Po raz pierwszy, od kiedy Prilicla zawitał na pokład Rhabwara, kapitan użył słów, których autotranslator nie przetłumaczył.
— I jak, u diabła, mam to zmienić? — dodał.
Prilicla rozejrzał się uważnie po korytarzu, wskazał na jedną z przezroczystych odsłon, zbliżył się do niej i zaczął otwierać właz. Robot nie próbował mu przeszkadzać nawet wtedy, gdy mały empata sięgnął do środka i po chwili wahania, którą można było zinterpretować jako oczekiwanie na zgodę, dotknął jednego ze zwoju przewodów. Gdy się odezwał, był pewien, że kapitan pilnie śledzi każdy jego ruch.
— To była wielka przemowa, przyjacielu Fletcher, o kosmicznej współpracy i wzajemnej gotowości do niesienia pomocy…
— Sugerowałem, aby włączyć do prezentacji szczegółową relację z akcji ratunkowej ze scenami, w których rozbitkowie wydobywani są z wraku i otrzymują pomoc medyczną. To by jasno pokazało nasze intencje.
— Nie zgodziłem się na to z obawy przed nieporozumieniem — odparł Prilicla. — Przy obecnym poziomie lęku i braku zaufania widok zespołu, w którym musiałby znaleźć się przynajmniej jeden DBDG, może nawet operujący rannego, mógłby wywołać trudną do przewidzenia reakcję. Nie wiemy nic o fizjologii czy środowisku tych obcych, nie znamy ich medycyny, jeśli w ogóle takowa istnieje. Mogliby uznać, że to scena przedstawiająca torturowanie jeńców.
Kapitan nie odpowiedział.
— Chwilowo nic nie możesz na to poradzić, przyjacielu Fletcher — podjął po chwili Prilicla. — Oczywiście poza wspomożeniem mnie swą radą i doświadczeniem technicznym.
Wspominałem ci już o moim pomyśle i rozumiem, dlaczego nie odniosłeś się do niego z entuzjazmem. Seans nie przyniósł jednak rozstrzygnięcia pora zatem przejść do czynów i pokazać, że to nie był tylko film.
Wycofał powoli rękę, zamknął właz i przeszedł do identycznej osłony z drugiej strony korytarza, gdzie widać było ślady zniszczeń. Gdyby robot był żywą istotą, Prilicla czułby zapewne jego oddech na karku, ale maszyna nie zrobiła nic, aby go powstrzymać.
W ciemniejszym sektorze musiał włączyć lampę, aby otworzyć kolejny właz i zajrzeć do środka. Dotknął kilku pętli odbarwionych i porwanych kabli i przewodów. Nic się nie stało. Robot nadal nie przeszkadzał, Prilicla jednak poczuł się mniej pewnie i zaczął już wątpić w swoje siły, gdy kapitan odezwał się wiedziony tym dziwnym rodzajem empatii, która pozwalała Ziemianom odpowiadać na pytania jeszcze niezadane.
— Powinien pan zacząć od czegoś łatwego — powiedział. — W górnej części tego włazu, który otworzył pan pierwszy, znajdują się dwa grubsze kable. Jeden ma chyba bladoniebieską izolację, drugi — czerwoną. Jeśli przyjrzy się pan uważnie, dostrzeże, że oba biegną w prawo, wyginają się i znikają w pierścieniu uszczelniającym od strony sufitu. Eksplozja zerwała jeden z nich w miejscu zgięcia. Widzi pan gołe przewody wystające z izolacji? Proszę je połączyć, uważając przy tym, aby nie dotykać podczas pracy żadnego innego metalowego elementu. Pańskie rękawice są raczej cienkie, a my nie wiemy, jakie napięcie zastosowali w tej sieci. Potem będzie pan potrzebował taśmy izolacyjnej, aby zabezpieczyć złącze.
— W zestawie medycznym jest taśma chirurgiczna — odparł Prilicla. — Nada się?
— Tak, doktorze, ale proszę uważać.
— Starczyło kilka minut, aby spleść przewód i okleić go taśmą. Akcja Prilicli spowodowała, że nieczynne do tej pory lampy w korytarzu zapaliły się na nowo. Robot przesuwał się od jednej do drugiej, meldując zapewne żywej załodze o wykonaniu naprawy.
Nie było to wiele, ale wreszcie coś.
— I co dalej? — spytał empata.
— Teraz trudniejsze, proszę więc nie rozpędzać się zanadto. Kolejne uszkodzone przewody są znacznie cieńsze i częściowo odbarwione. Będzie pan musiał prześledzić każdy z nich do miejsca, w którym zdoła pan ustalić dokładnie jego kolor. Jeśli pomyli się pan i splecie coś niewłaściwie, mogą z tego wyniknąć kłopoty. Sądzę, że w tym wypadku chodzi o połączenia z czujnikami na poszyciu kadłuba oraz wewnętrzną sieć łączności, proszę więc wyobrazić sobie, jak by pan się czuł, gdyby ktoś podłączył panu nerw słuchowy do oka.
Wiem, że trudno jest naprawiać urządzenia, o których przeznaczeniu nie mamy pojęcia, i żałuję, że nie ma mnie tam z panem. To będzie bardzo trudna, precyzyjna i wyczerpująca praca. Jest pan gotów, doktorze?
— Spokojnie — odparł Prilicla. — Chirurgia mózgu jest trudniejsza.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Wprawdzie kapitan prowadził go krok po kroku i nie żałował porad, praca jednak przebiegała wolno. Dodatkową trudność sprawiały te miejsca, gdzie kable zostały spalone, czasem nawet na długości kilku cali, i trzeba było je czymś zastępować. Odpowiedni materiał znajdował się na Rhabwarze i kapitan zaproponował, że dostarczy go osobiście, zapewne w nadziei, że uda mu się dołączyć do Prilicli i przez swój bezpośredni udział przyspieszyć robotę.
— Niech pan przyniesie też coś do jedzenia, przyjacielu Fletcher — poprosił Prilicla. — Oszczędzę sporo czasu, jeśli nie będę wracał na statek, aby coś zjeść czy się wyspać.
Empata poczekał uprzejmie, aż kapitan zgłosi możliwe do przewidzenia obiekcje, potem odezwał się ponownie:
— Owszem, jest to pewne ryzyko, ale nie jestem lekkomyślny. Mój skafander posiada system usuwania produktów przemiany materii oraz podajnik, przez który mogę wprowadzić żywność. W warunkach nieważkości spokojnie obejdę się bez miękkiego posłania. Uważam, że jeśli chcemy, aby nam uwierzyli, sami też powinniśmy okazać im trochę zaufania.
— Zgadzam się, aczkolwiek czynię to niechętnie — powiedział kapitan po dłuższej chwili. — Gdybym jednak zdołał wyjaśnić, że panu pomagam, może mógłbym zostać?
— O to ogólnie nam chodzi, przyjacielu Fletcher. Ale na razie proponowałbym nie przyspieszać biegu zdarzeń.
— Racja — mruknął kapitan. — Przyniosę prowiant, sporo kabli i kilka prostych narzędzi, które mogą się przydać. Zapakuję je do przezroczystego pojemnika, aby wszyscy zainteresowani mogli dojrzeć, z czym przybywam. Już wyruszam.
Ale gdy zbliżył się do statku, emocje rozbitka ponownie zostały zdominowane przez strach i robot czym prędzej ruszył ku włazowi, aby bez dwóch zdań przechwycić przybysza.
Prilicla poszedł za nim i gdy stało się jasne, że kapitan nie zostanie wpuszczony, empata przejął od niego bagaż.
— Przykro mi, przyjacielu Fletcher — dodał przy tym. — Obawiam się, że nie jesteś tu jeszcze mile widziany. Zastanawiałem się jednak nad możliwym wytłumaczeniem tej sytuacji. Zdziwiło mnie, że mimo wyraźnego wyczulenia na kontakt ze światem zewnętrznym zarówno statek, jak i robot nie posiadają systemów obronnych, które działałyby na większy dystans. Ten wirus to raczej dziwna kosmiczna broń.
— Ale znacznie potężniejsza też była tu w użyciu — zaprotestował kapitan. — Coś wywaliło wielką dziurę w kadłubie i zniszczyło jednego robota. Niemniej słucham.
— Podczas pokazu wyczułem, że rozbitek dowiadywał się czegoś całkiem dlań nowego.
Było podniecenie i podziw, ale poziom zaskoczenia był niższy od spodziewanego. Całkiem jakby oczekiwał podobnego spotkania albo przynajmniej miał silną nadzieję, że ono nastąpi.
Jeśli mam rację, oznaczałoby to, że podróże międzygwiezdne są dla tej rasy czymś nowym.
Może nawet mamy do czynienia z pierwszą ich wyprawą. Zapewne badawczą, a dokładniej: poszukiwawczą. Podczas prezentacji Hudli wyczułem emocje sugerujące, że chociaż tamten świat wydał się obcemu odpychający, był jednak również do pewnego stopnia znajomy.