— Spokojnie, kapitanie — powiedziała Murchison, chociaż sama była zirytowana i zdumiona. Pochyliła się, aby pozbierać szczątki urządzenia.
— Nie! — zaprotestował energicznie Fletcher. — Proszę trzymać się od tego z daleka.
Zapewne nie jest dla nas groźny, chociażby dlatego, że już nie działa, ale lepiej będzie nie dotykać go dopóki, dopóty nie dowiemy się, jak do tego wszystkiego doszło.
— Do czego doszło? — spytał ostrożnie Prilicla, wyczuwając narastające w kapitanie stres, strach i zagubienie.
W wypadku Fletchera było to coś na tyle niezwykłego, że nawet Murchison zapomniała o ironii i zaczęła patrzeć na kapitana jak na potencjalnego pacjenta. Ten nie zdążył jednak niczego wyjaśnić, gdyż niespodziewanie zgłosiła się Naydrad.
— Doktorze Prilicla — powiedziała. — Jeden z rannych, ostatni, którego pan przysłał, odzyskał częściowo przytomność. Sądząc po jego zachowaniu, to chyba kapitan Terragara.
Jest bardzo pobudzony, mówi niewyraźnie i od rzeczy. I mimo unieruchomienia próbuje przeszkodzić nam w podaniu zastrzyku uspokajającego. Czy mógłby pan z nim porozmawiać? Możemy pana połączyć ze szpitalem. Albo może zjawiłby się pan tu osobiście, aby zbadać jego emocje?
Nim jeszcze Naydrad skończyła mówić, Prilicla poczuł dreszcze wywołane wizją działań ciężko poparzonego i oprzytomniałego pacjenta, którymi szkodził sam sobie.
— Oczywiście, przyjaciółko Naydrad. Porozmawiam z nim w czasie lotu powrotnego.
Jeśli to kapitan, powinniśmy mieć jego dane w katalogu Rhabwara. Proszę sprawdzić. Ta wiedza przyda mi się podczas rozmowy.
— Nie trzeba — wtrącił się Fletcher. — Znam go. Sam z nim porozmawiam.
— Co w pana wstąpiło, kapitanie? — spytała wcale już nie spokojna, ale wściekła Murchison. — To kliniczny problem. Wkracza pan w cudze kompetencje.
Twarze obojga spłonęły czerwienią, ale gniew kapitana szybko złagodniał.
— Przeprasza panią, ale obecnie to moja sprawa — powiedział z chłodną pewnością siebie. — Chwilowo jestem jedyną osobą, która wie, co tu się dzieje.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kapitan nie pozwolił, aby współczucie i troska o rozbitka wpłynęły na jego zachowanie czy ton głosu, a Prilicla musiał przyznać, że Fletcher świetnie poradził sobie w tej niezwykłej sytuacji.
— Kapitanie Davidson — zaczął. — George, mówi Don Fletcher. Udało nam się posadzić twój statek na morzu i uratować załogę. Odnieśliście poważne oparzenia, ale uwierz mi, poza tym nic wam nie grozi. Podobnie jak i nam…
Drżąc, Prilicla pomyślał, że żadna inteligentna istota nie powinna doznawać podobnie bolesnych rozterek, a zwłaszcza już szukać właściwych słów, aby przebić się przez cudze pokłady cierpienia. Nawet twarz kapitana, zwykle różowa, wydawała się teraz szarawoblada.
— Uspokój się, George — mówił dalej kapitan. — Proszę, przestań się miotać na noszach i pozwól podać sobie lekarstwo. Nie wysilaj się, aby natychmiast coś powiedzieć. Wiemy, co cię niepokoi i przed czym chcesz nas ostrzec. Doceniamy twoje starania. Teraz jednak daj sobie chwilę i posłuchaj mnie…
Kapitan Davidson nadal podejmował desperackie próby wykrztuszenia czegoś z siebie i raczej nie zamierzał słuchać, ciągle jednak nie udawało mu się ułożyć zbornego komunikatu, co było jasne nawet dla tych słuchaczy, którzy nie znali jego języka. Poziom strachu i przekonanie o pilności sprawy nie malały w nim ani na chwilę.
— Widzieliśmy waszą gestykulację i wiemy, co chcieliście nam przekazać, stojąc w centrali — powiedział Fletcher. — Czuliśmy wasze emocje — dodał, zerkając na Priliclę. — Nie dopuściliśmy więc do jakiegokolwiek fizycznego kontaktu Rhabwara z Terragarem czy obcym statkiem i tak pozostanie do chwili, gdy w pełni zrozumiemy naturę zagrożenia.
Obecnie Rhabwar znajduje się w bezpiecznej odległości od szpitala polowego, który dla was rozłożyliśmy, ale i od szczątków twojego statku. Doceniamy, że chcieliście nas ostrzec i ocalić nawet za cenę własnego życia, ale obecnie wiemy już, o co chodzi, i nie uważamy, aby obcy statek mógł nam zagrozić.
Prilicla wyczuł wahanie emocjonalne pacjenta. Chwilę później Danalta potwierdził jego wrażenie.
— Pacjent trochę się uspokoił — powiedział zmiennokształtny, nie odrywając wzroku od rozbitka. — Nie próbuje już mówić, chociaż czujniki informują nadal o dużym napięciu mięśni i podwyższonym ciśnieniu krwi. Chyba dociera pan do niego, kapitanie. Nie rozumiem ani jednego słowa z pańskich wyjaśnień, ale proszę nie przestawać.
— Z tego, co dotąd udało nam się ustalić, przypuszczamy, że obcy robot unosił się w przestrzeni obok obcego statku i wzięliście go na pokład, przekonani, że macie przed sobą rozbitka albo coś mogącego dostarczyć informacji o nowej formie życia, jaką zdarzyło wam się napotkać — powiedział kapitan, ignorując komplement i starając się jednocześnie wyjaśnić to i owo Danalcie. — Gdy tamci nie odpowiadali na wasze sygnały, wysłaliście w ich kierunku komunikator, który przylgnął do ich kadłuba. Miał wykryć ślady życia albo poruszenia w kadłubie i dać namiary na rozbitków. Zamiast danych przewodem napłynęło jednak coś, co obezwładniło Terragara. Krótko mówiąc, tamta jednostka nie stwarza zagrożenia dla żywych istot, niszczy jednak wszystkie urządzenia elektroniczne, z którymi wejdzie w kontakt. Cóż, trafił wam się tym razem naprawdę gorący ziemniak, George, teraz jednak to już nasze zmartwienie. Tak więc uspokój się i zaśnij. Nie musisz się już martwić.
Minęło kilka minut, nim ktokolwiek się odezwał. Prilicla wyczuwał u swoich ludzi narastające zdumienie i zaciekawienie. Wyglądało też na to, że kapitan Davidson ponownie odpływa w nieświadomość.
— Pacjent reaguje na leki uspokajające — zauważył. — Jego stan ponownie się stabilizuje.
Dziękuję, przyjacielu Fletcher.
— Zaiste — dodała Murchison z wyraźną ulgą. — Dobra robota, kapitanie. — Spojrzała na rozbity tester. — Teraz wiemy, dlaczego zareagował pan tak gwałtownie. Zapewne zrobiłabym to samo.
Prilicla wyczuł w kapitanie cień wdzięczności, ale i silne zakłopotanie.
— Czy mamy już dość informacji, aby wysłać meldunek? — spytał.
— Dość, jeśli chodzi o los Terragara — odparł Fletcher. — Chciałbym jednak przekazać coś więcej. Skoro i tak musimy wejść na orbitę, aby nawiązać łączność, chciałbym najpierw przyjrzeć się obcemu statkowi. Spokojnie, nie zamierzam wysyłać kolejnej sondy ani inaczej go dotykać. Rhabwar wróci za trzy do czterech godzin. Pańska obecność nie będzie niezbędna, doktorze. Ostatecznie tym razem chodzi raczej o chore maszyny.
— Owszem, przyjacielu Fletcher, ale ponieważ dotyczy to również miejsca katastrofy, kierownik zespołu medycznego powinien być obecny podczas tego badania niezależnie od tego, z jakimi ofiarami mamy do czynienia. Obawiam się, że muszę nalegać w tej sprawie.
Prilicla wyczuł sprzeciw reszty zespołu medycznego, lękającego się o bezpieczeństwo przełożonego i kolegi. Uspokoił więc ich, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, uprzedzając jednocześnie także protest kapitana:
— Bez obaw. Na pewno nie podejmę nieuzasadnionego ryzyka i nie pozwolę przyjacielowi Fletcherowi, aby się narażał. Czy sugerujecie zastosowanie jakichś procedur dekontaminacyjnych, zanim wejdę na pokład Rhabwara?