Выбрать главу

W rzeczywistości prędzej zagrażał wtedy Polsce najazd Marsjan, a społeczeństwo było w totalnym zwisie, nawet nie na dnie, ale głęboko w mule pod nim. Wiara w lepsze jutro i entuzjazm nie powraca szybko. Między czasami, gdy młodzi ludzie wcierali sobie pod powieki tytoń, aby demonstrować rozpacz po zgonie „Wielkiego Stalina”, a czasami, gdy ja i moi rówieśnicy bez cienia lęku wznosiliśmy na korytarzu radosne okrzyki z okazji zgonu jednego z tegoż Stalina następców, minęło trzydzieści lat. Bez mała dwa pokolenia. Od czasu rozjechania czołgami „Solidarności” do Okrągłego Stołu minęło niecałe siedem lat. Za mało, żeby przetrącone społeczeństwo mogło podnieść głowę.

Żeby polska wolność mogła się udać, należało w tym momencie, zaraz po „kontraktowych” wyborach zrobić wszystko, aby ludzi poderwać, zarazić ich entuzjazmem, napełnić nadzieją. Ale nowa władza robiła coś dokładnie odwrotnego: stawała na głowie, żeby stłumić w społeczeństwie wszelką energię, żeby je obezwładnić, rozbroić, wtrącić w apatię, w której właśnie tkwiło w stopniu zagrażającym jego egzystencji! Był to pierwszy z grubych i fatalnych w skutkach błędów, popełnionych przez neosolidarność.

Wynik wyborów w czerwcu 1989 stanowił szok dla wszystkich. Największy dla komunistów, bo okazało się, że ich naukowe badania opinii publicznej, zrobione przez CBOS Kwiatkowskiego-seniora, są o kant de potłuc, że wszelkie oznaki społecznego poparcia, jakie obserwowali, były pozorem, wymuszonym strachem albo nadzieją na apanaże za lizusostwo. Lista PZPR była wycinana nawet w tzw. zamkniętych okręgach wyborczych, a więc tam, gdzie głosowało wojsko i milicja. To był po prostu koniec. Nie pozostawało nic innego, niż rzucić hasło „ratuj się kto może”. Plan komuny poszedł w drebiezgi i gdyby w ciągu następnego roku „Solidarność” zdobyła się na zrobienie dosłownie kilku energicznych posunięć – naprawdę, nie trzeba było niemal wcale wysiłku – po całej tej komunistycznej mafii zostałby tylko smród.

Ale neosolidarność też przeżywała szok. Szok strachu. Szalone, nieodpowiedzialne społeczeństwo zupełnie nie zrozumiało tej misternej gry, jaka się tu toczyła! Naraziło nas na potworne niebezpieczeństwo! Zamiast triumfować, Wałęsa i jego ekipa rzucili się do telewizorów, aby nas, takich jak ja i moi rówieśnicy misiów, dosłownie, opieprzać za to, że nie zagłosowaliśmy na PZPR i że wycięliśmy listę krajową!

Pamiętam z dzieciństwa jakąś idiotyczną dobranockę, bodajże czeską, w której dwa rysunkowe misie siedziały na dachu i zagadywały przyjaźnie do księżyca, a księżyc się nagle odwrócił i, za przeproszeniem, zrobił misiowi na głowę kupę (naprawdę, coś takiego poszło jako dobranocka w telewizji). Otóż widząc, jak Wałęsa i inne legendy walki z komunizmem z paniką w oczach opieprzają naród, w tym i mnie, za to, że nie dojrzeliśmy, nie rozumiemy, że źle zagłosowaliśmy, że bezmyślnie wycięliśmy z przyszłego Sejmu partyjnych reformatorów – widząc, jak Wałęsa i „Solidarność” stają na uszach, żeby tych jednoznacznie przez społeczeństwo odrzuconych parszywych komuchów jednak wepchnąć do parlamentu, poczułem się tak, jak ów miś, którego jego śliczny księżyc złoty nagle obesrał.

Ja to ja, na mnie mógł sobie Wałęsa machnąć ręką. Ale tak samo poczuła się, jak myślę, wielka część społeczeństwa. Nie ta spomiędzy Targowej, Ząbkowskiej i tak dalej, tylko ta, która gotowa była wiele dla „Solidarności” zrobić i wiele znieść. Pomiędzy neosolidamością a społeczeństwem pojawiła się rysa, która w następnych miesiącach miała błyskawicznie urosnąć do rozmiarów przepaści.

*

Po co, wróćmy do tej kwestii, był komunistom Okrągły Stół? Dlaczego musieli się nań zgodzić, choć, jak pisałem, i jak jasno wynika z ustaleń historyków, bardzo długo ani im to było w głowie? Słucham odpowiedzi.

Żeby wprowadzić kapitalizm? Nie. Pod tym względem przełomem nie był Okrągły Stół, gdzie nic mądrego o gospodarce nie powiedziano, tylko ustawa gospodarcza Rakowskiego. Ta ustawa, która pozwalała swobodnie prowadzić działalność gospodarczą wyłącznie na podstawie wpisu do rejestru w gminie, właściwie położyła kres ideologicznym podstawom „ustroju sprawiedliwości społecznej”.

Żeby uwłaszczyć nomenklaturę? Nie, to też załatwiono już za Rakowskiego. Powstające wtedy masowo spółki, zakładane przez partyjnych dyrektorów, przejmowały państwowy majątek „w drodze wymiany nieekwiwalentnej” – i szlus. Po to, by sekretarze partyjni mogli się zamienić w bogatych kapitalistów, żaden stół, a już zwłaszcza okrągły, potrzebny nie był. Po prostu rejestrowali firmy i brali z banków kredyty, a banki były państwowe i zarządzali nimi ich partyjni kumple. Wyciągali też kasę z państwowych ubezpieczeń, z budżetu państwa, skądkolwiek bądź, czasem wykazując się przy tym pomysłowością, ale przeważnie na chama i na rympał.

Żeby wpuścić do kraju kapitał zagraniczny? To też zaczął robić już Rakowski, co prawda, głównie po to, by ten kapitał został ich właścicielom ukradziony. Do peerelu wpuszczono, na zasadzie pierwszej, eksperymentalnej jaskółki w socjalistycznym obozie, tak zwane firmy polonijne. Firma polonijna składała się z naiwnego polonusa, który przywoził tu kasę, oraz z „partnera krajowego”, którego aprobował teoretycznie Urząd Wojewódzki, a tak naprawdę SB. A potem było jak w starym żydowskim kawale – jeden wspólnik miał doświadczenie, drugi pieniądze, a po roku było odwrotnie. Wspominam o sprawie, bo wielu z tych „krajowych partnerów” z esbeckimi koneksjami odegrało i odgrywa do dziś w polskim biznesie znaczącą rolę, można ich znaleźć na dorocznych listach najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost” i w informacjach na temat różnych ważnych prywatyzacji. Równie wielką rolę odgrywają w polskim biznesie do dziś innego rodzaju „przedsiębiorcy polonijni”, ci, którzy do kraju wrócili dopiero w latach dziewięćdziesiątych, a wcześniej obracali za granicą kasą otrzymywaną od rezydentur peerelowskiego wywiadu.

Do tego wszystkiego komuna wcale nie potrzebowała legalizować na nowo „Solidarności”, pozwalać na wolne wybory i tak dalej. Wręcz przeciwnie, skoro już zdecydowali się komuniści posłać światłe wskazania Marksa i Lenina do śmieci i zostać kapitalistami, to związki zawodowe i demokracja były im w tym tylko przeszkodą. Znacznie chętniej dokonaliby ustrojowej transformacji taką metodą, jaką później zastosowały Chiny. Ba, byli nawet opozycyjni publicyści, którzy uważali taki wariant – mówiąc hasłowo, kapitalizm bez demokracji – za wcale korzystny dla Polski, by przypomnieć tylko świetny „List do porucznika Borewicza” śp. Mirosława Dzielskiego. I nawet skłonny byłbym się zgodzić, że byłoby to nie najgorszym rozwiązaniem, lepszym w każdym razie, niż wariant „demokracja bez kapitalizmu”, do którego się po piętnastu latach niepodległości zbliżamy. Ale to czysto teoretyczne igraszki. Jaruzelski nie był Pinochetem, takie porównanie tylko obraża chilijskiego dyktatora, który wprawdzie wylał nieporównanie więcej od Jaruzela krwi, ale w przeciwieństwie do niego zrobił to dla dobra swojego narodu, a nie dla utrzymania go w poddaństwie.

No więc co sprawiło, że polscy towarzysze biznesmeni nie mogli pójść drogą chińskich, tylko musieli zgodzić się na Okrągły Stół, a w konsekwencji demokratyzację i oddanie władzy?

Jedna prosta sprawa: nie byli w stanie zapanować nad finansami państwa i nad inflacją. Załatwiły ich, tak jak w ogóle „realny socjalizm” na całym świecie, prawa ekonomii. Bo, przykro powiedzieć, ale to nie żadna opozycja obaliła socjalizm, choć Wałęsa skromnie przypisuje sobie tę zasługę przy każdej możliwej okazji, a i jego byli współpracownicy od niej nie stronią. Gdyby ten system był wydolny ekonomicznie, czerwone flagi z sierpem i młotkiem nadal powiewałyby nad Kremlem, Warszawą i Berlinem, i nie mógłby zmienić tego żaden strajk ani żadne dolary od CIA – dopiero, co najwyżej, parędziesiąt celnie wymierzonych atomówek, a na to raczej by się nie zdecydowano.

Realny socjalizm, pozwolę sobie powtórzyć, wykończyły prawa ekonomiczne. Z tymi prawami komuniści nie byli sobie w stanie poradzić, bo nie dało się ich rozstrzelać, zastraszyć ani kupić – można było tylko udawać, że ich nie ma. A to nic nie dawało. Prawa ekonomiczne działają nie dlatego, że zostały przegłosowane na radzie ministrów. Działają, bo istnieją obiektywnie – tak samo, jak każdy, choćby w życiu nie słyszał o Newtonie, albo zgoła nawet sformułowane przez niego prawo zdecydowanie odrzucał, jeśli skoczy z urwiska, to spadnie na de i ją sobie obtłucze. Otóż jedno z tych zlekceważonych w peerelu praw ekonomii spowodowało, że skoro zaczęto bezmyślnie drukować puste pieniądze, to ich ilość w obiegu stale wzrastała. Można to uznać za swoistą, pośmiertną (oczywiście, mówimy o śmierci politycznej) zemstę Gierka na Jaruzelskim. Po przekroczeniu pewnego progu już żadne czołgi, bagnety ani terenowe grupy operacyjne nie były w stanie zatrzymać ciągłego namnażania się w obiegu pieniędzy bez pokrycia. A jednocześnie jednak uruchomiono, w ramach reform, mechanizmy nie pozwalające już w nieskończoność fikcyjności waluty ukrywać. Jeśli chciało się robić kapitalizm, to ten kapitalizm wymagał realnego pieniądza, a nie zadrukowanych papierków. Jeśli chciało się otwierać na Zachód, to trzeba się było liczyć z elementarnymi standardami światowych instytucji finansowych. Tymczasem „nawis”, jak go nazwano, rósł, inflacja się rozkręcała, kolejni partyjni reformatorzy odpadali od sterów, i w końcu stało się jasne, że jeszcze kilka, kilkanaście miesięcy i sprawa się musi rypnąć: finanse państwa pękną jak mydlana bańka i rzesza ludzi nie tylko nie dostanie pensji, ale nagle zobaczy, że wszystkich ich oszczędności, wkładów mieszkaniowych, przedpłat i tak dalej po prostu nie ma. W roku 1950 w podobnej sytuacji komuna zrobiła „wymianę pieniędzy”, po prostu konfiskując nadmiar złotówek, ale czterdzieści lat później coś podobnego było nie do pomyślenia. Komuna miała już z polactwem swoje doświadczenia, pamiętała, jakie bywają tu skutki podniesienia o parę złotych cen cukru czy mięsa, i mogła się spodziewać, że jak po takim numerze apatyczne i osowiałe społeczeństwo dostanie nagle wigoru, to piosenka o komunistach wiszących na drzewach zamiast liści przestanie być jedynie biesiadną przyśpiewką. A na sowiecką pomoc, przypominam, liczyć już nie mogli.