Przerwał, gdy Murchison znowu się roześmiała, tym razem głośniej. Pośród jej emocji dominowało rozbawienie. Podobnie jak u pozostałych członków zespołu, którzy jednak skryli zaraz skwapliwie swoje uczucia.
— Zapewne nazbyt skupił się pan na kwestiach chirurgicznych i dlatego nie zauważył pan najważniejszego, jeśli chodzi o te różnice — powiedziała patolog. — Chodzi o to, że nasz wzorcowy pacjent jest rodzaju żeńskiego, ten zaś wręcz przeciwnie.
— Masz rację, muszę być bardzo zmęczony — powiedział Prilicla, śmiejąc się sam z siebie. Potem poleciał chybotliwie na szafkę z instrumentami i usadził się na jej szczycie. — Będę jednak was obserwował i postaram się nie zasnąć, aż wszyscy nasi pacjenci nie zostaną opatrzeni.
Ku własnemu zaskoczeniu udało mu się doczekać do tej chwili, chociaż zmęczenie już mocno mąciło mu myśli. Gdy ostatni pacjent trafił na oddział pooperacyjny, zdołał dojrzeć jeszcze stojącą przy komunikatorze i rozmawiającą z kapitanem Murchison.
— Próbowałam już nawiązać kontakt z jednym z nich i spróbuję ponownie, korzystając z uproszczonej procedury. Oni nie znają podróży kosmicznych i nic nie zyskają, oglądając cały materiał historyczny. Chwilowo nie mamy nic innego do roboty, więc zamiast snuć ponure myśli, chcę podjąć próbę porozumienia się z nimi. Co pan on tym sądzi?
— Jestem za, proszę pani. Proszę dać mi pół godziny na zmodyfikowanie programu, potem postaram się doradzić, jak najlepiej go wykorzystać. Na horyzoncie pojawiło się kolejne osiem statków, następnych dwadzieścia mamy na radarze. Na plaży panuje spokój, ale niewątpliwie to się w pewnej chwili zmieni, przez co masa istot, z nami włącznie, może zginąć. Rozmowy to jedyny sposób, aby wyjść z tej podłej sytuacji.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
Prilicla obudził się z wrażeniem, jakby nagle znalazł się pośrodku wzburzonego tłumu. Do jego umysłu dobijało się wiele obcych słów i co chwila ogarniały go fale gniewnych emocji. Zaspany jeszcze i trochę przerażony, pomyślał, że może tarcza wysiadła i pająki opanowały stację, ale po chwili pojął, że najgłośniejsze dwa źródła hałasu znajdowały się tuż obok, w sali pooperacyjnej, i że jednym z nich była świetnie mu znana osoba.
Nie ufając jeszcze swoim skrzydłom, przeszedł chwiejnie do drugiego pomieszczenia, aby sprawdzić, co się właściwie dzieje.
Poza nieprzytomnym ciągle pacjentem numer cztery oraz kapitanem Fletcherem, który spoglądał z ekranu, wszyscy obecni w sali próbowali mówić równocześnie, przez co spora część konwersacji ginęła w popiskiwaniu przeciążonych translatorów. Nieco dalej rozbitkowie z Terragara spierali się z Keet, której sekundował chwilami osłabiony jeszcze i znajdujący się pod wpływem środków znieczulających Jasam. Najgłośniejsza była jednak kłótnia tocząca się pomiędzy Murchison a całkiem prawie zdrowym pasażerem szybowca.
Pająk się wykłócał…?
Prilicla nie wiedział, czy bardziej ma się z tego cieszyć, czy smucić, podkręcił więc nieco własny translator i sięgnął do ziemskiego słownika, aby spacyfikować towarzystwo.
— Czy moglibyście z łaski swojej wszyscy się przymknąć? Poza tobą, przyjaciółko Murchison — dodał, gdy wrzawa ucichła. — Rozumiem, że możemy już rozmawiać z pająkami i nawiązać porozumienie, zanim ktokolwiek zginie. To najlepsza z nowin, ale mam wrażenie, że wojna wybuchła i tutaj. Proszę o wyjaśnienia.
Patolog odetchnęła głęboko, aby trochę się uspokoić.
— Jak pan wie, nauczyłam się już wcześniej kilku słów w ich języku. Dzięki materiałom pierwszokontaktowym i długim próbom prowadzonym na migi udało nam się dojść do etapu, w którym komputer dokończył naszą pracę. Możemy teraz swobodnie rozmawiać, ale nie udaje nam się porozumieć. Ten uparciuch nie wierzy w nic z tego, co mówimy. — Murchison rozpostarła szeroko ręce. — Dzieli nas cała przepaść.
— Rozumiem — powiedział Prilicla i podszedł do niedowiarka, na wszelki wypadek powoli, aby go nie wystraszyć. Przystanął przy jego noszach.
Pacjent był zdolny do ruchu, spoczywał jednak przypasany zarówno dla dobra swojego, jak i innych pacjentów. Potem empata wzleciał i zawisł pod sufitem, czym przykuł uwagę wszystkich obecnych.
— Co to jest, u diabła? — powiedział nagle pająk szczebiotliwie, translator zaś przełożył jego mowę na zrozumiały język. — Jakaś małpa w kubraczku?
Naydrad zafalowała niebezpiecznie futrem, Murchison jakby się czymś zadławiła i tylko jeden Prilicla pozostał spokojny.
— Nie, jestem tu szefem. Proszę wszystkich, aby opanowali na chwilę emocje — dodał na użytek ziemskich pacjentów, którzy znali go najsłabiej. — Potrzebuję spokoju, aby właściwie rozpoznać uczucia pacjenta. Musimy ustalić przyczynę wrogości pająków…
— Nie jestem pająkiem — przerwał mu pacjent. — Nazywam się Irisik i jestem Crextikiem z wolnego morskiego klanu Sitikis, który połączy się wkrótce z innymi klanami i zetrze was z tego świata. Jeśli zaś nie znacie powodu naszej wrogości, to mimo dziwnej magii, której używacie przeciwko nam, musicie być bardzo ograniczeni.
— Nie ograniczeni, tylko niedoinformowani — odparł Prilicla, starając się utrzymać równo w powietrzu, co nie było łatwe, zważywszy na emocje pająkowatego. — A można to łatwo zmienić, udzielając nam tych informacji. Czujecie wobec nas nienawiść, złość, wrogość i obrzydzenie. Jeśli powiesz mi, skąd się one biorą, ja powiem ci, dlaczego nie są one zasadne. Prosta wymiana wiedzy między nami rozwiąże ten problem.
— To wasz problem, nie nasz — powiedziała Irisik, patrząc na rannego pilota. — Gdy zaspokoicie swój głód wiedzy, zjecie nas wszystkich razem z resztą swojej zdobyczy.
— Cały czas wmawia nam, że zjadamy ludzi… — zaczęła ze złością Murchison, ale przerwała, gdy Cinrussańczyk poprosił gestem o ciszę.
— Teraz chciałbym posłuchać naszego pacjenta i nikogo więcej. Irisik, dlaczego uważasz, że zjadamy ludzi?
Irisik przechyliła głowę, która była jedyną jej nieskrępowaną częścią ciała, i spojrzała na Murchison.
— Ta druga głupia opowiedziała mi wiele kłamstw, łącznie z bujdą, że zamierza zostawić nas przy życiu. Żadna zdrowa na umyśle dorosła osoba nigdy w to nie uwierzy. Nie marnuj czasu na nowe i jeszcze bardziej fantastyczne kłamstwa. Sam znasz odpowiedź na swoje pytanie, nie udawaj więc głupszego, niż jesteś.
Prilicla milczał przez chwilę. Nie spotkał się jeszcze z podobnym zachowaniem, które byłoby równocześnie w pełni zgodne z żywionymi przez mówiącego emocjami. Wprawdzie nie wróżyło to nic dobrego, ale nie mógł w pewien sposób nie podziwiać tej istoty. Jej niewiara otaczała jej umysł szczelnie niczym kamienny mur.
Wiedział, że Murchison przedstawiła już pacjentce informacje na temat Federacji oraz przeznaczenia i działalności statku szpitalnego, najwyraźniej bez powodzenia. Pomysł, aby wyjaśniać, że współczuł Irisik jej lęków, był w tej sytuacji zupełnie pozbawiony sensu. Nic nie miało szansy przebić tego muru chorej pewności siebie.
Ale być może dałoby się go zburzyć od środka.
— Proponuję inne podejście — powiedział. — Przyjmij, że ja i wszyscy tu obecni są głupi, ty zaś jesteś inteligentną i logicznie myślącą istotą, która ma swoje powody, aby wierzyć w to, w co wierzysz. Podziel się nimi z nami. Czy dasz temu wiarę czy nie, nie mamy tu nic innego do roboty poza żywieniem lokatorów tego pomieszczenia. Jeśli więc zechcesz podzielić się z nami wiedzą o sobie, swoim świecie i klanie oraz o powodach, dla których żywisz takie, a nie inne przekonania, dni zaczną płynąć nam w ciekawszy sposób. Jeśli naprawdę nas zainteresujesz, możemy spędzić z tobą naprawdę wiele czasu, aż…