— Ponownie nie — odparł Prilicla spokojnie. — Mam na myśli wrażenie, które nazywa się czasem przeczuciem. Chcę powiedzieć, że moim zdaniem spotkaliśmy właśnie połowę załogi tego statku. Druga leży zniszczona na Terragarze. Obie istoty różnią się nieco w sposób sugerujący, że pierwszy osobnik był rodzaju męskiego, tutaj zaś mamy do czynienia z żeńskim…
— Chwilę, chwilę — przerwał mu kapitan nieco zdumiony, ale i rozbawiony. — Sugeruje pan, że te maszyny są na tyle złożone, iż mogą rozmnażać się płciowo? Z użyciem metalicznej spermy z nieorganicznym odpowiednikiem DNA? To byłoby kuriozum! Nie sądzę, aby nawet najbardziej inteligentne roboty praktykowały seks. Nie widzę zresztą niczego, co przypominałoby organy płciowe.
— Ja też nie — zgodził się Prilicla. — To kwestia niewielkich różnic w masie ciała i ogólnej sylwetce. Ten osobnik wydaje się drobniejszy i ma więcej wdzięku. Teraz jednak chciałbym prosić cię o coś, przyjacielu Fletcher. A właściwie o kilka rzeczy.
Kapitan nie odezwał się, chociaż jego emocje dalekie były od wyciszenia.
— Po pierwsze, chciałbym, abyś ruszył powoli do przodu, aż zbliżysz się do niej na połowę dystansu. Ja będę obserwował jej reakcję.
Kapitan zrobił, o co go poproszono.
— Nie przemieścił się, chociaż mam wrażenie, że mocniej złapał się siatki. Bez dwóch zdań nie chce nas przepuścić. Co teraz?
— Proszę przesunąć się za mnie — powiedział Prilicla. — Być może uważa pana za źródło zagrożenia, nawet jeśli nie podjął pan żadnych wrogich działań. Ostatecznie jest pan dwa razy większy od niego i ma grube i długie kończyny, całkiem inne od jego konstrukcji. Ja też wyglądam inaczej, ale nie sądzę, aby ktokolwiek mógł uznać mnie za niebezpiecznego. Mam tylko nadzieję, że nie zechce mnie skrzywdzić. Tak czy siak, gdy już się pan cofnie, proszę wrócić na Rhabwara — dodał empata, zanim kapitan zdążył się odezwać. — Proszę też odsunąć statek. Pół mili powinno wystarczyć. Dam znać, kiedy po mnie wrócić. Na pewno nie potrwa to długo, bo jestem już bardzo zmęczony.
Kapitan zdumiał się niepomiernie i na tyle zaniepokoił, że Prilicla aż zadrżał pod wpływem jego emocji.
— Przyjacielu Fletcher — powiedział zdecydowanie. — Potrzebuję całkowitego wyciszenia emocjonalnego tego statku. Twoja obecność to uniemożliwia.
Kapitan westchnął tak głęboko, że w słuchawkach zaszumiało im przez chwilę jak podczas wichury.
— Chce pan pozostać tu całkiem sam, bez ochrony? Naprawdę mam pana zostawić, aby mógł pan wyczuć emocje tej maszyny? Z całym szacunkiem, doktorze, ale chyba postradał pan zmysły. Jeśli się zgodzę, patolog Murchison żywcem mnie wypatroszy.
Prilicla spotkał się już z tą figurą stylistyczną i znał jej znaczenie.
— Trudno. Nie ma pan wyboru, kapitanie. Jesteśmy na miejscu katastrofy i tutaj to ja dowodzę.
Emocje kapitana zaczęły słabnąć, w miarę jak wycofywał się przebytą dopiero co drogą. Potem wystartował w stronę Rhabwara i kilka minut później zniknął również delikatny szum wywołany nieodległą obecnością załogi. Prilicla wysunął ostrożnie ramię w stronę obcej istoty.
— Chyba rzeczywiście oszalałem — mruknął sam do siebie.
Dotknął robota w miejscu, gdzie powinna zapewne znajdować się głowa. Miał na sobie izolowane rękawice, chociaż cienkie i niedające wystarczającej osłony przed ewentualnym wyładowaniem elektrycznym, którego podświadomie oczekiwał. Nic podobnego jednak nie nastąpiło.
Prilicla wyczuwał emocje pacjentów, ale tak samo umiał przekazywać sygnały empatyczne innym. Jeśli tylko poszkodowany nie był nazbyt obolały, nierzadko dawało się go dzięki temu uspokoić. To dlatego większość ludzi czuła się dobrze w obecności Prilicli i miał wokół siebie aż tylu przyjaciół. Tym razem skupił się na tym, aby przesłać jak najbardziej jednoznaczny komunikat.
— Nie chcę cię skrzywdzić — powiedział. — Jeśli masz jakiś problem, jesteś chory albo uszkodzony, gotów jestem ci pomóc. Nie przejmuj się moją postacią fizyczna czy postacią istoty, która była tu przed chwilą. Jak i innymi, które możesz jeszcze spotkać. Na pewno wydajemy ci się obcy i możemy budzić lęk, ale wszyscy chcemy dla ciebie jak najlepiej…
Powtórzył ten komunikat kilka razy, potwierdzając go empatycznym przekazem spokoju, współczucia i przyjaźni. W końcu przesunął dłoń ku środkowej części korpusu robota i pchnął go delikatnie.
Maszyna uwolniła nagle cztery spośród sześciu manipulatorów i odsunęła się od Prilicli. Niezbyt daleko, bo zatrzymała się na granicy widoczności, i zaczęła powoli wracać.
Zatrzymała się pięć metrów od empaty i znowu się oddaliła, tyle że tym razem znacznie wolniej.
Chce, abym za nią poszedł, pomyślał Prilicla i zawahał się. W końcu lęk ustąpił i pająkowaty ruszył w ślad za robotem.
Przejście wiodło do masywnej struktury, która zdawała się wypełniać dziobową część statku. Odchodziły od niej liczne wsporniki i korytarze, wszystkie owinięte licznymi wiązkami kabli. Ich kolory sugerowały, że chodzi głównie o połączenia z czujnikami umieszczonymi na poszyciu kadłuba. W pewnej chwili Prilicla zaczął coś odczuwać.
— Czy to ty, czy twój inteligentny kapitan? — zawołał do swojego przewodnika.
Nie otrzymał odpowiedzi, ale nie przystanął. Na srebrzystej powierzchni maszyny nie było niczego, co przypominałoby narząd mowy, zatem pewnie nie miała jak się odezwać.
Emocje, które odbierał, były bardzo subtelne, niemal na granicy wykrywalności. Z każdą chwilą jednak stawały się coraz wyraźniejsze. Z początku Prilicla nie wiedział, czy są produktem jednego umysłu, czy całej grupy, ostatecznie doszedł do wniosku, że chodzi o dwoje osobników. Obie istoty były pobudzone i zalęknione, chociaż w przypadku jednej towarzyszyło temu zdecydowane zaciekawienie, a drugiej — bliska paniki klaustrofobia typowa dla silnej deprywacji sensorycznej.
Jeśli się nie mylił, żadna z nich nie była cierpiąca ani bliska śmierci, nie oczekiwał też jednak, aby podobne odczucia były udziałem robotów. Aby powiedzieć coś więcej, musiałby bardziej się do nich zbliżyć, to jednak okazało się niemożliwe.
Przejście kończyło się ścianą, zapewnie osłoną modułu, która chroniła gospodarzy.
Obok znajdował się wprawdzie panel z kolorowymi przełącznikami, ale Prilicla nie miał pojęcia, jak otworzyć nim przejście. Ryzykować zaś nie chciał, świadom, jak tragiczne skutki — zarówno dla nich, jak i dla niego — mogłaby mieć pomyłka. Poza tym był już naprawdę zmęczony i nie mógł zostać tu dłużej.
Lęk nie opuszczał go ani na chwilę, ale z jakiegoś powodu nie uznawał tej sytuacji za groźną. Zachował jednak dość rozsądku, aby nie próbować kłaść się na spoczynek w samym środku obcego statku kosmicznego.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Gdy się obudził, był wypoczęty i zdolny do sprawnego myślenia, ale mimo sporej odległości odebrał również skierowaną pod jego adresem złość kapitana. Wrócił z obcego statku półprzytomny ze zmęczenia i nie miał jak złożyć nawet wstępnego meldunku, czym wystawił cierpliwość przyjaciela Fletchera na ciężką próbę. Jego zniecierpliwienie rosło z każdą chwilą, Prilicla jednak ciągle nie wiedział, co powiedzieć. Jemu samemu odkrycie, jakiego dokonał we wnętrzu tamtej jednostki, wydawało się niewiarygodne. Potrzebował więcej czasu, aby się nad tym zastanowić.
Zachował się więc zgodnie z tym, co podpowiadała mu jego ostrożna natura. Najpierw poleciał na pokład medyczny, aby połączyć się z patolog Murchison i spytać ją o stan rozbitków z Terragara.