Выбрать главу

— Krititkukik! — krzyknęła.

Prilicla nie dojrzał żadnej szczególnej reakcji, wyczuł jednak unoszącą się ze statku chmurę wrogości, która mieszała się z zainteresowaniem i ciekawością. Na górnym pokładzie pojawił się pająk, który zaczął wykrzykiwać coś przez swoją tubę, ale wyraźnie nie do nich.

Na rampie pojawiła się grupa pięciu osobników, którzy ruszyli nagle biegiem, sięgając przy tym po kusze.

— Krititkukik! — krzyknęła znowu Murchison. — Czokwek!

— Oni nie biegną rozmawiać — zauważył Prilicla.

— Nie muszę być empatą, aby to zauważyć — odparła patolog bardzo zła i rozczarowana. — Kapitanie, tarcza!

— Słusznie — powiedział Fletcher. — Pełna moc za dziesięć sekund od teraz. Tyle macie, aby dobiec do linii na piasku, albo zostaniecie tam ze swoimi przyjaciółmi.

Prilicla zawrócił gwałtownie i poleciał z powrotem, zygzakując z lekka, gdy bełty świstały obok jego powoli bijących powietrze skrzydeł. Potem doszedł do wniosku, że uniki mogą jednak nie być najlepszym pomysłem, ponieważ pająki strzelały w biegu i nie miały szansy dobrze przycelować. W tej sytuacji większe było prawdopodobieństwo, że on nadzieje się na przelatujący obok pocisk, niż że ktokolwiek zdoła trafić go rozmyślnie. Postanowił wziąć przykład z Murchison, która biegła prosto przed siebie, stanowiąc na dodatek znacznie większy cel, ale nie oberwała ani razu.

Linię tarczy minęli całe dwie sekundy przed jej uruchomieniem. Żadne więcej bełty nie nadleciały, wstrzymane przez osłonę. Patolog zatrzymała się i obróciła, przyglądając się przez chwilę strzałom, które odbijały się od niewidocznej przeszkody i nie czyniąc nikomu krzywdy, spadały na piasek. Z kolei emocje pająków były na tyle silne, że drżący Prilicla musiał aż wylądować. Patolog uniosła tubę do ust.

— Szkoda gardła, przyjaciółko Murchison — powiedział empata. — Cokolwiek powiesz, nie będą słuchać. W tej chwili nie myślą, czują tylko złość i rozczarowanie, zapewne z powodu nieudanego pościgu. Nienawiści i wrogości jest w nich tyle, ile w Keet na samym początku, gdy myślała jeszcze, że przyjaciel Fletcher to druul. Wracajmy do naszych pacjentów.

Tym razem Prilicla szedł, zamiast lecieć, obok Murchison. Odnotowała jego drżenie i przejęła się empatycznym bólem, jakiego doznał.

— No dobrze — powiedziała, chcąc zmienić temat. — Przynajmniej rozerwaliśmy trochę naszych znudzonych podopiecznych.

— Rozrywek u nas dostatek — odezwał się kapitan bardzo spokojnym głosem, który zwiastował zwykle nie najlepsze nowiny. — Do przeciwległego brzegu wyspy zbliża się sześć kolejnych statków. Za pół godziny dołączą do tych trzech, które już tam są. Dodatkowe sześć majaczy na horyzoncie z naszej strony, następne dwa zespoły, każdy po trzy jednostki, pojawią się rano, jak wiatr pozwoli. Wszystko zdaje się sugerować, że pająki przymierzają się do kolejnych operacji. Desant z morza, desant z powietrza, tyralierą naprzód i tak dalej. Wasi pacjenci będą mieli miejsca w pierwszym rzędzie.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Ani Ziemianie, ani CHLI nie przerazili się, słysząc o perspektywie kolejnego ataku, byli bowiem przedstawicielami ras znających podróże kosmiczne i znali efektywność tarczy przeciwmeteorytowej. Oficerowie z Terragara martwili się, że pierwszy kontakt z pająkami nie przebiega najlepiej, nie przejmowali się jednak tym przesadnie, jako że nie oni za to odpowiadali. Poza tym szykowało się naprawdę wspaniałe widowisko. Keet i Jasam cieszyli się przede wszystkim samolubnie z tego, że żyją i najpewniej jakiś czas jeszcze żyć będą.

Poza tym nie uwolnili się jeszcze od lekkiego zagubienia wywołanego tyloma nowymi dla nich sprawami. Murchison, Danalta i Naydrad trzymali emocje na wodzy. Jedynym, który zdawał się niepokoić, był kapitan, przemawiający właśnie do nich z Rhabwara z zaleceniem, aby się nie martwili.

— Nie ma powodów do obaw — powiedział. — Przynajmniej na razie, dopóki nasz wehikuł wytrzyma. System podtrzymywania życia mógłby zasilać bez końca, ale z tarczą i wiązkami to już gorsza sprawa. Uruchomienie tarczy w atmosferze wymaga pięć razy większej mocy niż w próżni. Ten statek został zaprojektowany do szybkiego udzielania pomocy, nie do walki.

— To oczywiste, że statek szpitalny to nie okręt wojenny — stwierdziła Naydrad, falując futrem. — Ile mamy czasu?

— Czterdzieści sześć godzin przy pełnej mocy. Potem będziemy musieli wystartować albo pozostać bez osłony, dopóki ktoś nas nie uratuje. Wyjaśnię wam zaraz sytuację taktyczną…

Nie potrzebowali jednak ani jego wyjaśnień, ani świeższych raportów, sami bowiem widzieli wszystko jak na dłoni.

Trzy statki cumujące dotąd po drugiej stronie wyspy nadciągnęły, trzymając się blisko brzegu, i wpasowały się w luki pomiędzy trzema, które stały już przy plaży. Wszystkie opuściły rampy i otworzyły górne pokrywy, spod których, jak przekonał się Prilicla podczas poprzednich obserwacji, wystrzeliwano szybowce. Nic innego na razie się nie działo, niewiele zdarzało się również rozmów między statkami. Kapitan uznał, że widocznie wszystko już zaplanowano, rozkazy zostały wydane i teraz czekali tylko na sygnał do ataku. Kolejne sześć jednostek nadciągało w szyku czołowym, płynęły szybko z kompletem żagli w górze. Na horyzoncie za nimi, odległe o jakieś pięćdziesiąt stopni, widać było dwa uprawiające akrobację sygnałową szybowce przyzywające trzy kolejne floty, co dawało łącznie piętnaście okrętów. Najdalsze jednostki znajdowały się jeszcze za horyzontem i według szacunków kapitana zjawić się miały dopiero następnego dnia.

Sześciu ostatnich przybyszy znalazło sobie miejsca przy plaży. Oni też zamknęli żagle i opuścili rampy. Na plaży zaczęło być naprawdę tłoczno, a Terragar skrył się za szeregiem zielonobrunatnych kadłubów przypominających gigantyczne mięczaki. Na każdym ze statków odezwał się głos komenderujący coś przez tubę, po czym zapadła dłuższa chwila ciszy.

— Nie wydaje mi się, aby zaczęli dzisiaj — powiedział kapitan. — Chyba czekają na pozostałych. Chociaż nie…

Pająki zaczęły schodzić po rampach i ustawiać się w szeregach na suchym piasku.

Wszystkie były uzbrojone w kusze, osiem z nich zaś niosło coś, co wyglądało na dwa tarany z ostrymi czubkami. Równocześnie wystrzelono szybowce, po dwa z każdego statku, wszystkie w stronę morza.

Wspięły się ciężko pod wiatr i dopiero gdy skręciły powoli w stronę lądu, aby skorzystać z prądów nad plażą, można było dostrzec, że tym razem niosły pasażerów, podobnie jak piloci uzbrojonych w kusze.

Szybowce powoli zyskiwały wysokość, tymczasem oddziały lądowe ustawiły się w trzy szeregi wygięte w półksiężyc, z taranami na przodzie i w samym środku szyku. W końcu cała armia ruszyła w stronę stacji i przyglądających się pajęczym manewrom pacjentów.

— Dodds — odezwał się kapitan. — Wystrzel kilka flar w głąb lądu i przeciągnij je do perymetru. Uważaj tylko, aby nie wywołać większego pożaru, bo roślinność podeschła już porządnie. Chcę kilka płonących krzaków i sporo dymu. Nie widzę, aby szykowali atak z tamtej strony, ale na wszelki wypadek wolę i tak wybić im ten pomysł z głowy.

— Czy mam wywołać burzę piaskową na plaży? — spytał Haslam.

— Nie. Nie ma co marnować energii. Ostatnim razem chcieliśmy uchronić ich od zderzenia z tarczą, ale teraz i tak już wiedzą o jej istnieniu. Musieli dostrzec coś podczas ostrzeliwania Murchison i Prilicli. Ale niech wiązki będą w pogotowiu. Doktorze Prilicla?

— Tak, przyjacielu Fletcher.