– Wzruszył niefrasobliwie ramionami.
– Co podać? Dwie kawy?
– Tak, poproszę – szepnęła Sarah.
– Dla mnie to samo – oświadczył Jake. – Do tego dwa, powiedzmy cztery, słynne hot dogi Coney Island.
– Spojrzał na Sarah. – Zjesz parówkę?
– O dziesiątej rano? – Skrzywiła się. – Nie, dziękuję.
Jake nie robił wrażenia kogoś, kto przejmowałby się takim drobiazgiem, jak pora dnia.
– Słuchaj, ja wstałem o piątej trzydzieści. Do tej pory wypiłem tylko kawę, no i koktajl energetyczny pana Benneta. Jestem głodny.
– I zjesz tego hot doga? Z surową cebulą i sosem i… tym wszystkim?
– Aha. Lubię wszystkie te pyszne składniki.
– Nie do wiary. Jake zmarszczył brwi.
– Dlaczego?
– No cóż. – Sarah zaczęła wyjaśniać, nie zdając sobie sprawy z tego, że opuszcza ją powoli napięcie.
– Łączenie zdrowotnego napoju z tym świństwem nie ma żadnego sensu.
Jake posłał jej diabelski uśmiech.
– Cóż mogę odpowiedzieć? Przepadam za niezdrowym jedzeniem, a już szczególnie za hot dogami Coney Island.
– Nie zapomnij o cheeseburgerach – wtrącił się Dave, który nadszedł właśnie z dwiema filiżankami aromatycznej, parującej kawy.
– Tak – westchnął demonstracyjnie Jake. – Przepadam za pysznymi cheeseburgerami. Może nawet… może zmieniłbym zamówienie?
– Za późno – zaprotestował Dave. – Już zacząłem piec hot dogi.
Sarah pragnęła trzymać Jake'a na dystans, lecz nie była w stanie. Odegnała wprawdzie myśli o jakimś romansie, ale niezależnie od nich po prostu czuła się dobrze w jego towarzystwie. Dlaczego ten policjant musi być tak sympatyczny? Znów odczuwała przestrach, nie dawała jednak tego po sobie poznać.
– Zaraz cię znajdę i zaklepię – zawołał Jake, jak podczas zabawy w chowanego.
– Co? – Sarah otrząsnęła się z zamyślenia. – O co ci chodzi?
– Chowasz się przede mną tutaj – wyjaśnił Jake, wskazując palcem głowę.
– Och, po prostu myślałam…
– O mnie? – radośnie wpadł jej w słowo.
– Na pewno nie – skłamała i spróbowała aromatycznej, gorącej jeszcze kawy.
– Ach – westchnął rozczarowany. – Może o problemach ze studentami?
Sarah zakrztusiła się kawą. Wie? Muszę to sprawdzić. Z trudem panując nad głosem zapytała:
– O co ci chodzi?
Jake obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
– O nic szczególnego. Wydawało mi się, że ze studentami zawsze są jakieś kłopoty. Czyżbym musiał wyjaśniać to tobie, wykładowcy? – dodał żartobliwie.
Ulga, jaką odczuła Sarah, musiała się odzwierciedlić na jej twarzy. Na szczęście uwagę Jake'a odwrócił Dave, który przyniósł właśnie dwa wspaniale pachnące hot dogi.
– Dwa Coney Island – obwieścił, stawiając talerz przed Jakiem. – Nie połknij ich jak wilk, [wolf – w j. ang. znaczy „wilk", jak również „połykać jak wilk"] Wolfe.
– Zaśmiewając się z własnego pomysłu gry słów, zawrócił w kierunku kontuaru.
– Uważaj, Dave – zawołał Jake. – Udławisz się ze śmiechu i nie dożyjesz pięćdziesiątki.
– Ha! – padła odpowiedź. – Już pół roku temu obchodziłem pięćdziesiąte urodziny! – Było oczywiste, że problem wieku nie spędza mu snu z powiek.
Jake zatopił białe, mocne zęby w hot dogu.
– Jezu, jaki dobry. Na pewno nie chcesz zjeść tego drugiego?
– Nie. – Sarah z uśmiechem pokręciła głową.
– Dziękuję. Wystarczy mi kawa.
– Czuję, że randka z tobą mnie nie zrujnuje – mruknął żartobliwie. – Wezmę to pod uwagę, zamawiając stolik w restauracji.
– Jaka randka? W jakiej restauracji? O co ci chodzi?
Jake napoczął drugiego hot doga. Zanim odpowiedział, wypił łyk kawy.
– O kolację. Muszę się zrewanżować.
– Nie, naprawdę nie – broniła się Sarah. Powtarzała w myślach, że nie może się już więcej widywać z tym człowiekiem.
– Dług jest długiem, panno Cummings – stwierdził Jake poważnym tonem. – Nakarmiłaś mnie, kiedy byłem głodny i przygarnęłaś, kiedy byłem samotny.
– W jego oczach zatańczyły wesołe ogniki. – Jestem ci coś winien.
To policjant, pomyślała Sarah. Glina. Nie mogę go widywać, chodzić z nim na randki. Cholera, jest zbyt atrakcyjny, zbyt miły.
– Co powiesz na dzisiejszy wieczór?
– Zgoda.
Zdumiała ją łatwość, z jaką wypowiedziała to słowo. Co się ze mną dzieje? Gdzie się podział mój instynkt samozachowawczy? Odpowiedź znalazła w oczach Jake'a.
– Świetnie. – Reakcja była natychmiastowa. – Masz jakieś szczególne upodobania? Jedzenie włoskie? Chińskie? Meksykańskie? Stek z ziemniakami?
Decyzja. Tak trudno ją podjąć. To coś nowego; zwykle jestem pewna siebie, myślała, wiem, czego chcę i umiem sprostać wyzwaniom. Chociaż… nie dotyczy to tamtych trzech studentów, a teraz także Jake'a.
Zdesperowana dziewczyna nie potrafiła podjąć żadnej decyzji.
– Wszystko mi jedno. Wybierz sam. Rodzaj kuchni i restaurację.
– Zgadzasz się na każdy lokal? – zapytał niewinnie.
– Każdy – potwierdziła bez zastanowienia. Spadł na nią jak jastrząb.
– A wiec spotkajmy się u mnie.
Wszędzie, byle nie tam. Sarah chciała zaprotestować, jednak Jake ją uprzedził:
– Chcę się zrewanżować. Tym razem ja ugotuję coś dla ciebie.
Nie. Sarah powoli kręciła głową. Restauracja jest jeszcze do przyjęcia; wizyta w jego mieszkaniu nie.
Otworzyła usta, żeby stanowczo zaprotestować; znów nie zdążyła.
– Jestem niezłym kucharzem – oświadczył. – Obiecuję, że nie będziesz rozczarowana.
Właśnie tego się obawiała. Zostać z nim sam na sam i „nie być rozczarowaną". Nie ma mowy, pomyślała. Nie mogę do tego dopuścić.
– O której?
Uśmiech Jake'a roztopiłby górę lodową.
– Kończę służbę o piątej. A ty? O której będziesz wolna?
– Zwykle kończę zajęcia o trzeciej – odpowiedziała.
Wprost nie mogła uwierzyć, że przyjęła zaproszenie Jake'a. Pomimo to mówiła w dalszym ciągu:
– Jednak dziś jest piątek. W piątki mamy na wydziale zebrania; chyba nie zdołam wrócić do domu przed czwartą trzydzieści.
– Wpadnę po ciebie… powiedzmy o szóstej trzydzieści?
– Dobrze. Szósta trzydzieści mi odpowiada. – Gorączkowo szukała jakiegoś wyjścia, wreszcie uznała, że je znalazła:
– Nie musisz po mnie przyjeżdżać. Podaj mi swój adres. Na pewno trafię.
– Nie ma mowy. – Jake pokręcił głową. – Przyjadę po ciebie. To wprawdzie spokojne miasteczko, ale nie mogę pozwolić, żebyś błąkała się wieczorem po nie znanej ci dzielnicy.
Sarah czuła, że to trochę głupie, jednak troska Jake'a dała jej miłe poczucie bezpieczeństwa. Choć nie potrzebuję żadnej ochrony, dodała pospiesznie w myślach. Potrafię sama sobie ze wszystkim poradzić. Jednak to wspaniałe uczucie wiedzieć, że ktoś tak o mnie się troszczy. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.
– No cóż, dobrze – odparła z pełną świadomością, że wpada w zastawione przez Jake'a sidła. – Skoro nalegasz…
– Tak, nalegam – odpowiedział z uśmiechem. – Jeszcze trochę kawy?
– Nie, dziękuję. Nawet tej nie dopiłam… – Urwała i spojrzała w panice na zegarek. – Boże, jak późno! – wykrzyknęła, zbierając w pośpiechu książki. – Za dwadzieścia minut mam zajęcia!
Błyskawicznie pozbierała swoje rzeczy i zerwała się z miejsca.
– Spokojnie. – Jake położył na stole pieniądze i ruszył za nią. – Podwiozę cię.
– Nie! – Spostrzegła, że zareagowała zbyt gwałtownie, dodała więc, biorąc głęboki oddech:
– To znaczy… dotrę na miejsce równie szybko, jeśli pójdę krótszą drogą.