Niepokój kapitana zbliżył się niebezpiecznie poziomem do lęku. A Prilicla znał go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że Fletcher nie obawiał się byle czego. W tym wypadku mógł zdradzać zbytnią ostrożność, ale i rozumieć istotę zagrożenia lepiej niż ktokolwiek inny. Tak czy owak, wskazane było jakoś go wesprzeć.
— Przyjacielu Fletcher, nie zapominaj, kim jesteś. Należysz do najbardziej doświadczonych specjalistów Korpusu. Gdyby nie uznawano cię za znawcę obcych technologii, nie otrzymałbyś stanowiska dowódczego. Twoi przełożeni też muszą o tym pamiętać i sądzę, że zaakceptują przedstawioną przez ciebie ocenę sytuacji. Zakładam też, że zespół medyczny pozostanie na Rhabwarze do czasu, aż wspólnie znajdziemy rozwiązanie problemu. Nie możemy też zapominać o naszych kolegach. Jestem przekonany, że przyślą tu przynajmniej jeden szybki statek kurierski w celu pozyskania szczegółowych informacji oraz przetransportowania rozbitków z Terragara do szpitala…
— Tego się właśnie obawiam! — rzucił kapitan ze złością. — Połowiczna kwarantanna to żadna kwarantanna, a widzę, że i wy godzicie się na jej naruszanie z powodów medycznych. I jak uświadomić wszystkim, że chodzi o technologiczny odpowiednik epidemii, skoro nawet wy, którzy widzieliście wszystko na własne oczy, gotowi jesteście na kompromisy? — Uniósł ręce w geście bezradności. — Skoro nie umiem was przekonać, jakie będę miał szanse wobec dowództwa floty i jeszcze wyższych czynników? Ostatecznie dla nich jestem zwykłym kierowcą ambulansu. Nie będą liczyć się ze zdaniem kogoś znacznie niższego stopniem…
— Gdy połączymy siły, będą musieli się z nami liczyć, przyjacielu Fletcher — powiedział Prilicla. — Proponuję przygotować tekst do wysłania i jeśli pozwolisz, przejrzałbym go wcześniej, aby nanieść poprawki czyniące go bardziej przekonującym…
— I tak go udostępnię, chociażby z zawodowego poczucia przyzwoitości — powiedział kapitan. — Ale nie obiecuję, że zaakceptuję poprawki. Ograniczenia techniczne zmuszają nas do tego, aby był krótki, jasny i pozbawiony dywagacji.
— W oczekiwaniu na niego sprawdzę, co z naszymi rozbitkami — stwierdził Prilicla, jakby w ogóle nie usłyszał ostatnich słów kapitana. — Potem spróbujemy zidentyfikować istoty z obcego statku.
Kapitan nie zdołał ukryć niedowierzania.
— Naprawdę chce pan tam wrócić?
— Owszem. I to jak najszybciej.
Szybko ustalił, że nic nie wymaga jego pilnej obecności w szpitalu polowym. Stan zdrowia pacjentów poprawiał się z wolna, chociaż i tak czekała ich jeszcze operacyjna rekonstrukcja zniszczonych tkanek, którą można było zrobić tylko w Szpitalu Sektora Dwunastego. W zachowaniu Murchison wyczuł jednak coś niepokojącego. Nie dzięki empatii, gdyż nie przydawała się zbytnio przy takiej odległości, ale za sprawą intuicji.
— Sądzę, że niepokoi cię coś jeszcze, przyjaciółko Murchison — powiedział. — Co to za problem i czy mogę jakoś pomóc?
— Nie wiem — odparła pani patolog natychmiast. — Wstyd przyznać, ale chodzi o trywialną nudę. Siedzimy w tych kontenerach, doglądamy pacjentów i tylko tym możemy się zająć, podczas gdy na zewnątrz świeci słońce, szumi błękitny ocean i żółci się gorący piasek.
Ta wyspa jest równie wspaniała jak pokład rekreacyjny szpitala, tyle że większa i nad wyraz prawdziwa. Czujemy się jak wczasowicze, których zmuszono do pozostawania w hotelu.
Rozumiemy, na czym polegają standardowe środki bezpieczeństwa, i nie myślimy ich naruszać, prosimy jednak o pozwolenie na spędzanie czasu na zewnątrz. Tu jest naprawdę pięknie. Pacjentom też dobrze zrobi, gdy będą mogli korzystać ze słońca i świeżego powietrza, zwłaszcza jeśli nasz pobyt na tej planecie ma się wydłużyć. Da się zrobić?
— Owszem — powiedział Prilicla. — Rhabwar pozostanie na razie na orbicie, aby zbadać statek obcych, którzy mogą zresztą niebawem trafić do was w charakterze pacjentów. Macie moje pozwolenie, przyjaciółko Murchison. Pamiętajcie jednak, że to całkiem obcy nam świat, i zachowajcie ostrożność.
— I pan też niech uważa.
Zakończył połączenie, gdy kapitan wskazał na swój ekran.
— Chciał pan przeczytać tekst przed wysłaniem — powiedział. — I co pan o tym myśli?
Prilicla zawisł nad monitorem i przeczytał komunikat.
— Z całym szacunkiem, przyjacielu Fletcher — powiedział. — Sądzę, że jest zbyt uprzejmy, nazbyt uniżony i za długi. Powinieneś przekazać swoim przełożonym, co zamierzamy zrobić, bez zwracania uwagi na ich szarżę. Ostatecznie to my dysponujemy najpełniejszą oceną sytuacji, nie oni. Czy mogę?
Wyczuwszy zgodę Fletchera, sięgnął cienkimi kończynami do klawiatury. Oryginalny tekst zmalał i usunął się w róg ekranu, pośrodku zaś szybko pojawił się nowy: Do: Rząd Federacji Galaktycznej; Do Wiadomości: Rada Medyczna Federacji; Szpital Sektora Dwunastego; Główne Dowództwo Korpusu Kontroli; Komendant Sektora Dermod; Dowódcy Floty; Wszyscy kapitanowie statków oraz ich oficerowie.
ZE SKUTKIEM NATYCHMIASTOWYM OGŁASZAM KWARANTANNĘ NINIEJSZEGO UKŁADU PLANETARNEGO.
PRZYCZYNA: UNIKATOWE ZAGROŻENIE TECHNOLOGICZNE I/LUB MEDYCZNE SPOWODOWANE PRZEZ OBCY STATEK WYPOSAŻONY W BROŃ ZDOLNĄ ZNISZCZYĆ KAŻDY STATEK KOSMICZNY NIEZALEŻNIE OD JEGO WIELKOŚCI CZY POTENCJAŁU BOJOWEGO, JEDYNYM ZNANYM ŚRODKIEM ZARADCZYM JEST UTRZYMANIE DYSTANSU.
TRZECH ROZBITKÓW Z TERRAGARA W TRAKCIE REKONWALESCENCJI. RHABWAR BADA OBCY STATEK, TRWAJĄ PRÓBY NAWIĄZANIA KONTAKTU Z JEGO ZAŁOGĄ. DWIE JEDNOSTKI KURIERSKIE POWINNY OCZEKIWAĆ W ODLEGŁOŚCI CO NAJMNIEJ PIĘCIU MILIONÓW MIL OD NAS NA KOLEJNE MELDUNKI, ABY PRZEKAZAĆ JE DALEJ, WSZYSTKIE INNE STATKI, NIEZALEŻNIE OD PRZYNALEŻNOŚCI I RANGI ORAZ SPECJALNOŚCI ICH ZAŁÓG, OTRZYMUJĄ JEDNOZNACZNY NAKAZ OMIJANIA UKŁADU.
POWTARZAM: NAKAZ JEST JEDNOZNACZNY I NIE UWZGLĘDNIA ŻADNYCH WYJĄTKÓW.
PODPISANO: FLETCHER, DOWÓDCA RHABWARA;
PRILICLA, STARSZY LEKARZ SZPITALA SEKTORA DWUNASTEGO.
Kapitan studiował tekst przez dłuższą chwilę potrzebną na uspokojenie emocji.
— Owszem, jest krótszy i… lepszy — przyznał niechętnie. — Ale Dermod z pewnością nie przywykł do otrzymywania podobnych meldunków od podwładnych. I on, i jego sztab przeżyją zapewne lekki wstrząs. Nie wiedziałem, doktorze, że potrafi być pan taki, taki…
— Oschły? — spytał Prilicla. — Zapomina pan, przyjacielu Fletcher, że pański komendant sektora znajduje się pół galaktyki od nas. To zdecydowanie zbyt daleko, abym odebrał jego emocje.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Wielogatunkowa medycyna opierała się poniekąd na zasadzie, że żaden patogen wykształcony w jednym środowisku nie może zagrozić istocie pochodzącej z całkiem innego świata, zatem Murchison mogła być pewna, że nie musi się obawiać tutejszych mikroorganizmów. Nie powstrzymało to jednak Danalty od ostrzeżenia jej przed potencjalnie większymi nieco i potencjalnie niebezpiecznymi formami życia.
Zmiennokształtny zbadał już pod tym kątem plażę, przybrzeżne płycizny oraz drzewa i zarośla wyspy w promieniu pięciuset metrów. W wodzie trafił na kilka gatunków skrzelodysznych i dwudysznych, na lądzie zaobserwował drobne zwierzęta i owady buszujące u korzeni i w gałęziach drzew, ale nic z tego nie było dość wyrośnięte, aby stanowić fizyczne zagrożenie. Nie oznaczało to jednak, że można było całe to towarzystwo całkowicie zignorować. Patogeny nie były zdolne przeskoczyć bariery odmienności ewolucyjnej, toksyny jednak jak najbardziej. Niektóre owady posiadały żądła, przypominające kraby wodne stworzenia mogły uszczypnąć, większość zaś gatunków, wyczuwszy zagrożenie, potrafiła po prostu ugryźć.