Выбрать главу

— Połącz — powiedziała powoli. — Napraw.

Tamten powiedział coś, co zabrzmiało jak pytanie, ale zaraz pojął, o co chodzi.

Starczyła bardzo niewielka ilość jego śliny, aby pędzelek znów był cały. Gdy wysechł, pająkowaty oddał go Murchison. Poza lekkim zgrubieniem w miejscu złączenia był jak nowy.

Murchison znowu wzięła się do rysowania, tym razem jednak nie trudząc się przedstawianiem wyspy, statków czy słońca. Po lewej stronie liścia narysowała w pionie cztery postacie przedstawiające ją, pająka, Naydrad i Priliclę. Trochę na prawo od nich umieściła drugą linię sylwetek, tyle że jej postać została przedzielona pustą przestrzenią w pasie, a jedna z nóg była oddzielona. W przypadku pająka trzy nogi przedstawiła osobno, podobnie pokawałkowała Kelgiankę i swojego szefa. Następnie naszkicowała stację i jeszcze jeden zestaw postaci, ponownie w całości. Dla dodatkowego wyjaśnienia wyrysowała strzałki łączące niekompletne sylwetki ze stacją oraz stację z kompletnymi osobami.

Wskazała na złącze pędzelka i powiedziała powoli;

— My naprawiamy ludzi.

Pająk chyba jej nie zrozumiał, ponieważ odrzucił rysunek, zawiązał ponownie linę wokół nogi Murchison i nic więcej nie mówiąc, czym prędzej wyszedł.

Patolog rzuciła pędzelek na pognieciony rysunek. Na zewnątrz deszcz przestał już padać i w szparze wentylacyjnej ponownie pokazało się słońce. Murchison podeszła do niej i odsunęła całkowicie klapę w nadziei, że widok jasnego świata doda jej trochę otuchy.

Z góry dobiegało skrzypienie drewnianych mechanizmów oraz szczebiot, ponad który wybijał się jeden szczególnie donośny głos. Murchison była prawie pewna, że należał do kapitana, który dodatkowo używał tuby. Załogi innych statków otwierały żagle i podnosiły rampy.

Pomyślała, że dzieje się coś ważnego. Niemal na pewno pająki podjęły decyzję o zbrojnej napaści na stację medyczną. Odwróciła się ze złością od otworu i siadła na złożonym hamaku. Była przekonana, że sama sprowokowała tę sytuację nieudolnymi próbami nawiązania kontaktu i zasłużyła na karę. Ale gdy spojrzała na drzwi, odniosła wrażenie, że coś się tam zmieniło. Obok wygaszonej obecnie lampy wcześniej z obu stron stały pojemniki z wodą i piaskiem. Nie zniknęły, tyle że skrzynki z piaskiem były aż dwie. Murchison odetchnęła w duchu, uznając jednak, że nijak nie zapracowała na tę nagłą odmianę losu.

— Przestań się zabawiać — powiedziała do Danalty. — Którą skrzynką jesteś?

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Zgiełk towarzyszący pajęczej krzątaninie osiągnął chyba apogeum. Na korytarzu zrobiło się jaśniej, a strumień ciepłego powietrza mógł znaczyć tylko tyle, że żagle zostały postawione. Chwilę potem Murchison poczuła lekkie kołysanie. Wiedziała, gdzie flota zamierza popłynąć.

— Chcą zaatakować stację — powiedziała. — Musimy wrócić i ich ostrzec.

— Już ich ostrzegłaś — odparł Danalta, obecnie pod postacią skrzynki, która wypuściła oko, ucho i usta. Odsunął się trochę, ukazując leżący na podłodze komunikator z mrugającymi światełkami nadawania i rejestracji. — Byłem tu podczas całej twojej rozmowy z pająkiem. Kapitan Fletcher twierdzi, że korzystając z pomocy doktora Prilicli, który posługuje się dość podobnym językiem, zdoła zaprogramować translator, tak że gdy wrócimy, będziemy mogli normalnie się z nimi porozumiewać. Ale przede wszystkim jesteś potrzebna w szpitalu.

Jak najszybciej. Trolański rozbitek jest w bardzo kiepskim stanie.

Murchison podniosła komunikator i przypięła go do pasa.

— Przez chwilę zapomniałam, z czego żyję. Muszę natychmiast zameldować się Prilicli.

— Szkoda na to czasu — odparł Danalta zdecydowanie. — Zameldujesz się osobiście. Pani patolog, musimy natychmiast wracać do stacji.

Rzadko kiedy zgadzała się z innymi w całej rozciągłości, a teraz tak było. Rozejrzała się po ciasnym pomieszczeniu. Powrót na stację zapewne nie będzie łatwy, zwłaszcza dla niej. Wskazała na otwór wentylacyjny.

— Statki płyną całkiem szybko — powiedziała. — Już teraz jesteśmy dwieście metrów od brzegu. Nawet jeśli od razu uciekniemy, sporo czasu upłynie, zanim dobrnę do brzegu, a potem plażą do stacji. Możemy nie zdążyć przed ich przybyciem.

Skrzynka z piaskiem przybrała bardziej ożywioną postać i podtoczyła się pod nogi Murchison, szczerząc przy tym paszczę pełną ostrych zębów.

— Z moją pomocą przebędziemy całą drogę w wodzie — powiedział Danalta, przegryzając linę przy nodze Murchison. — Mam powiększyć dla ciebie ten otwór?

— Nie. Można go otworzyć na tyle szeroko, abym się przecisnęła. Nie chcę niepotrzebnie uszkadzać im statku. Próbowałam się z nimi zaprzyjaźnić.

— To skacz.

Zamiast skakać, zanurkowała po prostu i wypłynęła dopiero dwadzieścia metrów od statku. Za sobą usłyszała plusk, z którym Danalta niezgrabnie wpadł do wody, oraz szczebiot coraz większej liczby pająków. Chwilę potem woda zagotowała się od bełtów. Murchison zaczerpnęła powietrza i znowu zanurkowała, chociaż obawiała się, że kilka metrów wody nie zrobi żadnej różnicy. Pociski z kusz były bardzo szybkie. Przyspieszyła w nadziei, że w ten sposób trudniej będzie ją trafić. Gdy wypłynęła ponownie w celu nabrania oddechu, usłyszała pająka wydającego przez tubę jakiś rozkaz i bełty przestały nadlatywać.

Uspokojona i wdzięczna za ten gest popłynęła dalej. Dopiero potem przyszło jej do głowy, że być może kapitan nie chciał po prostu marnować amunicji, przekonany, że i tak schwyta Murchison ponownie po zajęciu ośrodka. Pod nią przemknął zielony kształt z długim karbowanym rogiem na czole. Zanim patolog doszła do jakichś wniosków w sprawie kapitana, tuż obok wynurzył się przypominający tym razem rekina Danalta.

— Złap się rogu. Mocno, obiema rękami — powiedział.

Gdy zmiennokształtny nabrał prędkości, karbowanie bardzo się przydało. Szeroki ogon Danalty pracował ostro na boki, pchając oboje coraz szybciej przez wodę. Nie był to najwygodniejszy sposób podróżowania — przypominał trochę uprawianie narciarstwa wodnego bez nart. Na dodatek zmiennokształtny nie tyle wspinał się na fale, ile przecinał je, przez co Murchison musiała obracać się twarzą ku tyłowi, ile razy chciała zaczerpnąć powietrza. I zawsze wtedy widziała, jak powiększa się dystans między nimi a statkami pająków. Zaśmiała się w duchu, pomyślawszy o kapitanie i jego zdziwieniu na widok tak szybkiej ucieczki.

Z wolna jednak zaczęło się jej robić zimno. Danalta nadal przyspieszał, ale mimo promieni porannego słońca temperatura jej zanurzonego w wodzie ciała zaczęła spadać.

Traciła też czucie w zaciśniętych na rogu dłoniach. W pewnej chwili odkryła na dodatek, że chociaż pas z wyposażeniem został na miejscu, jej biały kostium kąpielowy odpłynął w siną dal.

Statki pająków znikały już za krzywizną brzegu, w polu widzenia pokazał się wrak Terragara, a chwilę później dojrzała zabudowania stacji. Nie minęło kilka minut, a dotarli na płycizny przy plaży i Danalta zaczął wykształcać sobie nogi.

Murchison wyczołgała się na piasek i zamachała ramionami, aby trochę się ogrzać.

Potem, jeszcze drżąca, pobiegła do największego kontenera, w którym mieścił się oddział pooperacyjny.

Spotkała tam Naydrad czuwającą nad trzema ziemskimi rozbitkami.

— Siostro — powiedziała, dzwoniąc zębami — proszę rzucić mi strój lekarski.