Co robić?
Stała dość długo bez ruchu, walcząc z uczuciem, jakie ją ogarnęło. Obok zmęczenia i niechęci, odczuwała coś w rodzaju przyjemnego niepokoju, lecz nie chciała się do tego przyznać, nawet sobie samej. Wreszcie zwyciężyła uczciwość. Musiała stwierdzić, że Jake Wolfe jest pociągający. Bardzo pociągający.
Na tę myśl ogarnął Sarah niepokój. Być może robię wielki błąd, pomyślała, jednak ubrała się szybko, przyczesała włosy i nałożyła na wargi trochę szminki. Potem, z bijącym gwałtownie sercem, wyszła z sypialni.
Oniemiała na widok stołu, na którym pyszniła się jej najlepsza zastawa. Honorowe miejsce pośrodku zajęła zapiekanka; wyjęta z lodówki butelka białego wina walczyła z nią o lepsze. No i sałatka… Sałatka? Sarah przeniosła wzrok ze stołu na Jake'a. Tak wspaniała sałatka w ciągu… chyba piętnastu minut?
Poczuła wilczy głód. Nieważne, jak udało się mu przygotować to wszystko w tak krótkim czasie. Ważne, że to zrobił. Uznała, że warto jednak trochę się podroczyć.
– Nieźle – zauważyła podchodząc do stołu – ale… nie ma chleba?
– Znalazłem bułki i włożyłem je do piekarnika. Nie chciałem, żeby wystygły.
Uśmiech mężczyzny sprawił, że niemal zapomniała o chlebie, zapiekance i sałatce. Pomyślała o winie tylko dlatego, że nagle zaschło jej w gardle. Ten uśmiech działał elektryzująco. Poczuła nagle, że musi się gdzieś na chwilę schować, gdziekolwiek.
– Przyniosę bułki – rzuciła i uciekła do kuchni.
– Ja naleję wino – oświadczył Jake głosem, który mógł skrywać tamowany śmiech.
Wyjmując bułki z piecyka i układając je w koszyczku, Sarah czuła, że drżą jej dłonie, a przez ciało przebiegają lekkie dreszcze. Taka reakcja nie wróżyła spokojnego rozkoszowania się jedzeniem…
Obawy Sarah okazały się bezpodstawne. Choć rozpoczęła posiłek w stanie nerwowego napięcia, już po kilku minutach, wesoła i rozluźniona, słuchała z przyjemnością anegdot opowiadanych przez Jake'a Wolfe'a. Dotyczyły przeważnie zabawniejszych aspektów jego pracy.
– Ta kobieta chciała, żebym aresztował psa – podsumował jedną z opowieści.
– Psa? – Sarah wybuchnęła śmiechem.
– Jasne – wyjaśnił Jake. – Dlatego że warczał i wystraszył jej bezcennego kota.
Jake zachowywał się tak przyjacielsko i naturalnie, że Sarah prowadziła rozmowę szczerze, bez żadnego skrępowania. Nie starała się zachować ostrożności, traktowała go jak starego znajomego.
– Gdy byłam w liceum, miałam kota – oświadczyła, pociągając łyk wina. – Był bardzo niezależny. Zwykle patrzył na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: „Daj mi spokój, jestem zbyt leniwy, żeby opłacało się zawracać mi głowę".
– Koty takie są – roześmiał się Jake i nałożył sobie drugą porcję zapiekanki.
– Czy często masz do czynienia ze zwierzętami?
– zapytała Sarah, rozłam ująć odruchowo bułkę. – To znaczy, czy stykasz się z nimi często podczas pracy, jak na przykład listonosz?
– Nie. – Jake pokręcił głową. Dodał z uśmiechem:
– Codziennie mam do czynienia tylko z koktajlem energetycznym pana Benneta.
– Nie bardzo rozumiem – przyznała Sarah, smarując bułkę masłem.
– Pan Bennet mieszka za miasteczkiem, na trasie, którą patroluję. Ma ponad osiemdziesiąt lat i jest w świetnej formie. Mieszka samotnie; w zeszłym roku umarła jego żona. Prawie mnie zaadoptował. Zna mój rozkład jazdy i co rano czeka przed domem z napojem, który nazywa koktajlem energetycznym. – Jake zrobił ucieszną minę, a Sarah zachichotała. – To świństwo ma ohydny smak, ale skłamałbym, mówiąc, że nie czuję się po nim lepiej.
– Naprawdę? To znaczy jak? Jake wzruszył ramionami.
– Mam więcej energii, czy coś w tym rodzaju.
– Nie do wiary – szepnęła Sarah.
– Podobnie jak to. – Wskazał widelcem zapiekankę.
– Świetnie gotujesz. Pyszne.
Sarah poczuła, że ten komplement sprawił jej nie. oczekiwanie dużą przyjemność.
– Dziękuję – odparła – ale to tylko zapiekanka. Przyzwyczajam się coraz bardziej do nieskomplikowanych potraw.
– No cóż, w świecie, który staje się coraz bardziej skomplikowany, wiele przemawia za prostotą – zauważył Jake.
Prostota. To jedno słowo wystarczyło, żeby rozproszyć mgiełkę euforii, która stępiła na jakiś czas ostrość widzenia problemów. W życiu Sarah nic poza gotowaniem nie było proste. Wszystko stało się bardzo złożone i przerażające, a miejscowy policjant był ostatnim człowiekiem, przy którym powinna się czuć zrelaksowana.
A jeśli rozluźni się na tyle, że wymknie się jej jakieś nierozważne słowo? Sarah złajała się w myślach za swą lekkomyślność. Zadrżała z niepokoju, ale ukryła to odwracając się, by spojrzeć na zegar w kuchni.
– Boże, jak późno! – wykrzyknęła z nie udawanym przerażeniem. – Strasznie mi przykro, nie chcę cię wyrzucać, ale…
– Masz randkę? – wpadł jej w słowo Jake. Nie był wcale zachwycony taką perspektywą.
– To naprawdę nie twoja sprawa – obruszyła się Sarah. – No dobrze, nie. Nie mam randki. Muszę się przygotować do jutrzejszych zajęć.
Najwidoczniej nie wywarło to na Jake'u piorunującego wrażenia.
– Dobrze, pójdę sobie, ale najpierw pomogę ci posprzątać.
– Niema potrzeby – zaprotestowała Sarah. – W ciągu minuty powkładam naczynia do zmywarki.
Jake zawahał się, zmarszczył brwi. Wstrzymała oddech. Zrobił ponurą minę, ale skapitulował. Sarah odetchnęła z ulgą i odprowadziła swego gościa do drzwi.
– Wyrzucasz mnie tak nagle na bruk… – poskarżył się, obdarzając ją nieco skwaszonym uśmiechem.
Sarah otworzyła usta, żeby go przeprosić, jednak zamknęła je natychmiast i otworzyła drzwi. Uznała, że skoro sam wprosił się na kolację, nie ma za co go przepraszać. Obdarzyła Jake'a słodkim uśmiechem.
– Nie odchodź wściekły – rzuciła modląc się w duchu, żeby gość wyszedł jak najszybciej.
– Tylko po prostu odejdź – uzupełnił chłodno znane powiedzenie. – To chciałaś dodać?
– Niestety tak – przyznała i wybuchnęła śmiechem na widok zgnębionego spojrzenia Jake'a.
– Pamiętasz mimo wszystko o jutrzejszej kawie?
Prawdę mówiąc, zapomniała. Wiedząc, że musi się trzymać z dala od niego, postanowiła zdecydowanie odmówić.
– Tak, pamiętam – odpowiedziała. Tak to zwykle bywa z moimi postanowieniami, dodała w myślach.
– Doskonale. – Uniósł dłoń i żartobliwie pomachał nią na pożegnanie. – Do zobaczenia. Dziękuję za wspaniałą kolację.
Sarah patrzyła, jak Jake zbiega po schodach. Potem zatrzasnęła drzwi i oparła się o framugę. Odczuła nagle pustkę. Westchnęła i zamknęła oczy.
W ciągu zaledwie kilku godzin jej życie skomplikowało się jeszcze bardziej. Jake jest miły i przystojny. Już od dłuższego czasu nic nie sprawiło jej większej przyjemności niż ta wizyta. Odczuwała coś, co sprawiało, że chciałaby się do niego zbliżyć. Coś, co mogło jej zagrozić.
Milczenie jest złotem.
Drgnęła, gdy echo tych słów ponownie rozbrzmiało w jej pamięci. Drgnęła, z trudem oderwała się od framugi i podeszła do zastawionego pustymi już naczyniami stołu. Gdy spojrzała na talerz, z którego jadł Jake, targnął nią żal namyśl o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby ich spotkanie nastąpiło w innych okolicznościach.
To niesprawiedliwe, pomyślała w rozpaczy.
Dlaczego akurat teraz? Dlaczego ten Jake musi być taki miły?
Rozdział 2
Jake przełknął koktajl energetyczny. Zdołał powstrzymać mdłości i nawet się nie skrzywił. Przez otwarte okno samochodu podał wysoką szklankę starszemu mężczyźnie stojącemu na poboczu drogi.