ROZDZIAŁ JEDENASTY
Blask reflektorów ukazał im wiodący w głąb kadłuba korytarz z wystającą z jednej strony wielką półkolistą strukturą, częściowo odkształconą, której metalowa obudowa nosiła ślady odbarwienia świadczące o działaniu wysokiej temperatury. Poza nią przejście było w gruncie rzeczy trójwymiarową i chyba niemetaliczną ramą z rozpiętymi na wszystkich czterech płaszczyznach sieciami. Trzydzieści metrów dalej natrafili na kolejną podobną konstrukcję przecinającą korytarz pod kątem prostym. Gdy stopa kapitana trąciła lekko sieć, całe przejście zadrgało, ale szybko ponownie zastygło w bezruchu.
— Te sieci mówią coś bardzo ważnego na ich temat — powiedział Fletcher zarówno do Prilicli, jak i z myślą o nagraniu. — Nie znają sztucznej grawitacji. Proszę też spojrzeć na wewnętrzną konstrukcję kadłuba. Jest tak lekka, że przypomina ziemskie sterowce. One też miały cienką powłokę, delikatną strukturę nośną i opływową sylwetkę, która ułatwiała im poruszanie się w atmosferze.
— Ta powłoka przypomina jeszcze wielofunkcyjny czujnik — dodał Prilicla.
— Owszem — przyznał Fletcher i wskazał na cylindryczny obiekt w pobliżu. — Chętnie przyjrzę mu się później. Sądząc po kształcie i rozmiarach, to może być jeden z dwóch sparowanych generatorów nadprzestrzennych. To właśnie one musiały doznać awarii, przypadkowej albo będącej skutkiem umyślnego działania, która zaowocowała wysłaniem odebranych przez nas sygnałów.
Kapitan skierował obiektyw kamery na domniemany moduł napędowy, a Prilicla oświetlił to miejsce.
— Widzę jeszcze kilka podobnych obiektów — podjął Fletcher. — Wszystkie są masywne i o złożonych kształtach, z wieloma wystającymi elementami, które bez dwóch zdań wymagały ukrycia w opływowym kadłubie. Wydają się połączone pajęczyną wsporników oraz krótkimi odcinkami otwartych przejść, podobnych do tego, w jakim teraz jesteśmy.
Właz, którym weszliśmy i który może nie być jedyną drogą dostępu do wnętrza, był prostą konstrukcją. Nie był przy tym hermetyczny i nigdzie nie dostrzegamy niczego, co przypominałoby śluzę. Chociaż trzeba stwierdzić, że załoga złożona z inteligentnych robotów nie potrzebowałaby powietrza. Z tego, co widzimy, na razie nic nam nie zagraża, zamierzamy więc wejść głębiej. Doktorze, może chciałby pan pozostać tutaj, aby w razie niespodziewanych problemów móc szybciej się ewakuować?
Prilicla milczał przez chwilę, podczas gdy imperatyw ewolucyjny jego rasy walczył o lepsze z ciekawością. Ostatecznie dziedzictwo przodków okazało się słabsze.
— Chciałbym tu zostać, ale nie zostanę — powiedział empata. — Prowadź, przyjacielu Fletcher.
Kapitan powstrzymał się od komentarza, ale jego odczucia nie pozwalały wątpić, że nie był zachwycony zmianą w zachowaniu Prilicli.
Powoli i przystając co chwilę, aby skierować kamerę na różne obiekty, które wydawały się Fletcherowi potencjalnie istotne, ruszyli w głąb statku. Kapitan chłodnym i spokojnym głosem komentował wszystko.
Światło reflektorów ukazywało pęki kabli biegnące między większymi i mniejszymi modułami. Niektóre przewody były podczepione do otoczonych siatkami kratownic, wszystkie zaś były kolorowe, co sugerowało, że budowniczowie statku odróżniali barwy i zwykli oznaczać w ten sposób różne łącza. Zastosowane odcienie pozwoliły ustalić, że spektrum ich widzenia mieściło się pomiędzy ziemskim a właściwym empatom z Cinrussa.
Gdy doszli do wielkiego bloku z dwoma włazami i łatwym do zauważenia panelem kontrolnym, ciekawość kapitana urosła na tyle, że Prilicla poczuł się w obowiązku wygłosić ostrzeżenie.
— Nie, przyjacielu Fletcher — powiedział. — Oglądamy, ale nie dotykamy.
— Wiem, wiem — mruknął oficer z lekką irytacją. — Jak jednak inaczej dowiedzieć się, co to jest i jaką funkcję pełni? Nie wierzę, aby te istoty, niezależnie od tego, czy są robotami czy nie, wyposażyły każdy właz i panel w wirusowe pułapki. Nie miałoby to sensu.
Konsekwencją byłyby nieustanne wypadki z udziałem załogi.
— Roboty mogą być odporne na wirusy.
— Trafna uwaga — przyznał kapitan. — Na razie jednak ich nie spotkaliśmy. Przebywają w kabinach? Jeśli tak, to jak może wyglądać kabina mieszkalna robota?
Zamilkł na dłużej. I odezwał się ponownie dopiero, gdy doszli do kolejnego korytarza, który kończył ich przejście i biegł w obie strony. Wędrowały nim również setki kabli, co sugerowało, że chodzi o główną magistralę statku. Nie była jednak szersza niż inne przejścia.
A to sugeruje, pomyślał Prilicla, że ruch nigdy nie jest tutaj duży. Albo że załoga jest bardzo nieliczna.
— Musimy się dowiedzieć, do czego ten statek został zaprojektowany — powiedział nagle Fletcher. — poza paraliżowaniem innych jednostek, oczywiście, dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy sprawdzić jego potencjał bojowy oraz — jeśli to wykonalne — kto i czym go zaatakował. Następnym razem zabiorę coś bardziej złożonego niż śrubokręt. Sądzę, że detektor radiacji mógłby tu pracować, byle tylko niczego nim nie dotykać…
— Przyjacielu Fletcher — wtrącił się Prilicla. — Czy mógłbyś zamilknąć na chwilę i stanąć?
Kapitan otworzył usta, ale zamknął je, nie wypowiedziawszy ni słowa. Zamarł, lecz ciekawość i zdumienie otaczały go coraz gęstszym emocjonalnym obłokiem.
— Już dziękuję, przyjacielu Fletcher, przynajmniej na kilka minut — stwierdził w końcu Prilicla, wskazując promieniem światła przed siebie. — Wyczułem lekkie drgania siatki, które nie zostały raczej wywołane przez nas. Chciałem to sprawdzić. Rzeczywiście to nie my. Coś przemieszcza się w naszym kierunku od strony dziobu. Nie jest jeszcze widoczne, ale powinniśmy się chyba wycofać…
— Najpierw chciałbym rzucić na to okiem — odparł Fletcher. — Proszę jednak stanąć za mną, na wypadek gdyby przybysz okazał się wrogiem. Albo najlepiej od razu wrócić na Rhabwara.
Spokój Fletchera, który w ogóle nie czuł strachu, wpłynął pozytywnie na Priliclę.
Schował się wprawdzie za kapitana, ale nie odszedł dalej niż na kilka metrów.
Drgania były coraz silniejsze i nagle w ich pole widzenia wpłynął spłaszczony owoid, przypominający unoszącą się w próżni wielką kroplę rtęci. Sześć manipulatorów z wprawą czepiało się sieci, przesuwając istotę do przodu. Zatrzymała się z dziesięć metrów od nich.
Bez wątpienia chciała im się przyjrzeć.
— Przyjacielu Fletcher — powiedział Prilicla. — Nie sięgaj po nic. Każde narzędzie może zostać uznane przez niego za broń. I nie ruszaj się, aby nie pomyślał, że mu zagrażamy.
— Znam procedury kontaktowe, doktorze — odparł kapitan z irytacją. Powoli puścił sieć i wysunął puste ręce przed siebie.
Wydało im się, że cała wieczność minęła, nim robot zareagował. W rzeczywistości zrobił to po jakichś dziesięciu sekundach, obracając się o dziewięćdziesiąt stopni i kierując w stronę obcych dolną albo tylną stroną kadłuba. Wszystkie kończyny wczepił mocno w siatkę.
— Nie wydaje się uzbrojony, a jego działanie nie jest otwarcie wrogie — powiedział kapitan, oglądając się przez ramię. — Wyraźnie nie chce jednak, abyśmy szli dalej. Co jednak robi reszta załogi? Odcina nam drogę odwrotu?
— Nie, przyjacielu Fletcher. Czuję, że…
— Czy chce pan powiedzieć, doktorze, że odbiera pan jakieś emocje tej istoty?