— Nadal wyczuwam u obojga strach związany ze wspólną już teraz świadomością, że istoty, których tak bardzo się boją, znajdują się gdzieś obok. Mogę się mylić, jako że nie jestem telepatą, ale sądzę, że nie są jeszcze przygotowani do zaprzyjaźnienia się ze swoim największym koszmarem. Trzeba czegoś więcej, aby przełamać ich nieufność. Poza tym robota tutaj nie została jeszcze zakończona.
Kapitan nie zadał oczywistego w tej sytuacji pytania, pewien, że Prilicla sam zaraz wszystko powie.
— Analizując emocje drugiego rozbitka, stwierdzam, że jest on tak wycieńczony, iż ledwie zachowuje spójność myślenia. Czuje się coraz gorzej i narasta w nim lęk typowy dla istot bliskich śmierci z niedotlenienia lub odwodnienia. Jeśli nasze starania mają przynieść coś dobrego, musimy dokończyć naprawę jego systemu podtrzymywania życia.
— Czyli teraz będzie pan musiał zostać również hydraulikiem — zaśmiał się kapitan. — Dobrze, doktorze, czego dokładnie pan potrzebuje?
— Tak jak wcześniej, przyjacielu Fletcher, szczegółowych wskazówek, ponieważ zupełnie nie wiem, co powinienem robić. Wcześniej jednak chcę wskazać robotowi, który jest oczami pierwszego rozbitka, sekcję, od jakiej zacznę naprawę. Pan w tym czasie może ocenić sytuację i powiedzieć mi, co trzeba tam zrobić i jak to przeprowadzić za pomocą materiałów i narzędzi, jakimi dysponuję. Ponadto zauważyłem tutaj ulatniające się z przerwanych rur opary. Być może jest to powietrze albo zwykła para, ale nie mogę wykluczyć też wycieku toksycznego płynu hydraulicznego wykorzystywanego w mechanizmach otwierających drzwi. Pobiorę próbki i zbadam je w moim analizatorze. Jeśli okaże się, że to mieszanka oddechowa albo roztwór oparty na wodzie, poproszę o zsyntetyzowanie zapasu tej substancji i przysłanie go w przezroczystych pojemnikach. Mają być oznaczone tymi samymi kodami, jakie widnieją na odnośnych rurach. To powinno uspokoić obcych. Proszę zostawić wszystko przy włazie, przymocowane do kadłuba, tak abym łatwo znalazł pojemniki i zabrał je do środka. Naprawiliśmy im łączność i mogą ze sobą rozmawiać, ale to nie potrwa długo, jeśli jeden z rozbitków się udusi.
Następne dwie godziny upłynęły im na śledzeniu trasy rur, sprawdzaniu kodów ich oznaczeń i nakładaniu uszczelnień na co mniejsze przecieki. Prilicla wiedział, że najtrudniejsze jeszcze przed nim, był jednak dobrej myśli. Kapitan zaś nie podzielał jego podejścia.
— To nie ma nic wspólnego z neurochirurgią, doktorze — powiedział w pewnej chwili. — Do tego potrzebna jest siła, nie precyzja. Pańskie kończyny nie zdołają obsłużyć narzędzi do cięcia metalu, jeśli ci obcy dopuszczą do ich użycia, ani ciężkich kluczy. Jest pan zbyt kruchy, aby wywrzeć odpowiedni nacisk. Do tego potrzeba pary silnych ludzkich rąk i silnego grzbietu. Powinienem do pana dołączyć.
Prilicla nie odpowiedział, kapitan podjął więc wątek:
— Pokażę im jeszcze jedno nagranie, przedstawiające naprawę statku przeprowadzaną przez przedstawicieli wielu gatunków, w tym i Ziemian. Po tym, co już dla nich zrobiliśmy, powinni być zdolni do opanowania fobii i może mi zaufają. Wezmę lekki skafander bez dodatkowego wyposażenia, tylko z radiem, do tego palnik i proste narzędzia oraz rury na wymianę. Wszystko będzie w przezroczystym pojemniku, jak pan proponował. Jeśli weźmiemy się do tego razem, naprawa potrwa kilka razy krócej, a czasu, jak pan mówi, nie mamy za wiele…
— Przepraszam, ale w obecnej chwili to niemożliwe…
— Niech pan chociaż pozwoli spróbować, doktorze — przerwał mu kapitan. — Mogę zjawić się tam za niecałą godzinę.
— Teraz jest to niemożliwe, przyjacielu Fletcher, ponieważ za dziesięć minut zasnę.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Tak jak Prilicla się spodziewał, robot się znacznie ożywił, gdy tylko kapitan pojawił się obok statku i spróbował wejść do środka. Otworzył na chwilę zawór pojemnika, aby zademonstrować, że zawiera on jedynie gaz, potem jeszcze kilka razy musiał wskazywać na przyniesione odcinki rur i mały palnik, nim uzyskał wolną drogę. Gdy dotarli obaj do uszkodzonej sekcji, emocje rozbitków w oczywisty sposób uświadomiły Prilicli, że strach przed DBDG nie zniknął i mógł w każdej chwili przeważyć nad rodzącym się zaufaniem.
— Przyjacielu Fletcher — odezwał się więc do kapitana. — Unikaj gwałtownych ruchów, które mogłyby zostać uznane za agresywne. Najlepiej będzie, jeśli na razie ograniczysz swoją aktywność do podawania mi narzędzi i rur i w ogóle będziesz się zachowywał, jak ktoś zupełnie mi podległy.
— Nie musi mi pan przypominać, kto rządzi na miejscu katastrofy — zauważył kapitan oschle.
Mimo zawartego w tych słowach sarkazmu emocje Fletchera wolne były od urazy, Prilicla zatem nie podjął wątku, tylko skupił się na tym, co najważniejsze.
— Dopiero później postaram się pokazać jednoznacznie rozbitkom, że pańska pomoc jest mi niezbędna. Na szczęście to, czy zrozumieją, będę zdolny wyczuć.
Nie trwało długo, a natrafili na pierwszą trudność. Jedna z rur okazała się tak powyginana, że przytrzymujące ją mutry nijak nie dawały się ruszyć. Prilicla próbował tak i siak, ale był zdecydowanie za słaby. Ostatecznie wycofał się i wskazał na duże i silne dłonie kapitana. Robot zaraz przysunął się bliżej. Jego metalowa powierzchnia zdawała się odbijać niepokój obcych.
— Zajmij się tym, przyjacielu Fletcher — powiedział empata. — Ale bez gwałtownych ruchów. Nadal ich przerażasz.
Kapitan mocował się z upartą rurą kilka długich minut i zgrzał się przy tym tak bardzo, że system chłodzący skafandra ledwie uchronił szybę jego hełmu przed zaparowaniem. W końcu mutry puściły i rura została wyjęta. Fletcher odszukał wśród przyniesionych przewodów taki z bocznym przyłączem i zaworem, przyciął go do właściwej długości i sprawnie zamontował. Prilicla podał mu elastyczny wąż prowadzący do pojemników. Kapitan podłączył go do instalacji, wcześniej wskazując kilka razy robotowi identyczne kody widniejące na starej i nowej rurze oraz pojemniku. Maszyna obserwowała wszystko pilnie i prawie że wchodziła na plecy Fletchera, nie przeszkadzała jednak.
— Wyczuwam lęk, ale i zrozumienie — powiedział Prilicla. — Chyba pojmują, co próbujemy dla nich zrobić. Otwieram zawór.
Wcześniejsza analiza pokazała, że rozbitkowie oddychali niemal taką samą mieszanką co większość ciepłokrwistych tlenodysznych. Prilicla nie próbował do niej niczego dodawać, zawierała więc tylko podane w odpowiednich proporcjach tlen i azot. Przez kilka minut empata nie wyczuwał żadnej szczególnej reakcji rozbitków, nagle jednak wyraźnie zadrżał.
— Co jest? — spytał kapitan.
— Nic. Poczucie duszności minęło, ale ten drugi rozbitek nadal cierpi z powodu wygłodzenia, pragnienia albo ran. Lub wszystkich tych czynników razem. U obu wyczuwam pozytywne emocje ulgi i wdzięczności. Nadal boją się ciebie, ale nienawiść i nieufność osłabły. Dobra robota, przyjacielu Fletcher.
— To pańska akcja — odparł kapitan z zakłopotaniem. — Teraz, gdy ma już czym oddychać, sprawdźmy, czy zdołamy podać mu coś do jedzenia i picia. Na jednej z pękniętych rur widzę jakieś plamy. To może być zaschnięta mieszanka odżywcza. Jeśli analiza to potwierdzi, moglibyśmy…
— Nie, przyjacielu Fletcher. Na to może zabraknąć czasu. Psychiczna kondycja drugiego rozbitka poprawia się, ale jego organizm jest skrajnie osłabiony. Od teraz musimy działać z pełnym rozeznaniem, i to szybko. Przyniosłeś dodatkowe zbiorniki powietrza. Czy jeśli opróżnimy je tutaj, stworzą wystarczające ciśnienie, abyśmy mogli oddychać i rozmawiać?