— Opowieści Szeherezady — mruknęła Murchison.
Bez wątpienia było to odniesienie do jakiegoś ziemskiego mitu, ale nie pora była zagłębiać się w podobne szczegóły. Prilicla nie przerwał więc przemowy.
— …twoi przyjaciele znajdą sposób, aby cię uratować. Jest takie powiedzenie wśród mojego ludu, ze póki życia, póty nadziei.
— My też mamy podobne powiedzenie — wyznała Irisik.
— Zacznij zatem opowiadać. Nawet to, co twoim zdaniem już wiemy, oraz wiele rzeczy, których znać nie możemy. Czy jest coś, co ucieszyłoby cię obecnie i pomogło poczuć się lepiej, poza puszczeniem wolno, naturalnie?
— Nie. Ale jak poznacie, czy kłamię, czy mówię prawdę? Albo tylko półprawdę?
— Nie poznamy — odparł Prilicla, lądując na podłodze obok noszy. — Jako obcy możemy nie być zdolni do odróżnienia prawdy od kłamstwa, ale nawet kłamstwa będą dla nas ciekawe. Mów, proszę, i zacznij od powodu, dla którego uważasz, że cię zjemy.
Irisik emanowała strachem, złością i zniecierpliwieniem, ale po kilku chwilach zdołała się opanować.
— Zjecie nas, ponieważ wszystkie wasze działania od samego początku wskazują jasno, że po to właśnie tu jesteście. Piractwo w celu zbierania pożywienia to coś, co sami dobrze znamy, niestety, bo są i klany nie dość cywilizowane albo zbyt leniwe, aby pracować, łowić ryby, uprawiać rośliny czy hodować zwierzęta. I tak jak wy szukają łatwiejszych źródeł pokarmu. Kradną, zamiast samemu go produkować. Nie wiemy, skąd jesteście, poza tym, że gdzieś z nieba, ale od pierwszej chwili, gdy zaczęliśmy was obserwować przy pomocy Crextików wędrujących w chmurach, wasze intencje stały się dla nas oczywiste. Na wszelki wypadek latali bardzo wysoko, nie widzieli więc szczegółów, w tym i tego, jak bierzecie gotową żywność do waszego wielkiego białego statku. Wielu z nas nie wierzyło nawet, że możecie być tak krótkowzroczni i głupi, tak karygodnie głupi, aby zbierać niedojrzały inwentarz, pozbawiając nas nie tylko tych zwierząt, ale i wielu pokoleń, które miały zrodzić się dzięki nim. Wyszło jednak na to, że się myliliśmy…
Jak wyjaśniła potem Irisik, żywy prowiant i owoce były jeszcze zbyt młode i niedojrzałe, aby zobaczyć je z góry, piloci jednak wypatrzyli inne dziwne zwierzęta, które obcy wykorzystywali jako pożywienie. Widzieli, jak kładziono te istoty na nosze, jak usunięto im dolne kończyny, aby nie mogły uciec, jak wystawiano je regularnie na słońce i kąpano w morzu, aby usunąć nieczystości i pasożyty oraz uczynić je lepszymi do konsumpcji.
Murchison próbowała w trakcie tej opowieści panować na swoimi emocjami, ale w końcu przerwała milczenie. Prilicla nie próbował jej powstrzymywać, zadała bowiem pytanie, które jego też nurtowało.
— Niektóre z tych stworzeń to istoty mojego gatunku — powiedziała, wskazując na rozbitków z Terragara. — Czy uważasz, że zjadłabym ich? Czy Kritik, znaczy Krititkukik, zjadłby mnie?
— Tak, w jednym i drugim przypadku — odparła Irisik bez wahania. — To głupota marnować dobre jedzenie, niezależnie od emocjonalnych więzi, jakie mogą z nim łączyć.
Niekiedy nie jest to przyjemne dla bliskiej rodziny i przyjaciół zgasłego i wielu ogranicza się tylko do małego kąska, a resztę przekazuje głodnym albo obcym, którzy nie znali mięsa za życia i nic do niego nie czuli. Trzeba jednak to zrobić, jeśli esencja ukochanego rodzica czy brata ma przetrwać. U was wyraźnie jest tak samo.
Murchison doznała tak silnego wstrząsu, że nie wiedziała, co powiedzieć.
— Znając wasze intencje i powody pobytu tutaj, rozesłaliśmy wieści i zebraliśmy wszystkie morskie klany oceanu. Niektóre z nich trudnią się prawie wyłącznie piractwem i podobnie jak wy rabują żywność. I normalnie wolimy strzelać do nich, niż przemawiać przez niebo i ugadywać się na wspólne działanie. Ale wszyscy się zgodzili, że trzeba chwilowo zapomnieć o waśniach i wspólnie pozbyć się obcych. Może uznacie, że przesadzam, zapewniam was jednak, że statki Crextików, które zebrały się już wokół wyspy, to tylko drobna część floty, jaka zjawi się tutaj w ciągu kilku najbliższych dni. Mimo waszych miotaczy ognia, waszej niewidzialnej broni, która ciska w nas piaskiem, i waszej magicznej tarczy zmiażdżymy was dzięki naszym wędrującym w chmurach i wojownikom. Niezależnie od tego, ile to będzie nas kosztowało, nikt z waszych nie pokusi się więcej, aby najechać na nasz świat. I muszę jeszcze poprawić jeden błąd — dodała w zapadłej ciszy. — Krititkukik to nie imię, ale tytuł wodza naszego klanu. Wedle prawa zjadłby najsmaczniejsze części ciebie, resztą dzieląc się z załogą. Będąc osobą wrażliwą i pełną naukowej ciekawości, świadom też faktu, że jesteś inteligentna i masz uczucia, aż do końca ukrywałby przed tobą to, że zostaniesz zjedzona. Czasem sądzę, że Krititkukik jest nie dość twardy jak na wodza.
Prilicla poczuł krótkotrwały impuls silnych emocji, których znaczenie nie ulegało wątpliwości. Łączyły się z tęsknotą, żalem i poczuciem straty kogoś bardzo bliskiego. Był pewien, że dotyczyły partnera Irisik.
— Spotkacie się jeszcze, i to niebawem — powiedział.
— Nie wierzę ci. Nigdy nie wierzę zbieraczom mięsa.
— Rozumiem — stwierdził Prilicla. — W tej sytuacji polecę moim zbieraczom mięsa, jak ich nazywasz, aby przestali się do ciebie odzywać. Możesz sobie rozmawiać z innymi źródłami mięsa, kiedy chcesz i ile chcesz. Siostra będzie dawać ci jeść, będzie dawać lekarstwa i czasem sprawdzać twój stan zdrowia, ale bez rozmawiania…
— I bardzo dobrze — powiedziała Naydrad. — Nie cierpię, gdy ktoś oskarża mnie o kłamstwo, chociaż tak naprawdę nie wiem nawet za bardzo, co to jest.
— I tak będzie, dopóki sama nie poprosisz, abyśmy z tobą porozmawiali — dodał Prilicla. — A teraz cię zostawiamy.
Irisik promieniowała zdumieniem, niedowierzaniem i zagubieniem.
— Wiem, że nie mówicie mi prawdy, ale wasze kłamstwa są takie ciekawe, że chętnie wysłucham ich więcej przed śmiercią. Zostań, proszę.
— Nie — odparł Prilicla zdecydowanie. — Aż do chwili, gdy uwierzysz, że mówimy prawdę, w tym prawdę o tym, że nie chcemy was skrzywdzić ani zniszczyć waszego świata czy waszych zwierząt, nie będzie żadnych rozmów. I pamiętaj, że czuję dokładnie wszystko, co się w tobie dzieje, a emocje nigdy nie kłamią. Gdy powiesz, że jesteś gotowa, poznam, czy mówisz prawdę.
Wyprowadził Murchison i Danaltę do pomieszczenia łączności, gdzie ujrzał na ekranie twarz Fletchera. Kapitan wyglądał jak ktoś, komu wzrosło raptownie ciśnienie krwi.
Jego dwaj oficerowie aż się palili do zadawania pytań, ale to Fletcher odezwał się pierwszy:
— To niepotrzebna strata czasu, doktorze. Rozumiem, co może czuć ktoś na pańskim stanowisku i o pańskiej wrażliwości, gdy zostanie nazwany kłamcą. Nie byłby pan Cinrussańczykiem, gdyby nie poczuł się pan urażony słowami tego sześcionogiego niewiernego Tomasza. Jestem jednak pewien, że przy odrobinie cierpliwości uda się panu…
— Wiem, co ona czuje, przyjacielu Fletcher — przerwał mu Prilicla. — Wiem dość dobrze, aby nie próbować teraz na nią wpływać. To uparta istota, która ma się za jedną z wielu naszych ofiar i jest absolutnie pewna, że niebawem zabijemy ją i zjemy. Nie uwierzy nam, ale może inne domniemane ofiary zdołają wybić jej to z głowy.
— Byle szybko — powiedział Fletcher, wracając poniekąd do normalnych kolorów. — Jeśli oblężenie potrwa ponad trzydzieści sześć godzin, tarcza wysiądzie. Wtedy będziemy musieli wystartować na silnikach pomocniczych i na pewno upieczemy na chrupko co najmniej kilkaset tych pająków. Federacja nie pochwali naszych działań, podobnie jak nigdy nie nalegałaby na nawiązywanie kontaktu z tą rasą. Poza wszystkim ta historia może też zaważyć na naszych karierach.