Bez tego nie zaryzykuję wejścia na pokład obcej jednostki. Haslam, proszę zbliżyć komunikator i przyczepić go do kadłuba, gdy tylko wyhamuje pan ruch obrotowy.
— Proszę poczekać — zaprotestował gwałtownie Prilicla. — Proszę się chwilę zastanowić.
Nie są ranni, nie odczuwają bólu ani innych fizycznych dolegliwości. Wyczuwam w nich wyłącznie niepokój, tym silniejszy, im bliżej jesteśmy. Nie ma zatem przesłanek klinicznych, aby dotrzeć do nich jak najszybciej. Nic się nie stanie, jeśli trochę się odsuniemy. I tak proponuję zrobić, przyjacielu Fletcher. Uważam, że coś tu jest bardzo nie tak.
Kapitan nadal był pewny swego, choć pojawiły się w nim pierwsze oznaki wahania.
Na razie jednak nie dał im wyrazu.
— Przykro mi, doktorze, ale przede wszystkim muszę z nimi jak najpilniej porozmawiać — powiedział zdecydowanym tonem.
— Sir! — odezwał się nagle Haslam. — Wyrywają się z naszych wiązek. Mają trzy g na głównym napędzie. Sami go nie kontrolują, bo inaczej dawno ustabilizowaliby statek. To niemądre i samobójcze działanie! Schodzą na niższą orbitę, prosto w atmosferę. Gdy odsuną się jeszcze trochę, strumień odrzutu z ich silników jonowych trafi prosto w Rhabwara.
Upiecze nas jak…
— Przyjacielu Fletcher — powiedział Prilicla spokojnie. — Ostrzegałem, że nie chcą, abyśmy podchodzili za blisko. Jestem jednak pewien, że nie chcą również nas zabić.
— Kapitan wydał jakiś odgłos, który oparł się wysiłkom autotranslatora.
— Ma pan rację, doktorze — stwierdził. — Teraz jednak naprawdę musimy się nimi zająć, w przeciwnym razie spłoną w atmosferze.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Terragar należał do jednostek zaprojektowanych wyłącznie do eksploatacji w próżni.
Nie lądował nigdy na powierzchni planet; zatrzymywał się na orbicie, gdzie dokował do stacji kosmicznych albo innych statków. Obudowany dalekosiężnymi czujnikami i kamerami mapującymi, z dalekim od opływowych kształtów kadłubem przypominał skrzyżowanie cegłówki z patyczakiem. Mało taktowna Naydrad zauważyła nawet głośno, że jej zdaniem Terragar ma w sobie coś z ich szefa.
Prilicla, który uważał ciało Cinrusskanina za naturalnie kształtne i piękne, nie poczuł się urażony. Wiedział, że Kelgianie mówią to, co czują, i nawet nie próbują kłamać.
Ważniejsze było to, że Naydrad odnosiła się do niego z szacunkiem. Co do tego empata nie miał wątpliwości. Poza tym teraz musiał skupić się na czymś innym.
— Przechwyć ich i ustabilizuj — polecił gorączkowo kapitan. — Bez zbędnych ceregieli, do licha! Daj wiązkę na pełną moc i już. Starczy nam energii.
— Starczy, ale nie o to chodzi, sir — odparł Haslam wyraźnie zdenerwowany, ale w pełni panując nad sobą. — Promień ściągający działa na pierwszą napotkaną powierzchnię. Jeśli postąpimy zbyt gwałtownie, zerwę im poszycie. Muszę działać ostrożnie, aby nie rozerwać Terragara.
— Rozumiem — mruknął kapitan. — Uważaj zatem, ale działaj jak najszybciej.
— Statek rozgrzewa się od tarcia atmosferycznego — zauważył Dodds. — Oni także musieli już je poczuć.
Prilicla widział przez iluminator, jak niebieskawa mgiełka ponownie ogarnia statek badawczy i przyciąga go bliżej. Koziołkowanie słabło wyraźnie, aż w końcu całkiem ustało.
Obie jednostki weszły już jednak w górne warstwy atmosfery i dla pozbawionego aerodynamicznych kształtów Terragara stało się to o wiele za szybko. Empata wyczuwał narastający strach jego załogi, ale połączony z osobliwą determinacją. Nie rozumiał tego i nie po raz pierwszy żałował, że nie potrafi odgadnąć, co obserwowane przez niego istoty naprawdę myślą.
— Masz ich — powiedział kapitan. — Gdy ustabilizujesz ich do końca, obróć statek tak, aby leciał rufą do przodu. Moduł napędowy ma mocniejszą konstrukcję niż sekcja mieszkalna i będzie się wolniej spalał. Nie możesz ich bardziej spowolnić?
— Tak, sir. Co do drugiego, próbuję, sir.
Statek badawczy znajdował się dokładnie przed nimi i nie koziołkował, widzieli zatem dobrze, co działo się w jego centrali. Załoga włożyła ciężkie skafandry i tylko przesłony hełmów trzymała na razie otwarte. Sądząc po poruszeniach ust, musiała coś krzyczeć i nadal pokazywała Rhabwarowi, aby się oddalił. Prilicla nie widział rufy Terragara, która musiała już chyba porządnie się nagrzać, ale pajęcze wysięgniki i moduły czujników przybrały wiśniową barwę i z wolna wyginały się pod wpływem owiewania przez coraz gęstszy strumień powietrza. W końcu jeden z nich oderwał się i uderzył z hukiem, aczkolwiek całkiem nieszkodliwie, w kadłub Rhabwara.
— Dlaczego nie uruchomią ponownie głównego napędu? — zastanowił się wyraźnie zły i zniecierpliwiony Dodds. — Byłoby nam łatwiej.
— Nie wiem dlaczego — odparł kapitan. — Doktorze, czy potrafi pan to wyjaśnić?
— Tak, przyjacielu Fletcher. Pomimo strachu i pewności bliskiego końca nie zdecydują się nam pomóc, ponieważ za żadną cenę nie chcą dopuścić nas w pobliże swojego statku. Nie wiem, dlaczego tak robią, ale muszą mieć po temu bardzo ważne powody.
Przez chwilę wyczuwał szalejące w centrali Rhabwara emocje, przy czym to kapitan stanowił chyba centrum tej zawieruchy, która jednak dość szybko się uspokoiła. To sugerowało podjęcie decyzji.
— Nie pojmuję, skąd u nich te samobójcze zapędy — powiedział Fletcher. — Włożyli jednak skafandry, a to sugeruje, że zachowali jakąś nadzieję na przetrwanie. Cokolwiek myślą, spróbuję ich uratować. Chyba że macie inne sugestie?
— W żadnym razie nie sugerowałbym innego działania, przyjacielu Fletcher. Informuję jedynie o ich odczuciach. Żadna racjonalnie myśląca istota nie jest w stanie zrozumieć kogoś, kto chce popełnić samobójstwo, i we wszystkich kulturach odnajdziemy jednoznaczne nakazy moralne, aby ratować takie osoby, nawet wbrew ich woli.
Kapitan nie odpowiedział, ale bez wątpienia słowa Prilicli go uspokoiły.
— Zwolnij ich, Haslam — rozkazał po chwili. — Nie przesadzaj z ostrożnością.
Prilicla mógł teraz dokładniej obejrzeć rufę Terragara, której kolor zmieniał się z wolna od metalicznej szarości do matowej czerwieni, by na samym końcu rozjarzyć się pomarańczowo. Plątanina wsporników przypominała jaśniejącą bielą sieć pajęczą, która gięła się, topiła i odpadała kawałek po kawałku od kadłuba. Empata obawiał się, że jeszcze chwila, a statek badawczy zniknie w oślepiającej kuli ognia. Oficerowie pokładowi wydawali się jednak zadowoleni z rozwoju sytuacji.
— Chyba się udało, sir — powiedział Haslam. — Za kilka sekund zwolnią na tyle, że nie będą się już bardziej nagrzewać. Ale to jeszcze nie koniec kłopotów…
Prilicla zauważył, że Terragar przestał zostawiać za sobą kometarny ogon szczątków, poza tym jednak chyba nic się nie zmieniło.
— Wedle moich obliczeń ciepło wytworzone na rufie dotrze za jakieś dwadzieścia minut do sekcji mieszkalnej. A to nie wróży dobrze załodze.
— Zatem wyjdźmy z nimi poza atmosferę — powiedział kapitan. — Energia wypromieniuje w próżnię. Możesz to zrobić, nie ryzykując rozpadnięcia się ich kadłuba?
Oficerowie rozmawiali spokojnie, ale ich emocje dalekie były od beztroski. To samo zresztą dotyczyło zespołu medycznego. Załoga drugiego statku czuła się jeszcze gorzej.