— Naprawić powoli — powiedział, powtarzając gest kilka razy, potem zetknął odcinki energicznym ruchem. — Naprawić szybko. Naprawić Jasam szybko — dodał, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Wyczuł zrozumienie i zgodę przebijające przez nieustanne zatroskanie.
— Keet, słowo na określenie tego brzmi „tak”. Wskazał w kierunku modułu, gdzie znajdował się Jasam, i ponownie uniósł otulinę, aby pokazać, że jedno i drugie jest zepsute.
Potem wskazał na nieuszkodzone rury i drzwi do przedziału Keet.
— Aby naprawić Jasam — powiedział, wzbogacając słowa o wcześniejszą gestykulację — muszę zobaczyć Keet. Porównać z Keet bez naprawiania.
Zrozumienie przyszło powoli, ale gdy zaświtało, ponownie pojawił się strach.
— Trzymaj przeklętego druula z daleka od nas! — usłyszał w słuchawkach głos coraz sprawniej radzącego sobie komputera. — Nie ufam mu! Jesteśmy oboje osłabieni i bezbronni i on nas pożre. Myśleliśmy, że chociaż kosmos jest wolny od tego robactwa!
— Nie bój się — powiedział Prilicla, ignorując wzburzenie kapitana i wspomagając obcego pozytywnym przekazem empatycznym. — Fletcher nawet cię nie dotknie. On naprawia maszyny. Prilicla naprawia ludzi.
Cichy komentarz kapitana zginął w syku otwieranych drzwi.
Za nimi znajdowało się niewielkie pomieszczenie niemal całkiem wypełnione rurami, kablami i stelażami. Przewody zbiegały się w owalnym kształcie pośrodku przedziału. Górna część jajowatego obiektu była przezroczysta, co pozwalało dojrzeć znajdującą się w środku istotę. Prilicla sklasyfikował ją jako CHLI. Była bardzo podobna do robota, tyle że zamiast srebrzystej metalowej powłoki okrywała ją brunatnoróżowa skóra. Pojemnik był dokładnie otoczony panelami kontrolnymi znajdującymi się w zasięgu krótkich kończyn istoty.
Pożywienie i woda musiały być dostarczane za pomocą wszczepionych w ciało implantów, podobnie rozwiązano najpewniej kwestię usuwania produktów przemiany materii.
Prilicla zadrżał mimo woli. Dla kogoś równie podatnego na ksenofobię jak latający owad z Cinrussa był to widok wręcz porażający. Empata zrozumiał, że właściwa załoga statku nie miała praktycznie żadnej swobody ruchu i była w pełni i bezpośrednio podczepiona do systemu podtrzymywania życia. Zamontowali ich tutaj tak samo jak resztę wyposażenia, pomyślał. Sięgnął po skaner i pokazał go Keet ze wszystkich stron, potem zademonstrował działanie urządzenia na sobie.
— To cię nie zrani — powiedział. — Pozwoli mi zobaczyć wnętrze twojego ciała i zrozumieć jego budowę, abym wiedział, jak was naprawiać.
— Będziesz mógł naprawić Jasama?
Komputer podawał już tłumaczenie całkiem swobodnie i coraz wierniej. Nadal jednak istniało ryzyko nieporozumienia. Aby ograniczyć je do minimum, Prilicla musiał dowiedzieć się jak najwięcej o obcych, samemu mówiąc cały czas prawdę i tylko prawdę. Był jednak również lekarzem, który uznawał za swój obowiązek podtrzymywanie pacjenta na duchu.
Jedną z metod osiągnięcia tego była rozmowa, w trakcie której chory mógł opowiedzieć jak najwięcej o sobie.
— Postaram się naprawić Jasama — odparł. — Ale żeby to zrobić, muszę usłyszeć, ile tylko się da o was i waszym narodzie. Im więcej się dowiem, tym lepiej, chociaż nie potrafię na razie ocenić, które informacje przydadzą mi się najbardziej. Opowiedz mi więc o swoim partnerze, o waszym życiu, zwyczajach, jedzeniu, które spożywacie, i o tym, co lubicie robić.
I jeszcze o swoich krewnych, na wypadek gdyby naprawa się nie udała, chociaż uważam taki wariant za mało prawdopodobny. Jesteście dla nas całkiem nowymi, chociaż rozwiniętymi technologicznie istotami. Wszystko może się przydać, wszystko będzie ciekawe. Opowiedz o sobie i o swoim świecie.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Ledwie kilka minut później rozmowa została raptownie przerwana. Z Rhabwara nadszedł meldunek, iż w układzie zjawiły się dwa statki kurierskie, które wprawdzie zatrzymały się we wskazanej odległości od planety, ale zażądały niecierpliwie pełnego meldunku o rozwoju sytuacji. Ich kapitanowie zostali połączeni za pośrednictwem Rhabwara z Priliclą i Fletcherem, ale w ten sposób, aby rozbitkowie nie słyszeli rozmowy.
— To nie jest najlepsza chwila na przekazywanie raportów, przyjacielu Fletcher — zauważył Prilicla, nie odrywając spojrzenia od skanera. — Powiedz im tylko, że…
— Wiem, co im powiedzieć — mruknął kapitan i zaraz chwycił byka za rogi. - Przeprowadzamy właśnie procedurę pierwszego kontaktu. To skomplikowany przypadek.
Załoga obcego statku składająca się z dwóch istot typu CHLI jest właśnie badana przez starszego lekarza Priliclę. Jeden osobnik znajduje się we względnie dobrym stanie, drugi — w znacznie gorszym. Nawiązanie kontaktu utrudnia żywiony przez obcych atawistyczny lęk przed wszystkimi formami życia typu DBDG. Zapewne wynika on z podobieństwa — dwunogich humanoidów do jakiegoś naturalnego wroga rozbitków, występującego na ich rodzinnej planecie. Przebieg działań kontaktowych, za które odpowiada doktor Prilicla, jest rejestrowany, proszę was jednak, abyście nie odlatywali z obecnym materiałem. Z każdą godziną zdobywamy coraz więcej nowych informacji.
— Zrozumiałem, sir — odpowiedział jeden z kapitanów. — Wyłączam się i przechodzimy na nasłuch.
Z początku Keet chciała opowiadać tylko o druulach i o tym, jak bardzo jej rasa się ich bała i jak bardzo ich nienawidziła. O swoim świecie nie mówiła prawie nic, co wiązało się najpewniej z bliskością Fletchera. Prilicla nie ustawał w próbach empatycznego i słownego uspokojenia obcej, pracując energicznie skanerem i bacząc, aby kapitan utrzymywał dystans wobec pacjentki. W końcu pojawiły się i inne tematy, chociaż znienawidzone druule powracały przy każdej okazji.
Gatunek zwał siebie Trolannami, ich świat nosił nazwę Trolann. W ciągu kilku ostatnich stuleci stał się dziką i przerażającą planetą, na której wiecznie szalały wojny o kurczące się zasoby naturalne. Przeciwnikami Trolannów byli druule oraz różne formy organicznych i nieorganicznych zanieczyszczeń, które zmieniły ludny niegdyś świat w miejsce nienadające się do życia. Poza gatunkami inteligentnymi nie przetrwało na nim nic większego od owada.
Wcześniej czyniono wiele prób powstrzymania upadku poprzez ograniczanie tempa industrializacji, zmniejszanie emisji zanieczyszczeń czy kontrolę populacji. Zyskali świadomość, że w pewnej chwili zmiany mogą się okazać nieodwracalne i zdegradowana biosfera po prostu zaniknie. Ale skuteczne działanie wymagałoby osobistych poświęceń, samokontroli i współpracy wszystkich zainteresowanych stron.
Istotna mniejszość Trolannów oraz wszyscy druulowie odmówili przyłączenia się do takich akcji.
Wśród tych ostatnich były zapewne jednostki, które myślały inaczej, ale jako społeczność druulowie uznali, że najlepszym rozwiązaniem problemu będzie poświęcenie drugiej rasy. Została uznana za jeszcze jeden z naturalnych zasobów i potraktowana jako źródło żywności mające posłużyć przetrwaniu druuli.
Byli oni małymi dwunożnymi, zajadłymi i szybko mnożącymi się istotami, które nigdy nie okazywały litości przeciwnikom, także tym inteligentnym. Od zarania dziejów ich tempo rozwoju dorównywało ewolucji Trolannów, obie rasy dysponowały więc podobną techniką, przez co wojny między nimi nie prowadziły do zwycięstwa którejś ze stron, ale raczej z konieczności cyklicznie wygasały i rozpalały się na nowo. Mimo wysuwanych wielokrotnie przez Trolannów inicjatyw pokojowych obie rasy żyły w stanie wrogiej koegzystencji, aż kolejne konflikty wyjałowiły planetę, która zmieniła się w śmierdzącego, zanieczyszczonego ze szczętem trupa. Od wielu pokoleń druulowie praktykowali kanibalizm, zjadając nawet swoje chore potomstwo i starszych, którzy okazywali się już nieproduktywni.