— Tak, sir, ale to potrwa co najmniej godzinę — odparł Haslam. — Dla nich będzie już za późno. Sądzę, że już teraz są w kiepskiej sytuacji i wkrótce ugotują się we własnym sosie.
— Proszę wybaczyć porucznikowi, doktorze — rzucił kapitan. — Czasem wykazuje się taktem godnym pijanego Kelgianina. Jak rozbitkowie?
Prilicla milczał przez chwilę, wpatrując się w szkarłat pochłaniający coraz większą część kadłuba Terragara. W dole przesuwały się łąki chmur i jasne połacie oceanu. Nagle coś przyszło mu do głowy.
— Żyją, chociaż wypełnia ich lęk i odczuwają wyraźny dyskomfort. Nie znam się na pilotażu, przyjacielu Fletcher, ale czy mógłbym coś zaproponować?
— Ma pan pomysł, jak uratować ich z rozgrzanego do czerwoności statku? — spytał kapitan z niedowierzaniem. — Ktokolwiek by tego spróbował, wystawi się na pewną śmierć.
Nie zgadzam się.
— Nie jestem zdolny do podobnych czynów. Nie umiałbym sobie nawet wyobrazić własnego udziału w tak bezsensownej akcji. Chcę tylko zaproponować, aby sprowadzić jak najszybciej oba statki na powierzchnię planety. Jesteśmy obecnie niecałe pięćdziesiąt mil od niej, a pod nami rozciąga się usiany wyspami równikowy ocean. Wiele z tych wysp ma łagodne, piaszczyste brzegi z rozległymi płyciznami. Jedna jest dokładnie przed nami. Może dałoby się schłodzić Terragara w oceanie…
Porucznik Haslam zaklął głośno, co zdarzało mu się nader rzadko na służbie i nigdy jeszcze nie zostało utrwalone na żadnym nagraniu.
— Boże, on chce, abyśmy ich wodowali! — zakrzyknął.
— To wykonalne? — spytał kapitan. — Zdążymy?
— Z małym marginesem — odparł oficer. — Ale powinno się udać.
— Proszę więc to zrobić z takim wyliczeniem hamowania, aby prędkość spadła do zera tuż nad powierzchnią oceanu. Samo hamowanie jednak proszę rozpocząć dopiero na wysokości kilku mil. To pozwoli zaoszczędzić nieco czasu. I z wyczuciem, aby nie rozerwać ich pod sam koniec. Dobry pomysł, doktorze, dziękuję. Jak z nimi?
Wdzięczność kapitana i towarzysząca jej nadzieja były na tyle silne, że Fletcher nie musiał wyrażać ich głośno na użytek Prilicli, ale ponieważ cały przebieg akcji ratunkowej był rejestrowany dla celów poznawczych oraz na wypadek pojawienia się niespodziewanych problemów, oficer chciał, aby zasługa empaty została odnotowana i doceniona.
— Nadal żyją, przyjacielu Fletcher — odparł Prilicla. — I choć przeważa w nich strach przed utratą życia, to dalecy są od paniki. Wyraźnie dokucza im gorąco. Nie widzę ich obecnie, ale wszystko wskazuje na to, że trzech pozostało w centrali, która jest chyba najchłodniejszym miejscem na statku, czwarty zaś przebywa w tylnej części kadłuba. Zespół ratunkowy gotowy jest do działania na sygnał.
Prilicla wyczuwał wokół siebie niepokój i atmosferę oczekiwania. Jego podwładni sprawdzali po raz kolejny już wcześniej wielokrotnie sprawdzone wyposażenie. Sam empata zaś milczał, ponieważ nie miał akurat nic pomocnego do przekazania, i wpatrywał się w coraz czerwieńszą sylwetkę Terragara. Drgnął zaskoczony, gdy oba statki zniknęły nagle w półmroku tropikalnej burzy. Kilka chwil później uszkodzona jednostka ponownie pojawiła się w polu widzenia. Leciała okryta białą parą, a po jej burtach spływały potoki wody. Na powierzchni oceanu rysowały się coraz wyraźniejsze fale. Zwalniali już, czego sami nie odczuwali, ponieważ kompensatory grawitacyjne Rhabwara utrzymywały na pokładzie stałą wartość jednego g, ale załoga Terragara musiała znajdować się pod sporą prasą przeciążeniową — poszycie bowiem wybrzuszyło się w dwóch miejscach, chociaż nie odpadło.
Po chwili lecieli z szybkością najwyżej kilkudziesięciu mil na godzinę.
— Nie nazwałbym tego skrytym podejściem do nowo odkrytej planety — mruknął kapitan, ogarnięty nagle nowymi obawami. — Ale nie mamy wyboru. Czy ktoś sprawdził ją na okoliczność inteligentnych form życia?
— Owszem, kapitanie — odparł Haslam. — Po drodze na dół uruchomiłem krótki program skanujący, ale nie przeprowadziłem jeszcze szczegółowej analizy wyników. Na razie wiem tylko, że czujniki nie wykryły przemysłowych zanieczyszczeń powietrza ani aktywności radiowej na częstotliwościach używanych zwykle do przekazów audio i wideo. Inteligentne życie wydaje się nieobecne. Wysokość: pięćset metrów i szybko maleje. Brzeg wyspy jest już blisko.
— Dobrze. Proszę tak zredukować szybkość, aby miejsce wodowania wypadło nie dalej niż trzysta metrów od plaży. Zaoszczędzimy w ten sposób trochę czasu. Pod warunkiem że dno jest równe, oczywiście.
— Jest — zameldował Haslam. — Odczyty pokazują, że to gładki i ubity piasek, bez raf czy występów skalnych.
— Świetnie — rzucił Fletcher. — Maszynownia, za pięć minut będę potrzebował więcej mocy na emiterach.
— Będzie — odparł porucznik Chen.
Zatrzymali się kilkaset metrów nad łagodnie falującym oceanem. Woda odbijała rytmicznie blask słońca. Kadłub Terragara wyraźnie pociemniał, ale emocje jego załogi dalekie były od spokoju.
Zespół medyczny czekał już w skafandrach i wpatrywał się w drżącego z lekka Priliclę. Murchison współczuła mu wyraźnie i chętnie by mu pomogła, podsuwając jakiś inny temat do rozmyślań, nie było jednak po temu szans.
— Sir, wcześniej powiedział pan, że ich charakterystyka emocjonalna nie wskazywała, aby odnieśli jakieś obrażenia — powiedziała w końcu. — Czy nie było śladów żadnych psychicznych zaburzeń? Szukam wyjaśnienia faktu, dlaczego woleli popełnić samobójstwo, niż spotkać się z nami. Teraz mogli wprawdzie odnieść rozległe oparzenia i nawet jeśli ich skafandry pozostały szczelne, a systemy chłodzenia sprawne, należy liczyć się z daleko posuniętym odwodnieniem i udarem cieplnym, ale — z całym szacunkiem — to na pewno nie wszystko, czego powinniśmy się spodziewać.
— Być może, przyjaciółko Murchison — odpowiedział Prilicla. — Ale pamiętaj, że im nie chodziło o popełnienie samobójstwa. Desperackie postępowanie było próbą niedopuszczenia nas w bezpośrednie sąsiedztwo ich statku. Bardzo im na tym zależało i sądzę, że wejście w atmosferę było kwestią przypadku.
Zastanowił się jeszcze, czy na pokładzie Terragara nie było czegoś jeszcze — albo kogoś, zapewne już nieżywego, co załoga chciała odizolować od Rhabwara — ale zachował te spekulacje dla siebie. Patolog też milczała.
— Uruchomić dodatkowe emitery — rozkazał kapitan, przerywając ciszę. — Proszę ich opuścić, tylko powoli. Zanurzenie na pięć minut.
Rhabwar zawisł dokładnie nad jednostką zwiadowczą, która trwała nieruchomo, podtrzymywana jedną silną wiązką. Nagle obok niej pojawiły się cztery następne, które objęły kadłub błękitną piramidą i sięgnęły do dna oceanu. Terragar opadł powoli ku falom.
Rozległ się piekielny syk i woda zagotowała się wkoło. Okolica skryła się na kilka minut w oparach gęstej mgły. Gdy wiejący od brzegu wiatr w końcu ją rozproszył, ujrzeli pod sobą wrzący krąg na powierzchni oceanu.
— Wyciągnąć — rozkazał kapitan.
Wrak, który wynurzył się z wody, prawie w niczym nie przypominał Terragara.
Wrząca woda wylewała się z wielkich otworów powstałych w wyniku oderwania się — z powodu nagłego kontaktu z zimną wodą — płatów poszycia. Osłona centrali również zniknęła i wydawało się, że konstrukcja nie rozpadła się jeszcze tylko dzięki obejmującym ją wiązkom.