Выбрать главу

Jak to jest w zwyczaju, przestałem się sam zajmować tą sprawą i przekazałem wszelkie uprawnienia mojemu zastępcy i przedstawicielowi na Ziemi, kapralowi gwiezdnemu Pah-Chi-Luh. Umieściliśmy promień detektora na błyskawicznie oddalającym się statku L’payra i mogłem swobodnie wrócić do problemu podstawowego — jak odwlec postęp podróży międzyplanetarnych do czasu, gdy społeczeństwa ludzkie dojrzeją do wymaganego poziomu.

Dlatego pół roku później, kiedy sprawa przerodziła się w skandal, Pah-Chi-Luh zajmował się nią samodzielnie i nie zawiadamiał mnie, dopóki trudności go nie przerosły. Wiem, że to mnie nie rozgrzesza — ponoszę ostateczną odpowiedzialność za wszystko, co się dzieje w okręgu podlegającym mojemu Samodzielnemu Patrolowi. Ale mówię ci, Hoy, jak brat bratu, wspominam o tym, żeby pokazać, iż nie całkiem zbaraniałem w tej sytuacji i że odrobina pomocy z twojej strony i reszty rodziny, gdy ta sprawa dojdzie do Starego w Sztabie Galaktycznym, nie będzie zwykłą jałmużną wobec jakiegoś jednogłowego niedorozwiniętego kuzyna.

W istocie rzeczy i ja, i prawie cale biuro byliśmy zajęci bardzo skomplikowanym problemem. Pewien muzułmański mistyk żyjący w Arabii Saudyjskiej próbował przełamać odwieczną schizmę, jaka rozdziera jego wyznawców pomiędzy sekty szyitów i sunnitów. Chciał tego dokonać, komunikując się z duchami zmarłych: zięcia Mahometa, Alego, patrona pierwszej z nich oraz Abu Bekhra, teścia Proroka i założyciela dynastii sunnickiej. Celem tej mediumistycznej wyprawy było zwołanie czegoś w rodzaju sądu arbitrażowego w Raju nad dwoma wojującymi ze sobą duchami, który rozstrzygnąłby, kto jest prawowitym spadkobiercą Mahometa i pierwszym kalifem Mekki.

Nic nie jest proste na Ziemi. W trakcie owego chwalebnego wgłębiania się w życie pozagrobowe młody i gorliwy mistyk nawiązał kontakt telepatyczny z cywilizacją poziomu 9, stworzoną przez bezcielesne istoty rozumne na Gani-medesie, największym satelicie planety Jowisz. No, możesz sobie resztę wyobrazić! Olbrzymie poruszenie na Ganime-desie i w Arabii Saudyjskiej, pielgrzymki w obydwu miejscach, pragnące zobaczyć tego, kto łączy się telepatycznie, nadzwyczajne cuda każdego dnia. Szaleństwo!

A moje biuro pracowało gorączkowo po godzinach, żeby tylko utrzymać prosty, religijny charakter zdarzenia, starając się, żeby nie wybuchła z tego świadomość istnienia innych istot rozumnych u obydwu społeczeństw! To jest aksjomat Samodzielnych Patroli, że nic nie może prowadzić do podróży kosmicznych między dwoma zacofanymi ludami bez wcześniejszej świadomości istnienia inteligentnych gwiezdnych sąsiadów. Mówię szczerze, gdyby wtedy Pah-Chi-Luh przyszedł i zaczął ględzić o pornografii Gtetan w ziemskich szkolnych podręcznikach, chyba bym mu odgryzł wszystkie głowy.

Odkrył te podręczniki podczas rutynowych badań na polecenie Komisji Kongresu Stanów Zjednoczonych — takie miał zajęcie przez ostatnich parę lat i okazało się to szczególnie cenne w czasie różnych akcji opóźniających postęp, jakie z ukrycia podejmowaliśmy na kontynencie Ameryki Północnej. Była to świeżo wydana książka do biologii, przeznaczona do użytku w szkołach średnich, która została nadzwyczaj przychylnie oceniona przez wybitnych profesorów z różnych uniwersytetów. Naturalnie komisja zamówiła jeden egzemplarz i zaproponowała jednemu z członków, aby ją przejrzał.

Kapral Pah-Chi-Luh przerzucił kilka kartek i wzrok jego padł na te same zdjęcia pornograficzne, o których słyszał podczas konferencji pół roku temu — wydrukowane, dostępne każdemu na Ziemi, a zwłaszcza nieletnim! Potem wyznał mi, że w tym momencie myślał tylko o jednym: L’payr bezwstydnie powtórzył zbrodnię, którą popełnił na rodzinnej planecie.

Ogłosił alarm na całą Galaktykę w poszukiwaniu Gtetanina.

A L’payr rozpoczął nowe życie jako producent aszkebaku na małej, leżącej na uboczu, średnio ucywilizowanej planecie. Ponieważ żył spokojnie i przestrzegał prawa, nawet nieźle mu szło i w chwili aresztowania stał się już tak przykładnym — i przy okazji otyłym — obywatelem, że pomyślał o założeniu rodziny. Nie za wielkiej, nastąpił zaledwie jeden podział. Gdyby wszystko szło dalej pomyślnie, mógł w przyszłości spróbować wielokrotnego rozmnażania.

Był oburzony, gdy go aresztowano i przewieziono do celi na Plutonie, gdzie spotkali się z delegacją Gtetan, żądającą ekstradycji.

— Jakim prawem przeszkadzacie miłującemu pokój rzemieślnikowi w wykonywaniu jego zawodu? — protestował. — Domagam się natychmiastowego i bezwarunkowego zwolnienia, przeprosin i rekompensaty za stracony dochód, jak również za uszczerbki na ciele i duchu. Wasi przełożeni dowiedzą się o tym! Bezpodstawne przetrzymywanie obywatela galaktycznego to bardzo poważna sprawa!

— Bez wątpienia — odrzekł mu kapral gwiezdny Pah-Chi-Luh, cały czas, jak widzisz, zachowując spokój. — Ale publiczne rozsiewanie obrazów uznanych za pornografię to sprawa jeszcze poważniejsza. Jako zbrodnię traktuje się je na równi z…

— Jaką pornografię!?

Mój zastępca mówi, że patrzył przez dłuższy czas na L’payra przez przezroczystą ścianę celi, dziwiąc się tupetowi tej kreatury. Ale mimo wszystko zaczął odczuwać pewien niepokój. Nigdy dotąd nie widział takiej pewności siebie w obliczu niewątpliwych dowodów przestępstwa.

— Dobrze wiesz, jaką pornografię. Masz — sam zobacz. To tylko jeden egzemplarz spośród dwudziestu tysięcy rozsprzedanych po całych Stanach Ameryki Północnej ze szczególnym przeznaczeniem dla ludzkiej młodzieży.

Zdematerializował podręcznik do biologii i posłał go więźniowi przez ścianę. L’payr rzucił okiem na zdjęcia.

— Kiepskie reprodukcje — skomentował. — Ci ludzie pod wieloma względami muszą się jeszcze długo uczyć. Chociaż pod względem technicznym wykazują przedwczesną dojrzałość. Ale po co mi to pokazujesz? Chyba nie myślisz, że ja mam coś z tym wspólnego?

Pah-Chi-Luh mówi, że Gtetanin wyglądał na szczerze zdumionego, choć nadal odpowiadał cierpliwie, jak gdyby chciał coś zrozumieć z histerycznego bełkotu zidiocialego dziecka.

— Czy zaprzeczasz temu?

— A co tu, na Wszechświat, jest do zaprzeczania? Niech spojrzę. — Otworzył książkę na stronie tytułowej. — Zdaje się, że jest to Wprowadzenie do biologii autorstwa niejakiego Osborne’a Blatcha i niejakiego Nikodema P. Smitha. Chyba nie bierzecie mnie ani za Blatcha, ani tym bardziej za Smitha, prawda? Nazywam się L’payr, nie Osborne L’payr ani nie Nikodem P. L’payr. Zwyczajnie, po prostu, po staremu L’payr. Ni mniej, ni więcej. Pochodzę z Gtet, która jest szóstą planetą…

— Dobrze znam położenie astrograficzne planety Gtet — oznajmił mu chłodno Pah-Chi-Luh. — Wiem też, że przebywałeś na Ziemi pół ich ziemskiego roku temu. I wtedy dokonałeś transakcji z Osbomem Blatchem, dzięki której ty dostałeś paliwo potrzebne do opuszczenia planety, a Blatch otrzymał zestaw zdjęć, które później wykorzystano jako ilustracje do tej książki. Jak widzisz, nasza tajna organizacja na Ziemi działa bardzo efektywnie. Nazwaliśmy tę książkę „Dowód Rzeczowy Nr 1”.

— Genialna nazwa — rzeki Gtetanin z przekąsem. — „Dowód Rzeczowy Nr l”! Nie wiedzieliście, jak to nazwać, więc wybraliście to, co ładnie brzmiało? Moje gratulacje.

Rozumiesz, Hoy, L’payr był w swoim żywiole — dyskutował z policjantem na temat zawiłego zagadnienia prawnego. Całe sławne życie kryminalisty na gardzącej prawem planecie przygotowało go na tę chwilę. Natomiast Pah-Chi-Luh był do tej pory ukierunkowany na szpiegostwo i manipulację kulturalną. Był zupełnie nie przygotowany na orgię kruczków prawnych, jaka go czekała. Żeby być wobec niego sprawiedliwym, przyznam ci się, że chyba w tej sytuacji ani ja nie radziłbym sobie lepiej, ani ty, ani nawet sam Stary! L’payr udowadniał kolejne punkty: