– Tak, będę gotowa – odpowiedziała, nie starając się nawet ukryć entuzjazmu.
Sarah znów spojrzała na zegar. Za dwadzieścia czwarta! Pobiegła do łazienki; miała tylko półtorej godziny, żeby się przygotować. Musiała wziąć prysznic, umyć głowę, pomalować paznokcie i obmyślić jakiś strój.
Wybrała w końcu dwuczęściową garsonkę, w odcieniach zieleni i brązu.
Zręcznie zaplotła włosy w luźny węzeł, pozwalając pojedynczym kosmykom opaść na skronie i kark. Co do biżuterii, poprzestała na dużych, okrągłych kolczykach.
Zrobiła sobie lekki makijaż, pociągnęła usta dość jasną szminką.
Dzwonek u drzwi zabrzmiał, gdy wymachiwała rękoma, żeby wysuszyć drugą warstwę lakieru na paznokciach. Było dokładnie dziesięć po piątej.
Choć Jake wywarł na Sarah ogromne wrażenie już wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy w cywilnym ubraniu, było to niczym w porównaniu z tym, co poczuła, widząc go w stroju wieczorowym. W brązowym garniturze, jasnożółtej jedwabnej koszuli i krawacie w brązowo-złoty wzorek, Jake wyglądał jak bohater reklamówki nowej wody po goleniu używanej przez eleganckich mężczyzn.
– Cześć. – Brzmienie jego głosu uderzyło jej do głowy jak mocne wino.
– Cześć. – Sarah wpatrywała się w mężczyznę z nie skrywanym podziwem. Starała się jednak stwarzać pozory spokoju: oddychać, myśleć i zachowywać się jak ktoś normalny.
– Jesteś piękna – wyszeptał Jake, wprost pożerając ją spojrzeniem. Granatowe oczy pociemniały jeszcze bardziej, zamglone tłumionym pożądaniem.
– Dz… dziękuję… – Sarah mówiła z trudem; nie potrafiła myśleć logicznie. To sprawiło, że jej usta wypowiedziały same to, czego nie chciała wypowiedzieć na głos: – Ty też jesteś piękny.
Jake wybuchnął głośnym śmiechem.
– Mężczyzna nie może być piękny – wykrztusił wreszcie, gdy już przestał się śmiać.
– Ty jesteś – upierała się Sarah. – Zresztą, skoro nie lubisz tego słowa, zastąpię je innym: jesteś przystojny.
Iskierki rozbawienia zniknęły z oczu Jake'a. Spojrzał na nią z powagą.
– Uważaj, kochanie – poradził jej szeptem. – Właśnie odkryłem, że jestem łasy na twoje pochlebstwa. Jeśli nie przestaniesz, zostaniemy tutaj, sami przygotujemy kolację i urządzimy sobie nasze własne przedstawienie.
Sarah uznała, że ta groźba nie jest tak znowu straszna.
W tym momencie spostrzegła, że nadal stoją przy drzwiach, a ona sama trzyma się klamki jak koła ratunkowego!
– Ach… no cóż… jeśli tak… – Stwierdziła z przerażeniem, że zaczyna mówić od rzeczy. – Myślę, że powinniśmy już wyruszyć.
– Co za tchórz. – Szeroki uśmiech Jake'a złagodził tę uwagę.
Sarah puściła klamkę i zgodziła się w duchu z takim określeniem. Odwróciła się, żeby wziąć torebkę, którą położyła wcześniej na krześle w pobliżu drzwi.
– Jestem gotowa – oświadczyła, pospiesznie narzucając na ramiona miękki, wełniany płaszcz w kolorze karmelu i nie dając Jake'owi szansy pospieszenia z pomocą, co mogłoby ją przyprawić o takie drżenie, jak ostatnio, kiedy pomagał jej się ubrać.
Jake nie odpowiedział. Nie musiał niczego mówić. Jego oczy zdradzały rozbawienie, jakie spowodowała jej płochliwość.
W samochodzie Sarah poczuła, że ogarnia ją podniecenie. Palce dygotały i odmawiały jej posłuszeństwa. Nie mogła nawet poradzić sobie z czymś tak nieskomplikowanym, jak zapięcie pasa. Spróbowała po raz drugi i po raz drugi nie trafiła w zatrzask. Gdy Jake odsuwał jej rękę, żeby zrobić to za nią, odczuła jego dotyk jak silne, przeszywające porażenie prądem.
– Wiem, jak się czujesz – oświadczył, wpatrując się w szeroko otwarte oczy dziewczyny. – Ja sam mam wrażenie, jakbym mógł latać i to we wszystkich kierunkach jednocześnie.
– Ty… ty tak się czujesz? – zapytała drżącym głosem, wpatrując się w niego w niemym podziwie.
– Oczywiście. – Uśmiechnął się szeroko. – Mówiłem ci już, że bardzo cię pragnę, a od wczoraj to uczucie tylko się spotęgowało.
– Już nie próbowała się oszukiwać. Trudno okłamać samą siebie, gdy wszystko mówi, że jest inaczej. Wyszeptała tylko jedno słowo:
– Jake.
Jego oczy rozbłysły. Zadrżał, przysunął się bliżej, a potem… wycofał na swoje miejsce. Zapanowała pełna napięcia cisza. Jake przerwał ją westchnieniem, potem cichym śmiechem.
– Co się dzieje z tym samochodem? – zapytał retorycznie. – Zaczynam podejrzewać, że facet z myjni chciał być dowcipny i rozpylił tu jakiś afrodyzjak.
Żartobliwa uwaga sprawiła, że Jake osiągnął swój cel. Sarah wybuchnęła śmiechem, rozładowując napięcie, jakie powstało między nimi.
– Ruszysz wreszcie? – rzuciła rozkazującym tonem.
– Nie jadłam obiadu. Jestem głodna i spragniona.
– Dodała szybko: – I nie próbuj nadawać ostatniemu słowu jakiegoś innego znaczenia. Po prostu powiedziałam, że chce mi się pić.
– Czyż mógłbym to zrobić? – mruknął, bardziej do siebie niż do niej. – Chyba tak – przyznał, włączając starter. – Jest coś fajnego, czego nie wolno mi robić – mówił nadal do siebie, rozglądając się przed wjechaniem na jezdnię. – Będę więc zachowywał się najlepiej, jak umiem… chyba.
– Mam nadzieję – odpowiedziała Sarah, zapadając wygodnie w miękkim siedzeniu samochodu.
Jake żartował przez całą drogę do miasta. Gdy wjeżdżał na parking koło restauracji, co chwila wybuchali śmiechem, niczym para rozdokazywanych nastolatków.
Restauracja, którą wybrał Jake, była właściwie pubem w stylu irlandzkim. Panowała tam przyjacielska atmosfera, taka, jakby wszyscy goście i personel doskonale się znali. Ładna hostessa zaprowadziła ich do stolika odgrodzonego przepierzeniem, które zapewniało nastrój prywatności. Bursztynowej barwy żarówki umieszczone pod sufitem rzucały przyćmione światło, uzupełniane łagodnym blaskiem lampek oliwnych ocienionych kloszami, także w kolorze bursztynu.
Karta dań dostarczyła Jake'owi dodatkowej rozrywki, po prostu dlatego, że Sarah, żeby ją przeczytać, musiała wydobyć z torebki okulary.
– Co cię tak śmieszy? – zapytała, wpatrując się uważnie w nazwy dań napisane drobnym drukiem.
– Nic – odparł Jake z uśmiechem na ustach. – Przypomniałem sobie, że kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy w barze Dave'a, uznałem, że w tych okrągłych okularach wyglądasz jak sowa. – Uniósł dłoń, żeby powstrzymać protest dziewczyny. – Bardzo atrakcyjna i interesująca sowa – dodał przymilnie, lecz nie wytrzymał i stwierdził: – Jednak sowa to zawsze sowa.
Choć Sarah piorunowała go wzrokiem, nie mógł powstrzymać śmiechu.
Jedzenie smakowało im obojgu. Jedząc, żartowali i przekomarzali się wesoło.
Po kolacji siedzieli jeszcze dość długo nad kieliszkami napełnionymi doskonałym winem. Jake poprzestał na jednym.
– Ja prowadzę – wyjaśnił – ale ty możesz wypić, ile chcesz.
Sarah przypomniała sobie, jak szybko wino uderzyło jej do głowy poprzedniego wieczoru i także zrezygnowała z drugiego kieliszka.
Rozkoszując się świetnym białym winem, zupełnie stracili poczucie czasu. Przegapiliby przedstawienie, gdyby hostessa, którą poprosili o to wcześniej, nie przypomniała im delikatnie, że mogą się spóźnić.
Musical był pod każdym względem tak dobry, jak się spodziewali. Wyszli z teatru, nucąc jedną z najbardziej wpadających w ucho piosenek.
Drugą kolację zjedli w tym samym pubie. Sarah odczuwała zmęczenie po dniu wypełnionym szarpiącymi nerwy rozmyślaniami. Nie pomogła nawet kawa. Dziewczynę ogarnęła senność; kleiły się jej powieki.
– Zmęczona? – zapytał Jake, gdy dyskretnie ziewnęła po raz trzeci.
– Tak – przyznała Sarah ze skruszonym wyrazem twarzy. – Przepraszam, ale wstałam dziś wcześnie i przez cały dzień sprzątałam mieszkanie. Z trudem powstrzymuję się, żeby nie zasnąć.