Выбрать главу

Daj już spokój, Ziemkiewicz, nie przeżywaj tego znowu, bo ci zaszkodzi.

Przepraszam za ten przydługi akapit. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko jedno, że żadnej zawartej w nim obelgi nie wymyśliłem – wszystkie były wtedy w powszechnym użytku michnikowszczyzny.

*

Jeżeli w czerwcu 1989 opieprzany przez Wałęsę za to, że nie zagłosowałem na PZPR, albo widząc w telewizji tego samego Wałka jak wściekle bluzga ludziom z FMW, którzy okupując komitet partyjny usiłowali nie dopuścić do palenia pezetpeerowskich akt, czułem się jak ten miś z czeskiej dobranocki, to tego, co poczułem potem, nie umiem oddać, choć uważam się za pisarza, i to, mówiąc uczciwie, niezłego. Co czuję, przypominając sobie, że śp. Jacek Kaczmarski odmówił w 1990 roku występu na koncercie w rocznicę Sierpnia, bo miał tam być Wałęsa, a czas jakiś potem, już ozdobiony orderem od Kwaśniewskiego, nie widział przeciwwskazań, by na rocznicy ZSP przygrywać jakimś typkom z Ordynackiej? Że śp. Giedroyc odmówił przyjęcia od Wałęsy orderu, a od Kwaśniewskiego przyjął? Że Michnik odmawiał w ostrych słowach wypowiedzi dla takiej gazety, jak krakowski „Czas”, choć bez żenady poszedł po latach do „Trybuny” na pogawędkę z jedną z najgorszych szumowin stanu wojennego, towarzyszem Barańskim?

Jak mogło dojść do takiego amoku? Myślę, że bez tej nieszczęsnej wojny na górze nie byłoby aż tak źle. Z jednej strony, jak już wspomniałem, Familia rzuciła wszystkie siły do obrony pozostałości peerelu dlatego, że likwidowanie tych pozostałości i rozliczenia były hasłem znienawidzonego Wałęsy i jego „przyśpieszaczy”. Z drugiej, to sklerotyczne trzymanie się procedur, peerelowskich przepisów i zawartych niby dopiero co, ale przecież w innej epoce, umów było skutkiem jakiegokolwiek pomysłu ekipy Mazowieckiego i całej Familii na głębszą i dalej niż „finlandyzacja” idącą zmianę Polski. Mówimy przecież o człowieku, który z tekstu swego pierwszego sejmowego przemówienia usunął słowo „kapitalizm”, zastępując je nie wiadomo co znaczącym frazesem „społeczna gospodarka rynkowa”.

Ale było i coś więcej. Było wyrachowanie.

Skoro głównym wrogiem stali się nagle wczorajsi współpracownicy i przyjaciele to, rzecz jasna, wczorajsi wrogowie stawali się automatycznie sojusznikami. Zwłaszcza że wczorajsi przyjaciele wydawali się straszliwie groźni, a komuniści – nie. Przecież zostali już pokonani. Naród, w to żadna ze stron wojny na górze nie wątpiła ani przez sekundę, będzie teraz zawsze, w każdym razie bardzo długo, głosował na sztandar „Solidarność”, i właśnie dlatego trzeba całkowicie eksterminować wszystkich poza nami, którzy mogliby się na ten sztandar powoływać. A komuniści? Komuniści będą tu mieli z dziesięć procent elektoratu, z wolna wymierającego, groźni z tym nie są, ale mogą być cennymi sojusznikami.

Mieliśmy w wojsku takiego majora, z pozoru człowiek dość kontaktowy, więc przy jakiejś okazji kolega, z wykształcenia ekonomista, zaczął mu tłumaczyć przyczyny, dla których gospodarka kraju pada – a był to koniec roku 1988. Od przyczyn przeszedł kolega do środków zaradczych, tłumaczy, że ceny muszą być ustalane według gry popytu i podaży, a nie kosztów, że trzeba uwolnić mechanizmy rynkowe, obywatel major słuchał tego wreszcie przez jakiś czas, po czym wzruszył ramionami i parsknął: „a co wy mi pierdolicie o farmazonach, podchorąży, jak tu się toczy ostra walka polityczna!”.

Otóż hierarchia ważności spraw naszego majora w wojnie na górze znalazła doskonałe ucieleśnienie. Co tam myśleć o farmazonach, kiedy się toczy ostrą walkę polityczną. A walczono wszak o najwyższą stawkę, praktycznie o wszystko. Wałęsa walczył o pełnię władzy, przekonany, że mu się to należy, bo to przecież on obalił komunizm w Polsce i na całym świecie. Familia walczyła o monopol władzy, przekonana, że jej się to należy, bo ma w swych szeregach wszystkich ludzi najmądrzejszych, najuczciwszych i najbardziej kompetentnych, jacy w Polsce żyją – i że jeśli rządziłby ktoś inny, to nie tylko rządziłby gorzej, ale te rządy musiałyby doprowadzić do wybuchu nacjonalizmu, powrotu endeckiego ciemnogrodu, nietolerancji i antysemickich pogromów, w najlepszym wypadku państwa wyznaniowego. Familia bała się panicznie utraty kontroli nad społeczeństwem, powiedzmy szczerze, nad tym polskim motłochem, po którym spodziewała się wszystkiego najgorszego, bała się panicznie zwłaszcza jakichkolwiek rządów „prawicowych”, cokolwiek by to słowo oznaczało, bała się śmiertelnie „Polaka-katolika”. Obok ogólnego poczucia wyższości, ten strach był najsilniejszym spoiwem, łączącym tę pod każdym innym względem niespójną formację. Ludziom zdarza się, że ze strachu zabijają. Familia ze strachu przed Polakiem-katolikiem musiała zabić, zniszczyć i spopielić wszelką polską prawicę, a ponieważ istnienie takowej jest niezbędnym elementem normalnej sceny politycznej – musiała zniszczyć polityczną normalność. Kto tego nie rozumie, nigdy nie znajdzie konsekwencji w zachowaniu „autorytetów moralnych”, które z jednej strony chroniły bandytów przed karą w imię procedur demokracji, a z drugiej starały się uniemożliwić powstawanie partii politycznych, zastępując je jednym, masowym, i oczywiście przez nie kontrolowanym ruchem społecznym – co było wszak pomysłem jak raz rodem z faszyzmu.

A skoro walczono o pełnię i monopol władzy, to dwoma głównymi filarami monopolistycznej władzy komunistów, które w ten czy inny sposób musiały istnieć także w wolnej Polsce, była telewizja i służby specjalne. I tu, i tu istniała budowana latami struktura służąca rządom czerwonej mafii. Każde dziecko zdawało sobie sprawę, że aby zniszczyć totalitarne państwo, należało obie te instytucje rozwiązać i zbudować od nowa. Ale nie w warunkach walki o władzę!

W chwili, gdy największym zagrożeniem dla Polski wydawał się Familii Wałęsa, potrzebą chwili było, żeby telewizja z obu rąk nawalała w Wałęsę i w stojących za nim oszołomów, „spadkobierców nienawistnego ducha czarnej sotni spod znaków ONR” i klerykałów. Kto mógł to zrobić lepiej, niż wyćwiczeni w takiej robocie funkcjonariusze propagandy peerelu? Służyli wiernie komunie, teraz posłużą nam. Po co brać jakichś nowych ludzi, młodych, którzy będą mieli głowy pełne ideałów dziennikarskiej niezależności i wolności słowa, oczywiście to są ideały generalnie słuszne, ale nie w chwili obecnej, kiedy toczy się ostra walka polityczna… Dlatego w telewizji nie zmieniło się nic, poza nominalnym szefem. A z drugiej strony – rozbijać służby specjalne w momencie, kiedy ich przejęcie było najlepszym sposobem wzięcia w rękę całej władzy? Z punktu widzenia Wałęsy byłoby to podobnym absurdem, jak z punktu widzenia michnikowszczyzny zmienianie czegokolwiek w TVP.

Jak wspomniałem, po zwycięskiej wojnie na górze, pierwszą potrzebą chwili było dla Wałka pozbycie się kopniakiem Konfederacji. Nie po to walczył z jednymi doradcami, aby ulegać drugim, i to jeszcze takim „popaprańcom”. Ale na czym miał oprzeć swą władzę, poza, oczywiście, swym imieniem, w którego magiczny wpływ na masy wierzył bezgranicznie? Uprawnienia prezydenta były nieokreślone – całe te wybory odbyły się przecież na wariata, bez konstytucji, burząc wszelki ład prawny w państwie, co, nawiasem, stanowiło jeszcze jedną niepowetowaną szkodę, wyrządzoną przez tę bijatykę krajowi. Swojej partii zakładać ani myślał. Zresztą parlament był w proszku, politycy nie mieli u ludzi miru, a on sam nie chciał być przecież politykiem, tylko ojcem narodu.

Wałek był człowiekiem wystarczająco cwanym, by widzieć, jakie są realne siły, działające w strukturach przeżywającego tyleż gwałtowne, co bezładne przemiany państwa. Dość szybko zauważył, że komunistyczne specsłużby, mało co ruszone jakimiś tam weryfikacjami, „sprywatyzowały się” i tworzą swego rodzaju mafię – czy raczej, konfederację wielu mniejszych i większych mafii. Miały wpływy, miały swoich kapusiów w rozmaitych sferach społecznych, miały swoich biznesmenów, będących przez całe lata „słupami” dla pieniędzy służb, miały dostęp do tajnych informacji, nierozliczone fundusze. Zresztą Wałęsa nie musiał tego odkrywać, przecież właśnie o tolerowanie tego układu, w jaki przekształcały się peerelowska SB i WSI toczyła się propagandowo-polityczna walka, stanowiąca istotną część wojny na górze. Ale czy w warunkach ostrej walki o władzę miał Wałęsa interes w niszczeniu tak, potencjalnie, pożytecznego narzędzia? W życiu. Służyli komunie, teraz posłużą mnie. Uznają we mnie nowego ojca chrzestnego, a ja ich obronię przed rozliczeniami, lustracjami, weryfikacjami i innymi pomysłami popaprańców.