Prilicla nie odpowiedział od razu. Najpierw musiał zebrać w myśli dostępne informacje i tak je uporządkować, aby nadawały się do przedstawienia w półoficjalnym nagrywanym meldunku.
— Przystępując do badania, założyłem, że mam przed sobą istotę w skafandrze wypełnionym mieszanką oddechową typową dla ciepłokrwistych tlenodysznych. Wstępnie zaklasyfikowałem tę rasę jako CHLI. Ale zarówno powierzchniowe, jak i głębokie badanie skanerem nie ujawniło obecności żywych tkanek, tylko produkty zaawansowanej technologii, której funkcji nie potrafię ocenić. Wcześniejsze oględziny pozwoliły na wysnucie przypuszczenia, że uszkodzenia skafandra obejmujące okolice głowy i przednią parę kończyn, której manipulatory dosłownie się stopiły, zostały spowodowane urazem cieplnym, doszło do nich jednak wcześniej, a nie podczas upadku Terragara z orbity. Te zdarzenia nie zostawiły żadnych śladów. Sądzę, przyjacielu Fletcher, że sam będziesz chciał zbadać to znalezisko w dogodnym dla ciebie czasie. Podsumowując, w klinicznym znaczeniu to nie jest obiekt żywy.
Nie sądzę też, aby kiedykolwiek przejawiał jakieś funkcje życiowe.
Zajęty pacjentami zespół medyczny nie miał czasu zdumiewać się zanadto. Co innego kapitan.
— Chwilę, doktorze. Czy dobrze pana zrozumiałem? Czy chce pan powiedzieć, że to jest robot? Zaawansowany technologicznie robot nieznanego nam typu i być może ofiara działań wojennych jednocześnie?
— Sądzę, że za mało wiemy, aby wysnuwać jakieś wnioski, przyjacielu Fletcher. Ale biorąc pod uwagę, jak złożony wydaje się ten mechanizm, nie wykluczałbym ewentualności, że oto zetknęliśmy się z przejawem nieorganicznej inteligencji. Doradzałbym więc zachowanie szczególnych środków ostrożności podczas dalszych badań, gdyż ta właśnie istota albo inne jej podobne były najpewniej powodem, dla którego załoga Terragara starała się uniknąć kontaktu z nami. Więcej dowiemy się na ten temat od samych rozbitków.
Przyjaciółko Murchison — dodał po chwili. — Będę u was za pięć minut.
— Im szybciej, tym lepiej — powiedziała Naydrad, a Prilicla wyczuł, że mimo niedawnych uspokajających słów Murchison Kelgianka wyraziła opinię całego zespołu.
Szpital polowy był modułową konstrukcją przewidzianą do wykorzystywania w razie wypadków na stacjach kosmicznych albo podczas planetarnych katastrof czy kataklizmów.
Składał się z kontenerowej sali operacyjnej, do której w zależności od potrzeb można było dodawać kolejne moduły z izolatkami dla chorych, pomieszczeniami dla personelu i wyspecjalizowanym sprzętem. Częściowo już działał. Wiązki z Rhabwara ustawiały kolejne jego elementy, a uniwersalne roboty podłączały niezbędne instalacje.
Prilicla wiedział, że zaraz napotka kolejne problemy kliniczne, spróbował więc uspokoić się i oczyścić umysł z niedawnych rozterek. Podświadomość podsunęła mu wizje z dzieciństwa spędzonego na rodzinnej planecie. W tamtym czasie zwykł stawiać na piasku kolorowe budowle, które wyobraźnia zaludniała zaraz najróżniejszymi stworzeniami — legendarnymi bohaterami o wielkiej mocy czynienia dobra, ale czasem i zła, którzy rzadko ginęli, gdyż nawet dorosły Cinrusskańczyk niechętnie myślał o śmierci. Złocista plaża przypominała do złudzenia tamten brzeg morza, a odległy pas zieleni był zbyt słabo widoczny, aby zdradzać swoje obce pochodzenie. Ale na tym podobieństwa tego miejsca do rodzinnej planety się kończyły.
Zamiast stromych fal Cinrussa ocean toczył łagodne wały wody, załamujące się pieniście jedynie przy samym brzegu, a istoty krzątające się w kolorowych pudełkach były bardziej fantastyczne niż wszystko, co zdołała podpowiedzieć mu kiedyś dziecięca wyobraźnia. Poza tym tutaj otwarcie mówiło się o śmierci, chociaż w większości przypadków udawało się odprawić ją z kwitkiem.
Nie dzisiaj jednak.
Prilicla poczuł płynący od Murchison i pozostałych głęboki żal i poczucie winy typowe w sytuacji, gdy uzdrawiacz mimo wysiłków traci pacjenta.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy dołączył do nich kilka chwil później, Naydrad przesuwała zamknięte nosze ze zmarłym do sąsiedniego pomieszczenia. Kapitan Fletcher spoglądał na nich w milczeniu ze ściennego ekranu, a zaciśnięte usta podpowiadały to, czego Prilicla nie mógł wyczuć z racji dużego dystansu. Dwóch poszkodowanych zostało już wstępnie opatrzonych i unosili się teraz na poduszkach powietrznych ponad legowiskami zaprojektowanymi specjalnie dla cierpiących na rozległe poparzenia. Murchison i Danalta wycinali zwęglone tkanki, a łagodniej doświadczone miejsca pokrywali grubą warstwą leczniczego kremu opracowanego na potrzeby DBDG, który miał wspomóc regenerację skóry i złagodzić ból, gdy pacjent wróci już do przytomności. Dodatkowo chronił też przed infekcjami. A to właśnie ich ryzyko było powodem, dla którego patolog Murchison pracowała w pełnym ubiorze ochronnym.
Pozostałymi czynnikami mogli się nie przejmować, ponieważ mikroorganizmy powstałe w jednym ekosystemie nie były w stanie zarażać form życia zrodzonych w innych światach.
Naydrad poczuła podmuch powietrza wzbudzany przez skrzydła Prilicli i uniosła głowę.
— Zaczynam czuć się tu całkiem niepotrzebna — powiedziała i spojrzała z troską na nosze z ostatnim rozbitkiem, który doczekał się właśnie na swą kolej.
— Pomóc wam uwolnić go ze skafandra?
Jako specjalistka od trudnych akcji ratunkowych Naydrad miała największą praktykę w bezurazowym rozcinaniu najróżniejszych strojów ochronnych i odzieży, jeśli dana rasa akurat z niej korzystała. Nie starając się oszczędzać ubioru, wykonała szereg nacięć, które pozwoliły na zdjęcie skafandra kawałek po kawałku, podobnie jak obiera się jajko ze skorupki. Mundur został potraktowany tak samo, wyjąwszy miejsca, w których zwęglona tkanina przylgnęła do skóry. Zaraz potem pacjent trafił na niewywołujące podrażnień łóżko powietrzne i Prilicla zajął się usuwaniem tych kawałków. Naydrad podłączyła tymczasem kroplówkę nawadniającą, a Murchison i Danalta dołączyli do nich bez słowa, aby pomóc.
— Co z nim? — spytała Murchison.
Oboje wiedzieli, że nie chodzi jej o fizyczny stan rozbitka, bo ten łatwo mogli ocenić, ale o jego emocje, jeśli jakiekolwiek się pojawiały.
— Wytrzyma operację?
— Jest w lepszym stanie, niż się spodziewałem. Tak, wytrzyma — odparł Prilicla, unosząc się nad pacjentem. — Stracił przytomność na skutek szoku, ale jego głębokie emocje są w tej chwili charakterystyczne dla kogoś, kto walczy o przetrwanie. Nie wytrzyma jednak długo, jeśli nie pospieszymy się z pomocą. Ten pacjent — podjął po chwili na użytek rejestracji — poszukał schronienia w metalowej szafce na sprzęt, gdzie został znaleziony w pozycji klęczącej, z ciałem zgiętym ku przodowi w pasie, podparty na jednej ręce. Ta ręka i obie dolne kończyny miały przez dłuższy czas pełny kontakt z dobrze przewodzącą ciepło metalową powierzchnią, przez co doznały głębokich oparzeń upośledzających układ krwionośny, mięśnie i ważne drogi nerwowe. W wypadku dwóch zoperowanych już rozbitków konieczna była amputacja dolnych kończyn. Tutaj trzeba będzie postąpić podobnie, chociaż być może uda się uratować drugą rękę, która nie stykała się z metalem bezpośrednio.