Выбрать главу
Nicość przenicowała się także i dla mnie. Naprawdę wywróciła się na drugą stronę. Gdzież ja się to znalazłam – Od stóp do głowy wśród planet, nawet nie pamiętając, jak mi było nie być.

“Nichts nichtet” – nicość nicestwieje – pisał Heidegger. “Nicość przenicowała się” – mówi Szymborska. Ta gra słów podaje od razu tonację: chociaż będziemy tu mówili o sprawach zasadniczych – nic z patetycznej powagi! A jednocześnie – cóż za pomysł: ta nicość, która – po swojej drugiej stronie – “ma” byt. Wystarczy ją tylko odwrócić – jak materiał. Ale słowa te można by odczytać także i inaczej. “Nicość przenicowała się”: jak gdyby przesiliła swoje nic, jak gdyby nasilając je do coraz większego stopnia – “nicując” i “nicując” – nagle przedostała się na drugą stronę, zamieniła się we własne przeciwieństwo.

Świat obrazem tym otwarty jest naszym zwykłym, normalnym światem. Ale jakże inaczej – w błysku owego nicościowego jasnowidzenia – został zobaczony i pokazany. Jak przez kogoś, kto patrząc na lodową górę – widział przed chwilę jej podwodną, nierównie rozleglejszą część. Jak przez kogoś, kto nagle, na własną rękę, odkrył istnienie liczb ujemnych.

Ile tam ciszy na jednego tu świerszcza, ile tam braku łąki na jeden tu listeczek szczawiu (…) Przerwa w nieskończoności dla bezkresnego nieba! Ulga po nieprzestrzeni w kształcie chwiejnej brzozy! Wiersz kończy się znakomitą, zaskakującą pointą: I doprawdy nie widzę w tym nic zwyczajnego.

Mamy tu do czynienia z jeszcze jednym żartem językowym: z przekornym zaprzeczeniem, odwróceniem utartego zwrotu “nic nadzwyczajnego”. Powiedzieć można: odwróciwszy nicość, odwróciwszy rzeczywistość, poetka odwraca także – konsekwentnie – słowo.

Zwróćmy jednak uwagę na co innego: cały wiersz zbudowany jest na tej zasadzie: niewidzenia w świecie, w istnieniu niczego jako zwyczajne, rozumiejące się samo przez się. Otóż, na tym właśnie polega – jak wolno sądzić – jedna z najcenniejszych wartości poetyckich: w tym, co zwyczajne, zobaczyć niezwykłość, zagadkowość, cudowność. Umieć ukazywać świat przez pryzmat metafizycznego zdziwienia – tego samego, które leży u podstaw filozoficznej refleksji nad istnieniem. Szymborskiej udało się to zrobić w sposób – by tak rzec – globalny.

* * *

Tak więc, Szymborska ukrywa głębsze, filozoficzne dno swoich wierszy. Udaje, że pisze o sprawach codziennych. Ukrywa kunszt. Udaje, że pisanie wierszy to sprawa dziecinnie łatwa. Ukrywa wreszcie – tragiczny, gorzki sens swojej poezji. Udaje, że niczym znowu tak bardzo się nie przejmuje.

Jest przy tym spraw tych świadoma. W wierszu “Pod jedną gwiazdką” pisze:

Nie miej mi za złe, mowo, że pożyczam patetycznych słów, a potem trudu dokładam, żeby wydały się lekkie.

Dyskrecja, a zwłaszcza specyficzny humor – jeśli pamięta się o skali przeżyć, jakie w poezji tej kryją się naprawdę – należą do najbardziej ujmujących jej cech.

W wielu wypadkach dokonuje się tu zabieg – na pierwszy rzut oka dość skomplikowany. To, co mogłoby być w przekazywanych przez tę poezję reakcjach wybuchem patetycznego wzruszenia – otrzymuje znak przeciwstawny i wyraża się w karykaturze, drwinie, nawet – błazenadzie. Owo zastępcze wyładowanie umożliwia dyskrecję, spokój i umiar wtedy, gdy potrzeba ich najbardziej: w centralnych momentach tej poezji, w centrum jej tragizmu.

Niezrównaną formułę tego mechanizmu przynosi wiersz “Cień”:

Mój cień jak błazen za królową. (…) Ten prostak wziął na siebie gesty, patos i cały jego bezwstyd, to wszystko, na co nie mam sił – koronę, berło, płaszcz królewski. Będę, ach, lekka w ruchu ramion, ach, lekka w odwróceniu głowy, królu, przy naszym pożegnaniu, królu, na stacji kolejowej.
Królu, to błazen o tej porze, królu, położy się na torze.

Tej zasadzie dwubiegunowości, zasadzie odczyniania bólu przez śmiech, uśmiech, ironię, żart – Szymborska pozostaje wierna od lat. Nauczyła się dozować te dwa elementy tak, że sumują się one czy potęgują – wywołując przeżycie estetyczne niecodziennej miary.

Jednocześnie zaś – współtworząc wzorzec osobowościowy o niezwykle cennych wartościach. Nie są to już, zapewne, wartości sensu stricto poetyckie. Pisaliśmy tu jednak o wartościach czysto poetyckich niemało – możemy w zakończeniu dotknąć spraw innych.

Dwa głównie komponenty, dwie – przezwyciężone – antynomie składają się na ten wzorzec. Pierwsza z nich to umiejętność pogodzenia indywidualizmu, wiemy, jak daleko posuniętego, z postawą otwartą: wobec ludzi, świata, wiedzy. Nic dalszego od Szymborskiej niż technicystyczna koncepcja poezji, niż zamknięcie się w kręgu prywatnych skojarzeń, niż hermetyzm.

Sprawa druga to właśnie umiejętność opanowania, zrównoważenia emocjonalnej postawy wobec tragicznej koncepcji świata i ludzkiego istnienia. Możemy podziwiać poetów, którzy tragizm ten ukazują nam wprost, którzy swoje lęki i fobie wyładowują przed nami, zazwyczaj uwalniając się w ten sposób od nich. Ale na większy szacunek zasługują poeci, u których wartości estetyczne i poznawcze łączą się z etycznymi. Tacy, którzy w swojej poezji tworzą – mimochodem, jak gdyby niechcący – pewien model człowieczeństwa, który może stać się wzorcem czy pomocą dla innych. Do takich poetów należy Szymborska. Do takich modeli jej – wstydzący się samego siebie, autoironiczny, prześmiewny – heroizm.

Jerzy Kwiatkowski

Poezje

Obmyślam świat

Obmyślam świat, wydanie drugie, wydanie drugie, poprawione, idiotom na śmiech, melancholikom na płacz, łysym na grzebień, psom na buty.
Oto rozdział: Mowa Zwierząt i Roślin, gdzie przy każdym gatunku masz słownik odnośny. Nawet proste dzień dobry wymienione z rybą ciebie, rybę i wszystkich przy życiu umocni.
Ta, dawno przeczuwana, nagle w jawie słów improwizacja lasu! Ta epika słów! Te aforyzmy jeża układane, gdy jesteśmy przekonani, że nic, tylko śpi!
Czas (rozdział drugi) ma prawo do wtrącania się we wszystko czy to złe, czy dobre. Jednakże – ten, co kruszy góry, oceany przesuwa i który obecny jest przy gwiazd krążeniu, nie będzie mieć najmniejszej władzy nad kochankami, bo zbyt nadzy, bo zbyt objęci, z nastroszoną duszą jak wróblem na ramieniu.
Starość to tylko morał przy życiu zbrodniarza. Ach, więc wszyscy są młodzi! Cierpienie (rozdział trzeci) ciała nie znieważa. Śmierć, kiedy śpisz, przychodzi.
A śnić będziesz, że wcale nie trzeba oddychać, że cisza bez oddechu to niezła muzyka, jesteś mały jak iskra i gaśniesz do taktu.
Śmierć tylko taka. Bólu więcej miałeś trzymając różę w ręce i większe czułeś przerażenie widząc, że płatek spadł na ziemię.
Świat tylko taki. Tylko tak żyć. I umierać tylko tyle. A wszystko inne – jest jak Bach chwilowo grany na pile.