Będąc już w środku, podpłynął jak najbliżej do drzwi wewnętrznych nieuszkodzonej sekcji. Robot unosił się bezczynnie jakiś metr od niego. Empata wiedział, że nawet lekkie manipulatory zdolne byłyby błyskawicznie rozedrzeć jego skafander, ale czuł też, że dopóki nie spróbuje przejść dalej, dopóty nic mu nie grozi.
— Jestem gotowy, przyjacielu Fletcher — powiedział. — Możecie zaczynać.
Kilka sekund później nagła zmiana emocji obcego, jak i miganie kształtów na ekranie oznajmiły początek projekcji.
— Widzi obraz — zameldował Prilicla. — Odbieram pobudzenie, zaciekawienie i zdumienie.
Kapitan nie odpowiedział, ale któryś z oficerów zaśmiał się cicho i rzucił uwagę, której Prilicla nie miał chyba słyszeć:
— Też byłbym zdumiony, gdyby ktoś zaczął mi wyświetlać gwiazdy na tle gwiazd.
Pole gwiazd z prezentacji trwało przez chwilę nieruchome, a potem zaczęło się cofać, ukazując coraz więcej świetlnych punktów, które zmieniły się ostatecznie w niemożliwy do pomylenia spiralny wir galaktyki.
Obcy był już całkowicie pochłonięty obserwacją.
Obraz zmieniał się z wolna. Znikały smugi międzygwiezdnego gazu, liczba widocznych gwiazd malała, aż zostało ich tylko kilkaset. Pojaśniały za to na tyle wyraźnie, aby można było dostrzec każdą z nich z osobna. Wokół jednej pojawił się zielony krąg, który urósł raptownie, ukazując na kilka sekund schemat układu planetarnego.
Zamieszkana planeta rosła coraz bardziej, co pozwoliło ujrzeć wędrujące ławice chmur, które nie przesłaniały całkowicie zarysu kontynentów. Potem pojawiły się ujęcia z powierzchni: równiny, morza, góry i rozległe miasta z siecią międzykontynentalnych autostrad. Ostatecznie krajobrazy zmalały, zajmując tylko połowę projekcji, na drugiej zaś pokazała się podobizna dominującej na tym świecie istoty inteligentnej.
Był to olbrzymi i kruchy latający owad z podłużnym egzoszkieletowym ciałem wspartym na sześciu rurkowatych nogach zakończonych przyssawkami. Miał też cztery jeszcze delikatniejsze kończyny chwytne oraz dwie pary rozłożystych i półprzezroczystych skrzydeł. Jego głowa przypominała zniekształcone trochę jajo z wielkimi wyłupiastymi oczami, które wyglądały, jakby miały wypaść przy pierwszym bardziej energicznym ruchu.
Istota na projekcji drgnęła, aby zademonstrować działanie kończyn, przy czym trzymała w nich jakieś narzędzia. Na koniec pomachała tęczowymi skrzydłami. Był to obraz Cinrussańczyka, przedstawiciela rasy uznawanej powszechnie w Federacji za najpiękniejszy napotkany dotąd przejaw inteligentnego życia.
Potem kończyny znieruchomiały, skrzydła ułożyły się wzdłuż grzbietu i postać otoczył skafander kosmiczny. Dokładnie taki sam, jaki miał na sobie Prilicla.
— Zdumienie i zaciekawienie narastają — oznajmił empata — chociaż dyskomfort nie znika. Przejdźmy do następnej części.
Zaczęli od pokazania rasy Prilicli, ponieważ nie był to już dla obcego rozbitka całkiem nieznajomy widok. Teraz jednak mieli nadzieję poszerzyć jego wiedzę.
Jako kolejny przedstawiony został układ Kelgian, ich planeta, środowisko oraz miejskie i wiejskie osady gąsienicowatych istot z wieloma odnóżami i srebrzystym, nieustannie falującym futrem. Widok ich spiczastych głów i drobnych rąk nie wywołał u obcego niechęci, podobnie jak i następne fragmenty poświęcone krabowatym Melfianom i sześcionogim Tralthańczykom. Zmiana zaszła dopiero przy prezentacji Hudlarian.
Na planecie Hudla panowało czterokrotnie większe ciążenie niż ziemskie, a jej atmosfera, w rzeczywistości będąca zawiesiną drobnych form życia roślinnego i zwierzęcego, które Hudlarianie wchłaniali całą powierzchnią skóry jako pożywienie, przypominała gęstą zupę. Nad tym światem przetaczały się nieustanne burze, zmuszając zamieszkujące go istoty do budowy wszelkich siedzib pod ziemią. To było miejsce, które tylko Hudlarianie mogli kochać, a i tak nie zawsze całym sercem.
— Odnajduję odczucia typowe dla strachu i rozpoznania czegoś znajomego. Jakby obcy myślał w tej chwili o swoim naturalnym wrogu. Dziwne. Dla większości ras Melflanie i Tralthańczycy są o wiele bardziej egzotyczni czy przerażający niż mało charakterystyczni Hudlarianie. Możliwe więc, że raczej sama Hudla z czymś im się kojarzy.
— To domysł, doktorze, czy może coś więcej? — spytał kapitan.
— Silne przekonanie.
— Rozumiem — mruknął Fletcher i odchrząknął. — Jeśli Hudla przypomina ich dom, gotów jestem im współczuć pomimo tego, co zrobili z Terragarem. Mam kontynuować?
— Proszę.
Lekcja trwała dalej. Nie ukazywała planet i środowisk wszystkich sześćdziesięciu siedmiu inteligentnych ras należących do Federacji Galaktycznej, gdyż zajęłoby to zbyt wiele czasu. Przede wszystkim miała odmalować różnorodność znanych postaci, jakie przybierało inteligentne życie. Obcy ujrzał bocianowatych trzynożnych Nallajimów, przypominających kolorowe stogi Gogleskan, śluzowatych i chlorodysznych Illensańczyków, żywiących się twardym promieniowaniem Telfich oraz istoty typu DBDG, czyli mieszkańców Ziemi, Nidii i Orligii. Nie mogli ich ominąć, skoro celem całej prezentacji było wzbudzenie zaufania obcego do dwunożnych hominidów.
— Nie działa — stwierdził rozczarowany Prilicla. — Ile razy widzi DBDG, niezależnie od tego, czy jest to wielki i włochaty Orligianin, Ziemianin czy misowaty Nidianin, reakcja jest ta sama. Intensywny strach i nienawiść. Trudno będzie ich do was przekonać.
— Co, u licha? — westchnął kapitan. — Co mogliśmy im zrobić, że nabrali do nas aż takiego uprzedzenia?
— To nie wasza wina, przyjacielu Fletcher. Ale pokaz jeszcze się nie skończył.
Teraz zamiast osobnych planet ujrzeli grupy złożone z kilku czy kilkunastu istot różnych gatunków spotykających się swobodnie i rozmawiających, czasem nawet w obecności dzieci, niekiedy zaś pracujących wspólnie nad różnymi projektami technicznymi.
Byli też ubrani w skafandry kosmiczne ratownicy wyciągający rozbitków innej rasy ze zniszczonego statku, co nad wyraz pasowało do obecnej sytuacji i powinno być jasnym przekazem. Następne ujęcia ukazały kolejno wszystkie rasy ustawione w kręgu według wielkości, od drobnych Nallajimów i Cinrussańczyków po z górą dziesięciokrotnie bardziej masywnych Tralthańczyków i Hudlarian. Pośrodku widniała sylwetka galaktyki połączona ze wszystkimi postaciami łagodnie zarysowanymi promieniami. Na koniec przed widzami przewinęły się ponownie wszystkie rasy z osobna, tyle że teraz pokazane w jednej wielkości, bez zachowania skali, co miało w założeniu uświadomić równość wszystkich członków Federacji.
Kilka sekund minęło w ciszy. Prilicla nie wyczuwał z tej odległości emocji kapitana, mógł jednak wyobrazić sobie jego obawy.
— I co, doktorze? — spytał w końcu Fletcher. — Jest jakaś odpowiedź?
— Owszem, ale ciągle ją analizuję. Poza wyczuwalnym w tle lękiem, który może być wyrazem obawy o odciętego towarzysza, odnajduję silne pobudzenie, zadziwienie i bez wątpienia zrozumienie. Powiedziałbym, że ten ktoś przyswoił sobie naszą lekcję.
Gdy zamilkł na dłuższą chwilę, kapitan znowu się odezwał:
— Domyślam się, że jest jednak jakieś „ale”.
— Owszem. Ilekroć pokazywaliście jakiegoś DBDG, rozbitek przejawiał głęboką podejrzliwość i nieufność. Nie jest już tak źle jak wcześniej, ale dobrze też nie. Sądzę, że nadal nie powinniście się tu pojawiać.