Выбрать главу

Z powrotem u Beaty w Warszawie na podłodze, otoczona różami. Wieczorem telefon od Piotra. Siedząc tydzień w samotności, nie wytrzymał i powiedział swojej siostrze. Czuję się zwolniona z zakładu: zanim się zastanowiłam, wystukałam numer do Łodzi:

– Kochani, jestem w ciąży.

– CO? – nie dziwię się temu wielkiemu CO? Wyjechałam od nich pięć godzin temu bez ciąży. Po kolei biorą słuchawkę. Tata obiecuje wozić wózkiem, ma doświadczenie z Siostrzeńcem. Siostrzeniec chce natychmiast wypożyczyć dzidziusia (do gry komputerowej?). Siora w skowronkach, przestrzega przed myciem okien, sprzątaniem, dźwiganiem – od tego można poronić. Mama w szoku. Właśnie wzięła tabletki na serce i zasypiała.

– Dziecko, czy ty dasz sobie radę?

– Mamusiu, w najgorszym przypadku oddam do domu dziecka – z Łodzi poważna cisza. To nie moment na żarty. – Nie, no oczywiście, nie oddam.

Beata radzi zadzwonić jeszcze raz, uspokoić.

– Zrozum, jesteś daleko od nich, nie wiedzą, jak żyjesz, może martwią się o twoją przyszłość, czy weźmiecie ślub, to inne pokolenie…

Znowu dzwonię:

– My się pobierzemy – mówię magiczną formułkę: podsunięta przez Beatę. Nie trafiłam, jeszcze gorzej.

– Dziecko drogie, to taka odpowiedzialność, małżeństwo, wychowanie dziecka…

Dla mamy zostałam dziewczynką w dwóch różnych skarpetkach, ekscentryczką, gardzącą przyzwoitą sukienką z krempliny. W rodzinie się nie rośnie, w rodzinie się starzeje.

Parę godzin do samolotu, zdążyłam się umówić na Nowym Mieście z Teską. W projektowanych przez nią ubrankach chodzi trendowy show – biznes. Opowieści Teski tną mój zdrowy rozsądek z równą pewnością stylu, co jej nożyczki. Historyjki z drugiej półkuli świata i umysłu. Zawiozła japońskiej babci męża na Okinawę prezent – góralską chustę w kwiaty. Ciężko chora staruszka dostała ją w szpitalu. Ucieszyła się z kolorowego, egzotycznego podarunku, ale nie miała już okazji założyć chusty, wkrótce zmarła. Krewni, zwyczajem tamtej wyspy, na pół buddyjskiej, na pół szamanistycznej, wybrali się do kamika (jasnowidza, pytanego o zdanie przy każdej większej uroczystości rodzinnej) dowiedzieć się o dalsze losy babci. Kamike zapatrzył się w drugą stronę i zobaczył staruszkę czekającą na nowe wcielenie. Zapomniała o swoich chorobach, zmęczeniu. Tańczyła w kółko z dziwnym, kwiatowym szalem na ramionach.

Sztormowa opowieść Teski: po burzy pojechała na wysepkę niedaleko Okinawy. Całe wybrzeże było zasiane nie glonami, wyrzuconymi po sztormie rybami czy śmieciami. Na plaży więcej niż ziaren piasku było wpatrujących się w Teskę przerażonych oczu, wyrwanych morską burzą rybom głębinowym.

Połowa września

Dwa dni w Grödinge i lecimy do Grecji. Ostatnie tygodnie wolności przed harówą nad scenariuszem Miasteczka. Dom pojaśniał o jeden ton. Kanapa mściwie truje z kąta. Omijam ją i salon, tak więc mam pokój mniej. Po wakacjach wszystko wróci do normy.

Czytam Ciążę tydzień po tygodniu. Jestem w jedenastym – dwunastym. Maleństwo „ma 7 centymetrów i waży 9 – 13 gramów (tyle, co cukierek?). Rosną mu paznokcie, reaguje na bodźce, potrafi kopać, ale tego matka nie czuje”. Mając takie rozmiary i paznokcie, może co najwyżej skrobać w ściankę macicy.

Wizyta u lekarza z moim cudownie uleczonym nadciśnieniem. Siwiutka pani doktor pociesza, że do dwudziestego tygodnia ciąży nie będę musiała truć dziecka tabletkami nasercowymi.

– Branie proszków na samym początku, gdy nie wiedziałam o ciąży, mogło mu zaszkodzić?

– Taka ilość absolutnie nie. Dziecko prawdopodobnie urodzi się trochę mniejsze, jeżeli nastąpi nawrót choroby nadciśnieniowej.

– To fajnie, będzie łatwiej urodzić – dokończyłam spontanicznie. Zgroza. Szwedzka dyskretna zgroza pani doktor, czyli zażenowane chrząknięcie.

Pakowanie do wyjazdu przerywa telefon z „Cosmopolitana”.

– Zbliża się termin (dla mnie jedynym terminem jest teraz poród, wyznaczony na połowę kwietnia)? Powinnam oddać artykuł? – Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek zdecydowała się na stały felieton. Mam ostatnio problemy z głową (roztargnienie), ale nie aż takie… Żaden etat czy comiesięczne pisanie dla kogokolwiek nie wchodzi w grę. – Nie… na pewno nie znajdę Internetu w Grecji, jadę na wieś – przekonuję redaktorkę. Już widzę wakacje w poszukiwaniu faksu. Obiecuję wysłać coś po powrocie. – O Ally McBeal - przychodzi mi do głowy. Lubię ten serial, więc może polubię myśl o napisaniu czegokolwiek.

Rano. Z jedną walizeczką, zapasem sucharków (łagodzą mdłości) ustawiamy się w kolejce na sztokholmskim lotnisku. Przechodzę przez bramkę. – Piiii – cofam się, wyjmuję z kieszeni drobiazgi i trafiam zaspanymi, gmerającymi palcami na tubę z gazem łzawiącym. Nie da się jej już ukryć. Leży na tacy – dowód oskarżenia. Koniec wakacji, areszt, dochodzenie, policja. Nawet żona premiera miała sprawę za maleńki, damski gaz samoobronny, zakazany w Szwecji.

Zapomniałam wyjąć z kurtki „bombę”. Piotr widzi, co się dzieje, blednie. Nie może mi pomóc. Jestem uzbrojonym przestępcą w neutralnym kraju. Mundurowa ogląda mój czarny, niemiecki aerozol z wyrysowanym wilczurem Hunden. Otwierają się lingwistyczne zapory i po szwedzku tłumaczę się z polskiego, ze strachu:

– Mieszkam na wsi, w Polsce, tam są wściekłe psy – jestem chyba za głupia na idiotkę. Mundurowa słucha, patrzy podejrzliwie: – Aaa, na psy – oddaje gaz i… przepuszcza.

Pietuszkin też nie wie, co się stało:

– Ty byś się i z Holocaustu uratowała.

Nie mogę sobie darować roztargnienia. Zdarza się coraz częściej, niezdamość, rozkojarzenie. Natura znieczula w ten sposób rozsądek? Robi miejsce na instynkt macierzyński?

Kiedy Europa stygnie? W lutym? Koniec września i czterdzieści stopni w cieniu. Grecka Parga nad Morzem Jońskim, niedaleko Albanii, jest miasteczkiem ściśniętym górami. Jedna długa ulica knajp, druga równoległa w podcieniach domów. Miejska plaża ze wzgórzami wystającymi z morza. Turyści zepchnięci nad wodę i do restauracji. Spokojną uliczką (alternatywną) chodzą miejscowi.

Plażę za miastem, z palmowymi barami, białym piaskiem, odwiedzają też zamożni Grecy, przyjeżdżający do Pargi na wakacje.

Turyści i miejscowi zakopani podobnie w piasku. Oprócz Anglików, wyróżniających się spośród znudzonych plażowiczów. O ile Chińczycy w czasach rewolucji kulturalnej pływali rzędami w Żółtej Rzece (ulubionym kąpielisku Mao), to Anglicy, wyniośle wylegujący się rzędami na greckiej plaży, czytają książki. Pewno to efekt polityki kulturalnej Blaira, upowszechniającego czytelnictwo wśród klasy średniej.

Nasza kwatera, wybrana z przesłodzonego katalogu biura podróży, leży za miastem pośród gajów oliwnych. W rzeczywistości jest przygnębiającą norą. Szwedzi i Niemcy leżą tam pokotem na betonie wokół śmierdzącej chlorem dziury, udającej basen.

Ewakuujemy się do hoteliku w Pardze. Przez spokojną w dzień kwaterę nocą przejeżdżają motocykle. Zamykamy okno, okiennice – ryk silników przewala się nadal przez pokój. Kelnerzy wracają na motorach do swoich wiosek, tak będzie co noc. Pożyczamy samochód i wyruszamy w Grecję Zjednoczonej Europy.

W Polsce zmienia się w miarę czytelne tablice przy drogach (WADOWICE wymalowane na południu większymi literami niż Warszawa), żeby doskoczyć do wymogów Unii. Na greckich szosach większość tablic jest po grecku, co też nie jest problemem, łatwo je odcyfrować, tyle że te tablice wzajemnie sobie przeczą.

Zgodnie ze wskazówką jedziemy do Aten (Athina). Po kilkudziesięciu kilometrach taka sama wskazówka pokazuje przeciwny kierunek. Trzeba pytać miejscowych i od razu jest po ludzku, a nie urzędowo po europejsku. Najciekawiej na Peloponezie, gdzie przy trasie w ogóle nie ma drogowskazów, tylko coraz mniejsze cyfry, pokazujące zbliżanie się do celu, nie wiadomo już jakiego. W stolicy nie lepiej – autostrada Korynt – Ateny nie kończy się zgodnie z mapą w malowniczej miejscowości nad morzem, ale niespodziewanie w ślepej ateńskiej uliczce.