Выбрать главу

Tay Tay wyprostował się i spojrzał na niego.

– Bez czego, Pluto?

– Bez albinosa.

– A co to jest albinos, u diabła starego? Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Skądeś to wytrzasnął?

– Przecież wiecie, o czym mówię. Już wam o tym opowiadali.

– W takim razie zupełnie mi to wyleciało z głowy.

– To takie facety całe białe, co wyglądają, jakby byli zrobieni z kredy albo z czegoś innego białego. Albinos to jest właśnie taki. Podobno wszystko ma białe: włosy, oczy i w ogóle.

– Aha – powiedział Tay Tay, opierając się znowu o drzewo. – Z początku nie mogłem wymiarkować, o czym mówisz. No pewnie, że wiem, o co ci idzie. Słyszałem, jak o tym gadali Murzyni, ale nie zwracam uwagi, co plotą czarni. Może by zresztą przydał mi się taki, gdyby było wiadomo, gdzie go znaleźć. Nigdy w życiu nie widziałem na oczy podobnego stworzaka.

– Wam potrzeba tu albinosa.

– Zawsze powtarzałem, że nie dam się nabrać na te przesądy i czarodziejstwa, ale tak sobie myślę, że przydałby się nam taki albinos. Tylko, rozumiesz, ja cały czas pracuję naukowo. Nie chcę mieć nic wspólnego z czarami. W to jedno nie będę się bawił. Wolałbym spać w łóżku z grzechotnikiem, niż się wygłupiać z jakimś tam czarodziejem.

– Ktoś mi mówił, że parę dni temu widział albinosa – rzekł Pluto. – To fakt.

– A gdzie? – zapytał Tay Tay, zrywając się na równe nogi. – Gdzie on go widział, Pluto? Może gdzieś niedaleko, co?

– Bodajże w dolnej części okręgu. Nie tak bardzo daleko. Wystarczyłoby wam najwyżej dziesięć albo dwanaście godzin, żeby pojechać i przywieźć go tutaj. Nie myślę, żebyście mieli trudności ze złapaniem tego faceta, ale nie zaszkodziłoby trochę go związać przed powrotem. On mieszka na moczarach i może by mu się nie podobało na twardym gruncie.

Shaw i Buck podsunęli się bliżej do drzewa, pod którym siedział Pluto.

– Prawdziwy albinos, jak Bóg przykazał? – zapytał Shaw.

– Prawdziwy jak słońce na niebie.

– Taki, co żyje i chodzi?

– Tak mi mówił tamten gość – odparł Pluto. – To fakt.

– A gdzie on teraz jest? – pytał Buck. – Łatwo można go złapać?

– Nie wiem, czy go łatwo złapiecie, moi kochani, bo może trzeba będzie ogromnie długo go przekonywać, żeby się przeniósł tutaj, na twardy grunt. Ale chyba sami wiecie, jak się do niego zabrać.

– Zwiążemy go – rzekł Buck.

– Nie chciałem tego mówić, aleście zgadli, co miałem na myśli. Z zasady nie chodzę po ludziach i nie doradzam, żeby łamali prawo, a jak już o tym napomknę, to wolę, żeby mnie nie mieszali w takie rzeczy.

– A duży on jest? – zapytał Shaw.

– Ten gość nie pamiętał.

– Chyba nie za mały, żeby zrobić coś pożytecznego – powiedział Tay Tay.

– Na pewno. I zresztą tu nie wzrost się liczy, a ta białość, Tay Tay.

– Jak on się nazywa?

– Ten gość też nie pamiętał. To fakt.

Tay Tay ułamał podwójną prymkę tytoniu do żucia i podciągnął szelki. Zaczął przechadzać się w cieniu tam i z powrotem, nie odrywając oczu od ziemi. Był zbyt podniecony, aby usiedzieć dłużej na miejscu.

– Chłopaki – odezwał się, krocząc tak przed nimi. – Znowu mnie chwyciła gorączka złota. Idźcie do domu i przyszykujcie samochód do drogi. Sprawdźcie, czy opony są porządnie, twardo napompowane, i nalejcie pełną chłodnicę wody. Zaraz jedziemy.

– Po albinosa, ojciec? – zapytał Buck.

– Ogromnie jesteś sprytny, synu – odparł, przyśpieszając kroku. – Dostaniemy tego bielasa, choćbym miał sobie flaki wypruć. Tylko że nie będzie w tym wszystkim żadnych czarodziejstw i hokus-pokusów. Weźmiemy się do rzeczy naukowo.

Buck zaraz ruszył ku domowi, natomiast Shaw zawrócił do nich.

– No, a co będzie z żywnością dla Murzynów, ojciec? – zapytał. – Czarny Sam mówił w obiad, że już mu się skończyło mięso i mąka kukurydziana, a Wuj Feliks gadał, że nie miał co jeść na śniadanie. Prosili mnie, żebym aby na pewno powiedział o tym ojcu, bo chcą coś dostać na kolację. Obaj mieli gęby porządnie zapadnięte.

– Słuchaj no, synu, wiesz doskonale, że nie mam czasu martwić się o jedzenie dla czarnuchów – powiedział Tay Tay. – Dlaczego, u diabła starego, zawracasz mi głowę, akurat jak jestem najbardziej zajęty i zbieram się, żeby jechać po tego bielasa? Musimy zdążyć na moczary i złapać albinosa, zanim zwieje. Powiedz Czarnemu Samowi i Wujowi Feliksowi, że coś im dam do ugotowania, jak tylko znajdziemy albinosa i przywieziemy go tutaj.

Shaw nadal nie odchodził. Zaczekał jeszcze parę minut, zerkając na ojca.

– Czarny Sam powiedział, że jak ojciec mu nie da szybko żarcia, to zarżnie i zje tego muła, którym orze. Pokazywał mi dzisiaj rano brzuch. Zapadł mu się pod żebra.

– Idź powiedzieć Czarnemu Samowi, że jakby zabił i zjadł tego muła, wezmę się do niego i złoję mu tyłek na miazgę. Nie pozwolę, żeby w takiej chwili smoluchy zawracały mi głowę żarciem. Powiedz Czarnemu Samowi, że ma zamknąć pysk, zostawić tego starego muła w spokoju i orać pod bawełnę.

– Powiem – odparł Shaw – ale on pewnie i tak zje tego muła. Mówił, że jest strasznie głodny, i nie wiadomo, co mu niedługo strzeli do głowy.

– Powtórz mu, co powiedziałem. Zajmę się nim, jak przytaskamy tego albinosa.

Shaw wzruszył ramionami i poszedł do domu za Buckiem.

Na drugim końcu pola dwaj Murzyni zaorywali nowiznę. Na farmie zostało już niewiele ziemi pod uprawę. Piętnaście czy dwadzieścia akrów usianych było dołami głębokimi od dziesięciu do trzydziestu stóp i dwa razy szerszymi. Ze dwadzieścia pięć akrów nowizny wykarczowano na wiosnę pod uprawę bawełny. Gdyby nie to, nie starczyłoby tego roku gruntu do obrabiania dla dwóch czarnych parobków. Rok po roku malała powierzchnia ziemi uprawnej, w miarę jak mnożyły się wielkie wykopy. Jesienią przyszłoby zapewne kopać je na nowiźnie albo pod samym domem.

Pluto odkrajał świeży kawałek żółtego tytoniu do żucia z podłużnej, prasowanej cegiełki, którą nosił w tylnej kieszeni spodni.

– Skąd wy wiecie, Tay Tay, że w tej ziemi jest złoto? – zapytał. – Kopiecie tu od piętnastu lat i jeszcze nie natrafiliście na żyłę, prawda?

– Już teraz niedługo, Pluto. Trafimy na pewno, jak tylko będziemy mieli tego białego faceta, bo on odgadnie miejsce. Czuję to wyraźnie w kościach.

– Ale skąd wiecie, że złoto w ogóle jest w ziemi na tej farmie? Kopiecie nie wiadomo odkąd, a jeszczeście nic nie znaleźli. Wszyscy stąd aż do rzeki Savannah gadają o złocie, tylko że nikt go nie widział.

– Ciebie trudno przekonać, Pluto.

– Bo go też nie widziałem – odrzekł. – To fakt.

– No, właściwie mówiąc, jeszcze nie trafiłem na żyłę – powiedział Tay Tay – ale już jesteśmy diabelnie blisko. Czuję w kościach, że robi się “gorąco". Mój ojczulek mówił mi, że w tej ziemi jest złoto, to samo gadają wszyscy w Georgii, a nie dalej jak na zeszłe Boże Narodzenie chłopaki wykopały bryłkę wielką jak spore jajko. To dla mnie murowany dowód, że złoto tu jest, i mam zamiar dobrać się do niego przed śmiercią. Ani mi się śni przerywać szukania. Wiem doskonale, że jeżeli nam się uda znaleźć tego albinosa i ściągnąć go tutaj, to natrafimy na żyłę. Podobno czarnuchy wciąż szukają złota po całej okolicy, nawet w Auguście, a to najlepszy znak, że złoto gdzieś jest.

Pluto ściągnął usta i plunął strumieniem złotożółtego soku tytoniowego na jaszczurkę, która siedziała pod spróchniałą gałęzią o dziesięć stóp od niego. Wycelował bezbłędnie. Szkarłatna jaszczurka pierzchła jednym susem, z oczami piekącymi od soku tytoniowego.