Выбрать главу

Przez dłuższą chwilę nikt się nie odezwał. U wszystkich wzrosło napięcie, ale nie w stopniu, który upośledzałby zdolność oceny sytuacji. Oficerowie Korpusu zareagowali zwiększeniem koncentracji, co było typowe dla wojskowych szykujących się do stawienia czoła niebezpieczeństwu. Murchison nie wydawała się zachwycona, ale podobnie jak Naydrad powstrzymała się od komentarza. Jedynie Danalta wyglądał na całkiem nieporuszonego sytuacją. Tak jak wszyscy zmiennokształtni miał się za odpornego na proste fizyczne zagrożenia.

— W normalnych okolicznościach przyjaciel Fletcher dowodziłby do chwili naszego przybycia na miejsce katastrofy, gdzie powinien ustąpić miejsca kierownikowi personelu medycznego, czyli mnie. Możliwe jednak, że podczas tej akcji, przynajmniej z początku, wiedza wojskowa okaże się bardziej przydatna niż medyczna. Wyczuwam twoją zgodę, przyjacielu Fletcher, no i to, że chcesz coś powiedzieć. Słuchamy.

Kapitan kiwnął głową.

— Czy rozważył pan, starszy lekarzu Prilicla, wszystkie konsekwencje tej sytuacji? Czy uczynili to pozostali obecni na pokładzie lekarze? Rozumiem, że na razie to tylko spekulacje, ale w wypadku natrafienia na konflikt zbrojny niektóre moje rozkazy mogą się okazać sprzeczne z waszymi zawodowymi zasadami. I jeśli dojdzie do tego, będę oczekiwał pełnego podporządkowania się, bez dyskusji czy podawania moich racji w wątpliwość, niezależnie od tego, jakie konflikty sumienia mogłyby z tego wyniknąć. W tej kwestii musi panować jasność i już teraz powinienem mieć waszą zgodę i usłyszeć deklarację pełnej współpracy. Zależy mi, abyście wszyscy zrozumieli wymogi sytuacji przed akcją, aby w jej trakcie nie powstały żadne tarcia.

— Dokładnie tak podczas każdej sytuacji awaryjnej traktujemy polecenia doktora Prilicli — powiedziała Naydrad, falując ze zdumienia sierścią. — To zwykła procedura.

Dlaczego kładziesz taki nacisk na coś oczywistego? A może coś mi umyka?

— Owszem — powiedział kapitan spokojnie, chociaż wolałby nie mówić o tym głośno. — Nasza jednostka nie jest uzbrojona, ale nie oznacza to, że jesteśmy całkiem bezbronni.

Poruczniku Chen?

Inżynier pokładowy odchrząknął.

— Istnieje możliwość kilkugodzinnego przeciążenia naszych emiterów osłon przeciwmeteorytowych w taki sposób, aby chroniły nas przed odłamkami powstałymi podczas eksplozji klasycznych głowic. Ale jeśli natrafimy na głowicę atomową, będziemy bez szans.

— Emitery wiązek przyciągająco-odpychających, z których korzystamy podczas dokowania albo unieruchamiania przy burcie wymagających zbadania wraków, też mogą być wykorzystane jako broń — odezwał się bez wywoływania porucznik Haslam, do którego obowiązków należała astrogacja, ale i utrzymanie systemów statku. — Nie będą szczególnie destruktywne, ale przy utrzymaniu stałej odległości od obiektu i idealnym dopasowaniu prędkości można osiągnąć na tyle wąskie skupienie wiązki, aby wybić nią kilkustopową dziurę w poszyciu nieprzyjaciela. Problem polega na tym, że podobna operacja wymaga dużej energii. Musielibyśmy wówczas wyłączyć tarcze, co uczyniłoby nas bardziej podatnymi na ewentualny atak.

— Dziękuję, poruczniku — powiedział kapitan i spojrzał na pozostałych. — Jak sami widzicie, nie jesteśmy dobrze wyposażeni do prowadzenia działań militarnych. Tym bardziej więc w wypadku konfliktu zbrojnego taktyczna ocena sytuacji będzie miała decydujące znaczenie. Zaważy na charakterze moich rozkazów. Gdyby walka jeszcze trwała, zarządzę natychmiastową ucieczkę w nadprzestrzeń. Jeśli zaś trafimy na pobojowisko, rozważę udzielenie pomocy rozbitkom — pod warunkiem że nie zagrozi to bezpośrednio Rhabwarowi.

Wówczas będę zapewne oczekiwał porady personelu medycznego w kwestii kolejności podchodzenia do uszkodzonych jednostek. Może jednak zdarzyć się i tak, że sam o tym zadecyduję. Uważam, że w pierwszym rzędzie powinniśmy się zająć statkiem badawczym Korpusu i załogą złożoną z przedstawicieli znanego nam gatunku, a nie obcymi, ponieważ…

— Kapitanie Fletcher! — przerwała mu Murchison z taką złością, że Prilicla zatoczył się w powietrzu jak uderzony czymś ciężkim. — Nie zwykliśmy tak postępować!

Reszta personelu medycznego podzielała jej odczucia. Kapitan zamilkł więc na chwilę, aby uporządkować myśli, które nie różniły się zbytnio od refleksji reszty dyskutantów.

— Owszem, proszę pani, zwykle tak nie postępujemy. Chciałem jednak wyjaśnić, dlaczego uważam, że w pierwszym rzędzie powinniśmy ratować naszych ludzi. Ma to zarówno taktyczne, jak i psychologiczne uzasadnienie. Oni wiedzą świetnie, kim jesteśmy i po co przybyliśmy, i mogą wspomóc nas istotnymi informacjami na temat tego, co się stało.

Druga strona będzie najprawdopodobniej zagubiona i na tyle wystraszona, że uzna nas po prostu za kolejne zagrożenie. Na pewno zgodzicie się, że lepiej byłoby wiedzieć coś o obcych, zanim przystąpimy do próby ratowania ich czy udzielania im pomocy. My będziemy dla nich zapewne kompletnym zaskoczeniem — dodał, spoglądając po otaczającej go menażerii. — Możliwe, że podobna trudność nie wystąpi — powiedział po chwili, patrząc na unoszącego się pod sufitem Priliclę. — Jeśli jednak sprawa się skomplikuje, wówczas musicie być gotowi do udzielania pomocy we wskazanej przeze mnie kolejności. Czy to jasne?

Prilicla wiedział, że przekonało to wszystkich. Nikt nie zdradzał skłonności do buntu, a ogólne natężenie emocji spadło do poziomu pozwalającego empacie na stabilny zawis tuż pod sufitem. Przedłużającą się ciszę przerwała dopiero Naydrad, specjalistka od akcji ratunkowych prowadzonych w trudnych warunkach.

— Jeśli nikt nie ma nic więcej do dodania, chciałabym odświeżyć sobie teraz wszystkie procedury — stwierdziła bez wstępów. — Po sześciu miesiącach spędzonych przy grzecznie leżących w łóżkach pacjentach odwykłam od zajmowania się bardziej kłopotliwymi przypadkami.

Kapitan nie odezwał się już więcej, tylko wraz z dwoma młodszymi oficerami opuścił pokład medyczny, a Naydrad wzięła się do przeglądania nagrań z poprzednich akcji ratunkowych Rhabwara, zwłaszcza tych, które wymagały zastosowania nietypowych procedur. Dołączyli do niej Murchison i Danalta — zapewne dlatego, by zająć się czymkolwiek. Byli zasadniczo spokojni, ale widać było, że z coraz większym trudem powstrzymują się od komentarzy. Prilicla przeprosił ich i odleciał szybem komunikacyjnym do swojej kabiny. Chciał się trochę zastanowić we względnej samotności, dając jednocześnie podwładnym szansę na werbalne rozładowanie napięcia.

Krótka wypowiedź Murchison dała mu do myślenia. Owszem, nie zwykli postępować w ten sposób, ale pamiętał przecież, ile razy musieli nagiąć albo i złamać zasady. Odtworzyć tamte akcje potrafił i bez sięgania do nagrań. Wpatrując się przez bulaj w szare migotanie nadprzestrzeni, zaczął wspominać, jak się to wszystko zaczęło.

Jeszcze przed pierwszym wylotem — w założeniu rutynowym testem jednostki — wyjaśniono im obszernie genezę jej powstania. Korpus Kontroli, instytucja powołana do utrzymywania Pax Galactica, miał przez ostatnie stulecie tak mało do roboty, że zdecydowano się w końcu rozszerzyć jego zadania o badanie nieznanych obszarów kosmosu.

W ślad za tym zaś zwiększono monstrualnie jego budżet, oczekując, że w razie natrafienia podczas misji zwiadowczych na planetę zamieszkaną przez istoty inteligentne organizacja weźmie na swoje barki odpowiedzialność za ciągnące się latami, bardzo złożone procedury kontaktowe. Od powołania jednostki zdarzyło się to trzy razy i specjaliści od komunikacji interkulturowej zdołali wprowadzić wszystkie trzy nowo odkryte cywilizacje do Federacji Galaktycznej.

Ale inną sprawą były spotkania w próżni — częstsze i przebiegające w odmiennych warunkach. Przede wszystkim dotyczyły ras, które dzięki przekroczeniu bariery podróży kosmicznych były poniekąd przygotowane na spotkanie braci w rozumie i nie przerażała ich często odmienna powierzchowność obcych — główna przeszkoda podczas kontaktów z mniej rozwiniętymi kulturami planetarnymi, widzącymi w członkach ekip kontaktowych przede wszystkim podejrzane potwory spadające niespodziewanie z nieba. Należało jednak również pamiętać, że załogi wędrujących po kosmosie statków działały często w stresie związanym z wielką odległością od domu, co wynikało ze specyfiki wypraw międzygwiezdnych.