Выбрать главу

– Któż to może być? – zapytał siebie Tay Tay i przystanąwszy pod dębem, patrzał na zbliżający się wóz.

Nim się obejrzał, samochód już był na podwórku. Kierowca zwolnił, owiany tumanem żółtego pyłu, i stanął tak raptownie, że kurz przeleciał przed auto.

Tay Tay podbiegł kilka kroków ku wielkiemu czarnemu samochodowi, który właśnie wtoczył się na podwórko, rozkołysany na giętkich resorach i huczący długim silnikiem.

Z rozdziawionymi ustami Tay Tay patrzał, jak z wozu wysiada i podchodzi do niego Jim Leslie. Nie mieściło mu się w głowie, że go tu widzi. Jim Leslie zjawił się u niego po raz pierwszy od lat blisko piętnastu.

– No, jak pragnę zdrowia! – wykrzyknął Tay Tay, podbiegając do syna i chwytając go za rękę.

– Cieszę się, że cię widzę, tato – rzekł Jim Leslie. – Gdzie Gryzelda?

– Kto?

– Gryzelda.

– Chyba nie po to przyjechałeś, synu, żeby o nią pytać?

– Gdzie ona jest?

– Pewnie coś ci się pokręciło, Jim. A bo to nie przyjechałeś, żeby zobaczyć się z całą rodziną?

Jim Leslie ruszył ku domowi. Tay Tay dopędził go, pochwycił za rękę i czym prędzej zatrzymał.

– Minutkę, synu. Weź no na wstrzymanie. Co ty masz za interes do żony Bucka?

– Nie mam czasu z tobą mówić. Bardzo mi się śpieszy. Puść mnie.

– Posłuchaj, synu – poprosił Tay Tay. – Mamy teraz zmartwienie w domu.

– Z jakiego powodu? Co się stało?

– Przedwczoraj zabili w Scottsville Willa Thompsona. Dziewczyny są zdenerwowane i smutne. Nie chcę, żebyś tu narobił jakiegoś galimatiasu. Chodź do wykopu i pogawędź ze mną i z chłopakami. Jeżeli ci się znudzi tu siedzieć, zakręcaj i wracaj do Augusty. W przyszłym tygodniu, jak dziewczyny trochę się uspokoją, przyjedziemy do ciebie z wizytą.

– Gryzelda nie ma nic do tego. Co ją obchodzi, że zabili Willa Thompsona? Niczym dla niej nie był. Nie zadawałaby się z jakimś bawełnianym łbem z Doliny.

– Słuchaj, synu. Ja wiem o wiele więcej od ciebie i proszę cię, żebyś tam nie wchodził. Kobiety to dziwne stworzenia i mężczyzna nie zawsze je rozumie. Nie mogę ci teraz nic powiedzieć, ale proszę, żebyś nie wchodził do domu. Wsiądź do wozu, zakręć i wracaj z powrotem do Augusty. Jedź, synu, zanim zacznie się bieda.

– Co ja mam z tym wspólnego? – zapytał ze złością Jim Leslie. – Will Thompson nie wchodzi tu w grę. Gryzelda nie mogła się zadawać z takim bawełnianym łbem.

– To, że jak mówisz, był bawełnianym łbem, też nie ma z tym nic wspólnego.

– Więc mnie puszczaj. Bardzo się śpieszę. Nie mam czasu tu stać i wykłócać się z tobą. Wiem, czego chcę, i po to przyjechałem.

Tay Tay pojął, że nie zdoła zatrzymać Jima Leslie, ale zdecydowany był uczynić wszystko, co w jego mocy, aby zapobiec awanturze. Uznał, że najlepiej będzie zawołać Bucka i Shawa i wspólnymi siłami zapakować Jima do auta.

Krzyknął do Bucka i czekał, nie puszczając ręki Jima. Ten rozejrzał się, czy Buck nie wyskoczy skądsiś lada chwila.

– To nic nie pomoże, bo ja się Bucka nie boję – powiedział Jim. – A w ogóle gdzie on jest?

– Kopie w dole.

Tay Tay zawołał znowu, nasłuchując, czy Buck się odzywa.

– Ciągle szukacie złota – roześmiał się Jim Leslie. – I to nawet Buck i Shaw. Zdawałoby się, że do tej pory mogliście już wszyscy zmądrzeć. Powinniście wziąć się do roboty i coś uprawiać na tej ziemi. A wy tyleście dotychczas zdziałali, że tu usypujecie kupy piachu.

– Niedługo trafię na żyłę.

– To samo mówiłeś czternaście czy piętnaście lat temu. Z wiekiem wcale nie nabrałeś rozumu.

– Mam swój rozum, o którym ty nic nie wiesz, synu.

Zza węgła wyszedł Buck. Zdziwił się na widok Jima Leslie, ale podszedł bliżej, by się dowiedzieć, dlaczego go wołano. Przystanął w odległości paru kroków i podejrzliwie popatrzał na starszego brata.

– Czego chcesz? – zapytał.

– Ja ciebie nie wołałem – odparł Jim Leslie. – Ojca zapytaj. To on cię potrzebuje.

Tay Tay zwrócił się do Jima:

– Słuchaj, synu. Jeszcze raz cię proszę, wsiądź do auta i wracaj do Augusty, zanim się zrobi awantura. Wiesz, że nie da się zatrzymać Bucka, jak już raz zacznie, a ja nie chcę u siebie burdy.

Czekał chwilę w nadziei, że Jim Leslie zastosuje się do jego prośby. Ale ten nic nie odrzekł ojcu. Nawet pojawienie się Bucka nie zdołało go odwieść od zapowiedzianego zamiaru.

– Synu – zwrócił się do Bucka Tay Tay. – Przyjechał Jim Leslie. Nie chcemy awantury. Zawsze jest u nas mile widziany. Ale jeżeli coś zacznie w domu, to… no, po prostu nie wejdzie i koniec.

Jim obrócił się do nich plecami i zaczął wchodzić na schodki ganku. W połowie drogi uczuł, że ktoś wykręca mu rękę ze stawu.

– Nie pójdziesz! – powiedział Buck, puszczając go. – Zostaniesz na podwórku albo pojedziesz precz.

Tay Tay począł ryczeć do Shawa, żeby przybiegł na pomoc.

Rozdział 20

– Posłuchaj mnie, synu – powiedział Tay Tay do Bucka. – Jim Leslie przyjechał do nas i chcę, żeby odjechał spokojnie. Przez całe życie robiłem wszystko, żeby mieć spokój w rodzinie, i nie mogę stać i patrzeć, jak się za łby bierzecie. Wytłumacz Jimowi, że nie chcemy tu awantury. Jeżeli wsiądzie do auta, zakręci i wróci do Augusty, wszystko będzie w porządku i tak samo, jak było, zanim przyjechał. Nie wiedziałbym, co myśleć o samym sobie, gdybym pozwolił na to, żebyście, chłopcy, tarmosili się w moim domu.

Zauważył, że zza węgła przyglądają się tej scenie obaj czarni. Widać było tylko ich głowy, a białka oczu miały barwę wapna w słoneczny dzień. Kiedy usłyszeli, że Tay Tay woła Bucka, odgadli, że się na coś zanosi, więc wyleźli z dołu, aby zobaczyć, jaka jest tego przyczyna. Słysząc, że Tay Tay nakazuje Jimowi wsiąść do auta, zawrócili i cichaczem skryli się za domem. Znalazłszy się tam, ruszyli na palcach ku stajni, trzymając kapelusze w ręku i starając się nie oglądać przez ramię.

– Czego tu chcesz? – spytał brata Buck, zagradzając mu drogę na ganek.

– Nie przyjechałem, żeby z tobą gadać – odparł krótko Jim Leslie.

– Jeżeli nie chcesz gadać, to wynoś się stąd do cholery, a szybko.

– No, no, synu – powiedział Tay Tay.

Jim Leslie znowu odwrócił się i począł wstępować po schodkach na ganek. Buck nadal zagradzał mu drogę, ale Jim przepchnął się naprzód.

– Czekaj, ty sukinsynu!

– Skończcie z tymi awanturami! – zawołał Tay Tay. – Nie pozwolę u siebie na coś podobnego!

– Czekać? – odparł bratu Jim. – A na co? Mnie się śpieszy. Nie mogę czekać.

Buck trzasnął go w szczękę, aż Jim zatoczył się na ścianę domu. Przysiadł na zgiętych kolanach i rzucił się na Bucka.

Tay Tay, widząc, co się dzieje, skoczył między obu synów, chcąc ich rozdzielić. Co chwila musiał uchylać głowę, aby nie oberwać którąś z czterech pięści rozlatanych dokoła niego. Udało mu się przyprzeć Jima do ściany, po czym spróbował przytrzymać Bucka.

– Czekajcie chwileczkę, chłopcy – powiedział. – Wszyscy trzej jesteście braćmi. Wiecie doskonale, że nie wolno wam bić się między sobą. Każdy z was powinien zachować spokój i życzę sobie, żeby tak zawsze było. Chodźmy do stajni i obgadajmy wszystko na spokojnie, nie skacząc sobie do oczu jak te koguty. Mam wam to i owo do powiedzenia. Jeżeli tylko zachowacie spokój, wytłumaczę wam całą kupę rzeczy. To grzech i wstyd tak się awanturować. No, chodźmy teraz wszyscy do stajni.