— Naydrad, mówi Murchison! — zawołała, mając nadzieję, że w zgiełku czynionym przez pająki jej głos pozostanie niezauważony. — Słuchaj, nie odpowiadaj. Zostałam uprowadzona przez tubylcze inteligentne istoty, wstępna klasyfikacja GKSD…
Stworzenia nie zwracały na nią uwagi, zbyt zajęte rzucaniem kamieniami, które nadal omijały połyskujący kontrolkami aparat.
— Wydają się ludem morskim — powiedziała Murchison, teraz już spokojniejszym głosem. — Używają wielkich statków żaglowych, szybowców oraz kusz. Nie widzę metalowej broni. Zostałam mocno skrępowana, ale nie jestem ranna. Nie widzę też nigdzie Danalty…
Przerwała, uświadamiając sobie, że kilka jej ostatnich słów mogło się rozmijać z prawdą. W zapadającym zmierzchu trudno było orzec cokolwiek na pewno, ale wydało się jej, jakby piasek obok komunikatora zafalował lekko. Chwilę potem fale ogarnęły także urządzenie, które zniknęło bezgłośnie z pola widzenia.
Pająki rzuciły jeszcze kilka kamieni, bardziej zdumione chyba niż zirytowane tym pokazem magii, ale szybko straciły zainteresowanie całą historią. Danalcie było zapewne wszystko jedno, specyficzna budowa ciała gwarantowała mu bowiem pełną odporność na wszelkie pociski o niewielkiej prędkości początkowej. Najważniejsze było to, że uratował komunikator i zaraz po odejściu pająków nawiąże kontakt ze stacją i Rhabwarem.
Murchison poczuła się trochę pewniej, chociaż była świadoma, że jej najbliższa przyszłość może jeszcze kryć różne niespodzianki. Kilka minut później usłyszała wyraźny, zdecydowany i nawykły chyba do rozkazywania głos dobiegający ze statku.
Przez trójkątne otwory sączył się ze środka kadłuba żółtawy blask, który musiał pochodzić od płomieni lamp oliwnych albo świec. Wysoko na dziobie rysowała się na tle nieba ciemna sylwetka pająka, który czynił obecnie największy hałas. Trzymał przy głowie coś lejkowatego, co musiało być tubą. Za statkiem, pół mili od brzegu pojawiła się kolejna jednostka, identyczna z pierwszą pod względem wielkości i kształtu. Była podobnie oświetlona. Więcej Murchison nie zdołała dojrzeć, pająki bowiem uniosły ją ponownie i ruszyły w dalszą drogę po plaży.
Ponieważ nie zareagowały wcześniej, gdy przekazywała wiadomość, postanowiła dopowiedzieć jeszcze kilka istotnych informacji, zanim oddali się nazbyt w stronę statku:
— Danalta, wydaje się, że oni nie znają elektryczności ani radia. Do zatoki wchodzi drugi identyczny statek. Trzeci widzę na horyzoncie…
Przerwała, gdy jej eskorta przystanęła, a jeden z pająków zaszczebiotał coś do niej i wsunął łapę pod owijające ciało Murchison nici. Chyba sprawdzał, czy nie są za bardzo zaciśnięte. Nie było to przyjemne, wolała więc zamilknąć.
Nie wiedziała, czy jej słowa zostały dosłyszane, miała jednak nadzieję, że udający obecnie piasek Danalta nie zapomniał o dyskretnym wypuszczeniu ucha.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Widoczna na ekranie twarz kapitana pociemniała w sposób sugerujący silne emocje, które były czytelne nawet mimo odległości dzielącej centralę od pokładu medycznego.
— Doktorze, właśnie otrzymałem z dołu wiadomość pochodzącą od Danalty, który znajduje się na wyspie gdzieś poza szpitalem polowym. Nie wiem, co o tym myśleć. Donosi, że patolog Murchison została porwana przez piratów. Ale ten świat nie zdradza śladów obecności inteligentnego życia. Czyżby pański zespół dobrał się do zapasów środków medycznych i wykorzystał je w celach rozrywkowych? Proszę z nimi porozmawiać, zanim wyniknie z tego jakaś grubsza sprawa.
Prilicla spojrzał na nieprzytomnego Jasama i w pełni świadomą Keet i zastanowił się, czy nie powinien w tej sytuacji wyłączyć translatora, ostatecznie jednak uznał, że lepiej będzie tego nie robić. Ostentacyjne czynienie z czegoś sekretu nie pomogłoby w tej sytuacji.
— Oczywiście, przyjacielu Fletcher. Połącz mnie z nimi, proszę.
Słuchając meldunku Danalty, któremu czasem wchodziła w słowo Naydrad, Prilicla nie był już taki pewien, czy dobrze zrobił, pozwalając Keet poznać treść rozmowy. Trolannka była z każdą sekundą bardziej poruszona, podczas gdy twarz kapitana zaczęła wyrażać jedynie zatroskanie. On też odezwał się pierwszy, gdy Danalta skończył.
— Doktorze, zgodzi się pan chyba, że to raczej militarny, a nie medyczny problem. W tej sytuacji, z pańską zgodą albo i bez niej, muszę przejąć dowodzenie.
— I medyczny, i militarny, przyjacielu Fletcher — odparł Prilicla. — Ale jakkolwiek rzecz nazwiemy, musimy przede wszystkim zadbać o szczęśliwy powrót przyjaciółki Murchison.
— Właśnie — zgodził się kapitan. — Tyle że to delikatna sprawa. Stanęliśmy wobec konieczności rozpoczęcia drugiej procedury kontaktowej, podczas gdy pierwsza nie została jeszcze zamknięta. Z Trolannami porozumiewamy się coraz lepiej, ale te inteligentne pająki…
Trudno mi sobie wyobrazić kulturę pozbawioną metali, elektryczności i radia, która buduje jednak okręty wojenne, szybowce i kusze. Używają ognia jako źródła światła i zapewne do gotowania, ale zdają się nie znać jego przemysłowych zastosowań. Nic dziwnego, że czujniki nie wykryły ich obecności. Statek szpitalny nie jest uzbrojony, bez problemu jednak zdołamy powstrzymać ich za pomocą projektorów wiązek i tarczy przeciwmeteorytowej. Jeśli w ogóle będziemy mogli ich użyć — dodał po chwili.
Prilicla znał procedury nie gorzej od kapitana i wiedział, jakie potrafią być rygorystyczne. Jeśli nowo odkryta cywilizacja dysponowała technologią kosmiczną i była tym samym przygotowana na możliwość spotkania innego inteligentnego życia, wówczas można było działać otwarcie. Jeśli jednak chodziło o rasę prymitywną, należało postępować dyskretnie, nie ujawniać się i poczekać z podjęciem decyzji o kontakcie do chwili, gdy da się przewidzieć jego długofalowe skutki dla młodej cywilizacji.
Zawsze istniało ryzyko, że dziwne istoty spadające na wielkich statkach z nieba doznają szoku kulturowego i w konsekwencji kompleksu niższości, z którego mniej rozwinięta kultura nigdy się już nie podźwignie. Tutaj pewne szkody zostały już wyrządzone, gdyż pająkowaci musieli dostrzec ze swoich szybowców wrak Terragara, ale podejmowanie wobec nich wrogich akcji było bez dwóch zdań wbrew regulaminowi i nawet chęć ratowania Murchison wiele tu nie zmieniała.
— Załogi szybowców na pewno zameldowały już o szpitalu polowym — stwierdził zaniepokojony Fletcher. — W razie napaści będzie całkiem bezbronny.
— Niezależnie od reguł musimy bronić naszych ludzi i pacjentów — stwierdził Prilicla. — Ważne, aby nie zranić przy tym żadnego z pająkowatych. Zgadza się pan, kapitanie? Czy ma pan jakiś plan, jak to zrobić?
— Muszę chwilę pomyśleć — odparł Fletcher. — Ale co z patolog Murchison? Nie jesteśmy przygotowani ani wyposażeni do operacji antyterrorystycznych, a wydostanie jej w inny sposób… Moglibyśmy co najwyżej rozedrzeć tamten statek wiązkami.
— Przyjacielu Fletcher, najpierw powinieneś pomyśleć o obronie obozu. Od tego będzie zależeć, czy przeniesiemy tam Keet i Jasama, czy może raczej zabierzemy wszystkich stamtąd na górę. Co do przyjaciółki Murchison, przede wszystkim chciałbym omówić sprawę z Danaltą, który nadal znajduje się w pobliżu statku. Jest nie tylko świetnym zwiadowcą, ale i pomysłowym oraz wszechstronnym strażnikiem.
— Zgoda — powiedział kapitan. — Udostępnię panu mój kanał łączności, aby na bieżąco wiedział pan, co robię.