Zdumienie kapitana szybko przeszło w zrozumienie.
— Domyślam się, że chce pan spróbować porozumieć się z nimi i poprosić o instrukcje.
Gdybyśmy wiedzieli coś więcej o ich systemie łączności, moglibyśmy rozmawiać przez radio.
Nie mamy jednak pojęcia, czy w ogóle mają uszy — dodał i pokręcił głową. — Nie potrafię odpowiedzieć na pańskie pytanie. Ta sekcja została uszkodzona i może nie być hermetyczna.
Ale nie zaszkodzi spróbować.
— Dobrze, tylko nie tutaj — odparł Prilicla. — W tym celu wrócimy do pierwszego korytarza w nieuszkodzonej części centrali. Tam wszystkie drzwi i panele wyglądają na hermetyczne. Na wszelki wypadek dodatkowo potraktuję je pianką uszczelniającą. Jest dość lekka, aby nie utrudnić później otwarcia drzwi. Pan niech tymczasem uzgodni wszystko z Rhabwarem.
— Tak jest — powiedział Fletcher i wycofał się z ciasnej wnęki inspekcyjnej, zamknął właz i idąc za Priliclą, zaczął wydawać przez radio cały szereg poleceń.
Gdy skończył mówić, empata uszczelnił już pomieszczenie. Z zaworów zaczęła wydobywać się lekka mgiełka. Nie trwało długo, a usłyszeli syk uwalnianego powietrza.
— Ciśnienie jest wysokie i chyba stałe — powiedział po kilku minutach kapitan. — Starczy go do przewodzenia dźwięków. Możemy też otworzyć hełmy, chociaż nie wiem, czy to nie nazbyt szalone…
— Jedno szaleństwo więcej, jedno mniej — stwierdził filozoficznie Prilicla. — Poza tym będzie to widomy znak, że im ufamy i jesteśmy przyjaźnie nastawieni. Unikniemy też zniekształcenia głosu przez mikrofony skafandrów. Mam nadzieję, że mechaniczny przyjaciel słyszy i mówi równie dobrze, jak widzi. Czy Rhabwar gotowy?
— Projektor i komputer tłumaczący w pogotowiu — odparł kapitan, rozszczelniając hełm. — Pan mówi pierwszy, doktorze. Przywilej dowódcy.
Jego słowom towarzyszyły pobudzenie, wyczekiwanie i odrobina ulgi charakterystyczne dla tremy i braku pewności, czy podejmowana próba zakończy się sukcesem. Prilicla nie miał tych wątpliwości. Zgiął przednią kończynę niemal we dwoje i wskazał na siebie.
— Prilicla, Prilicla, Prilicla. Jestem Prilicla — powiedział wyraźnie.
Potem wskazał na wewnętrzne drzwi. Gdy nie doczekał się odpowiedzi, skinął na kapitana, aby teraz on spróbował. Wiedział, że śpiewne trele języka Cinrussańczyków były naprawdę trudne do powtórzenia.
— Fletcher, Fletcher, Fletcher — odezwał się kapitan, wskazując na siebie i też wyciągając potem rękę w stronę drzwi.
Robot wydał z siebie krótki ostry dźwięk przypominający skrzypienie zawiasów.
— Co to było, u licha? — mruknął Fletcher ze złością. — Słowo czy krótkie spięcie?
— Zapewne słowo, może nawet więcej niż jedno — odparł Prilicla. — Usłyszał nas, wyczuwam bowiem falę zrozumienia i skupienie. Może wymawiają słowa bardzo szybko, jak Nallajimowie. Spróbujmy raz jeszcze, tym razem bardzo wolno. Niewykluczone, że wtedy bardziej się postara.
— Pri-li-cla — powtórzył empata z podobną jak wcześniej gestykulacją.
Kapitan uczynił to samo.
— Keet — powiedział robot. — Pil-ik-la, Flet-czer.
Prilicla wskazał na zamknięte drzwi.
— Keet — powtórzył, a potem wskazał w stronę sąsiedniego korytarza.
— Jasam — oznajmił robot.
— Rozmawiamy! — Na chwilę radość kapitana przyćmiła prawie wszystkie emocje rozbitków prócz ich coraz silniejszej potrzeby pośpiechu.
— Jeszcze nie — odparł Prilicla. — Na razie tylko się przedstawiamy, ale to dobry początek.
— Obawiam się, że doktor ma rację, kapitanie — odezwał się z Rhabwara Haslam. — Komputer potrzebuje więcej danych. Bez czasowników z opisem towarzyszących im działań nie stworzymy słownika.
— Przyjacielu Haslam — powiedział Prilicla. — Pokaż im raz jeszcze obrazy planet i ich mieszkańców. Nie wszystkie, tylko Cinrussa i Ziemi. Potem daj szkic jednego z ich robotów i jakiś ogólny krąg świata bez cech szczególnych.
Na ekraniku w skafandrze dojrzał, że projekcja zawisła już w próżni.
— Fletcher to Ziemia, Prilicla to Cinruss, Keet to… — powiedział i czekał.
Robot nie zastanawiał się długo.
— Flet-cze Zimia, Pil-ik-la Cin-russ, Keet Trolan.
— Zaczynamy do czegoś dochodzić, doktorze — rzucił z radością Haslam, ale zaraz spoważniał. — Nazwy i imiona są pomocne, ale potrzebuję więcej. Nadal nie znamy żadnego czasownika.
W odróżnieniu od swojego znacznie większego rodzica ze szpitala pokładowy komputer tłumaczący Rhabwara nie dysponował zapisami wszystkich pisków, kliknięć, jęków i posykiwań będących odpowiednikami mowy różnych inteligentnych istot Federacji, który to bank danych umożliwiał niekiedy porównawcze odcyfrowywanie nowo poznanych języków. Niemniej podczas poprzednich akcji ratunkowych załoga statku szpitalnego przekonała się, że ich maszynka również potrafi zdziałać zdumiewająco wiele, i to z bardzo niewielką pomocą z zewnątrz.
— Przyjacielu Fletcher — powiedział Prilicla, wskazując na przezroczystą torbę z materiałami remontowymi. — Potrzebny mi krótki kawałek kabla, który da się łatwo rozerwać, i odcinek rury. Masz taką, która ma cienkie ścianki i da się złamać bez sypania odłamkami?
Kapitan nie zastanawiał się długo, tylko szybko wyciągnął odcinek kabla, zwinął go na dłoniach i zerwał szarpnięciem, potem zamiast rury wydobył cienki odcinek sztywnej otuliny izolacyjnej i złamał ją w dłoniach.
— Tak i nie, doktorze. Ta koszulka nie kruszy się przy łamaniu, ale trzeba ludzkiej siły, aby ją rozerwać.
Prilicla wskazał na odcinek nieuszkodzonej rury za jednym z włazów, a potem ku korytarzowi, który prowadził do uszkodzonej sekcji. Następnie uniósł dwa kawałki złamanej otuliny i połączył je tak, że miejsce złamania było prawie niewidoczne. To samo zrobił z przerwanym kablem. Powtórzył pantomimę kilka razy i dopiero później się odezwał.
— Kable, rury — powiedział, wskazując na kapitana i siebie. — Naprawić kable i rury.
Łączyć kable i rury. Naprawiać — wykonał szeroki gest, jakby wskazywał cały statek — wszystko.
Pierwszy z rozbitków wiedział już, że ich podstawową działalnością było obecnie naprawianie, ale nie znał słowa, którym określali tę aktywność. Prilicla milczał, czekając na błysk zrozumienia, niepewny, czy całe jego pytanie dotrze do obcego. Nie rozczarował się.
— Pil-ik-la, Flet-cza — powiedział robot. — Nap-ra-wicz Jas-am.
Kapitan roześmiał się z ulgą, ale umilkł zaraz, aby jego głośne zachowanie nie wystraszyło gospodarzy. Haslam wydawał się podobnie uradowany.
— To jest to! — powiedział porucznik. — Zaczynamy tłumaczyć. Mówcie do niego jak najwięcej, wspomagając się gestami w razie potrzeby. Z początku rozmowa będzie kulała, ale szybko zyskamy słownik. Tłumaczenie będę przekazywał wam na słuchawki. Dobra robota.
Jakieś inne polecenia?
— Bądź gotów, przyjacielu Haslam, do przedstawienia kolejnych obrazów. Przytnij wcześniejszy materiał, zachowując jedynie akcję ratunkową, i dodaj coś pokazującego transport rannych na Rhabwara i ich późniejsze leczenie. Leczenie potraktuj skrótowo i bez drastycznych szczegółów, aby nie pomyśleli, że kogoś torturujemy. Wyeksponuj różnicę przed i po, czyli rannych rozbitków i rozbitków zdrowiejących. I przygotuj to wszystko jak najszybciej.
Spoglądając na drzwi i unoszącego się przed nim robota, Prilicla ponownie połączył powolnym gestem odcinki otuliny.