Выбрать главу

Też urządzam z „Polką” reality show. Big Mother watching yourself.

31 III

Uczę się szybkiego czytania. Odrabiam podręcznikowe testy. Jestem przeciętnie sprawna. Po dwóch rozdziałach ćwiczeń awansuję o sto więcej słów na minutę. Zaczynam wątpić w sens tej zabawy. Być może wcale nie czytam szybciej, po prostu pierwszy test na zwykłe czytanie robiłam wieczorem, zmęczona. Równolegle do „wzrostu” prędkości rośnie moja podejrzliwość. W książce najważniejszy rozdział o czytaniu mózgiem zamiast okiem jest najkrótszy. Możliwość czytania linijki tekstu od tyłu argumentują językiem hebrajskim. OK, ale po hebrajsku czyta się z prawej do lewej, bo tak się pisze słowa, nie od końca.

„Mózgiem” czyta się rzeczywiście szybciej, czy jednak o to chodzi w czytaniu? W pośpiechu nie słyszę „głosu” szepczącego mi zawsze tekst, gubią się obrazy. Oko jest zmysłowe, mózg pozbawiony filtru zmysłów, beznadziejnie dosłowny.

Polka się jeszcze nie urodziła. Droga z brzucha do głowy jest o wiele bardziej skomplikowana niż do rozwartej szyjki macicy. Nie potrafię jej urodzić w moich myślach. Odwinąć z mojej skóry, mięśni. Zrozumieć – mam w środku człowieka, jestem podwójna. Czkawka Polki przypomina głośne bicie serca. Jakby waliło mi drugie serce w okolicach pępka. Podczas wieczornej kąpieli widzę jej paniczne „rozkopywanie się” w obronie przed ciepłą wodą. Próbuje uciec? Wystawia pupkę, kręgosłup, kolano. Noszę ją w sobie, ale jestem gdzieś odcięta, amputowana od jej obecności. A jeżeli się urodzi dopiero, gdy przekonam samą siebie, że naprawdę tam jest? Zrozumiem i natychmiast stracę?

Najwięcej dzieci rodzi się przy pełni księżyca. Najbliższa i ta najważniejsza, wyznaczająca ruchome święto Wielkiejnocy – piętnastego kwietnia. Moje ruchome święto we mnie, poruszające się w za ciasnym brzuchu. Każące na siebie niecierpliwie czekać.

Boże Narodzenie jest rodzinne. Mróz, zaganiający do domowego ciepełka, podziwiania kołyski z maleństwem. Wielkanoc – mistyczna.

31 III

Obrzępolone paznokcie stóp wyglądają na obgryzione i to w dodatku tylko palce prawej stopy, lewej nie sięgam. Pietuszka fachowo bierze się do egzekucji. Obcina mi szpony, poprawia cięcie.

Australia. Ciepło, ciepło. Mogłabym prowadzić samochód, boso, bez tej cholernej zmiany biegów i prawa jazdy.

Gazety z Polski. „Wprost”. Zdjęcie księdza Twardowskiego, zamiast biskupiej piuski rudy tupecik. Próżność poety? Nie sądzę. Jeśli nawet, to metafizyczna. Chce się tą peruczką przypodobać patrzącemu na niego z góry Panu Bogu.

Za kilka lat wprowadzą pigułki antykoncepcyjne dla mężczyzn. Supernieszkodliwe. Dotychczasowe wynalazki miały za dużo skutków ubocznych. Do przełknięcia dla kobiet (w codziennej pigułce), niebezpieczne dla samców:

1. Męskie tabletki antykoncepcyjne wywołują nadciśnienie. Wiadomo, pigułki dla kobiet podnoszą ciśnienie, powodują skrzepy.

2. U facetów zagrożenie rakiem prostaty, u kobiet hormonalne tabletki zwiększają ryzyko raka macicy.

3. Męski spadek zainteresowania. Wieloletnie branie pigułek może wywołać u kobiet oziębłość.

4. Nadwaga. Kobiece pigułki też zwiększają masę ciała przez zatrzymanie wody.

5. Chyba najważniejsze zagrożenie męską pigułką – trądzik. Akurat kobieca pigułka wygładza cerę.

Punkt piąty, „uroda” jako jedyny powód, by truć kobiety antykoncepcją, tak szkodliwą dla mężczyzn?

Faszerowanie kobiet trucizną, która dopiero za ileś lat okaże się prymitywnym świństwem. No tak, ale one potkną cokolwiek, by uchronić się od niechcianego macierzyństwa, za które czują się odpowiedzialne. Mężczyźni nie mają takiego wrodzonego instynktu, oni najwyżej mają nabyty obowiązek alimentacyjny.

1 IV

Trzynaście stopni. Otwieramy szeroko okno. Wyglądamy (przez nie) jak emigranci. Tutejsi okien nie otwierają, nawet w upał. Wiadomo; powietrze składa się z atomów. Atom natomiast zabija.

Ciąża nie jest chorobą, ciąża nie jest chorobą – powtarzam sobie. Mam problemy ze staniem (bolą nogi), siedzeniem (żebra ocierają brzuch), leżeniem (żołądek przesuwa się do gardła). Zostaje chodzenie. Katuję Pietuszkę spacerami, ale ile można…

Ponaciągane wysiłkiem mięśnie, zatykające się żyły, reagujące wrzaskiem bólu nerwy kręgosłupa. Żołądek ledwo się powstrzymuje przed samospaleniem zgagą. Organizm – tak skomplikowany i przez to tak prosty do zniszczenia. Wystarczy wyrwać „wtyczkę”, przenoszącą nerwowe impulsy, zatkać tętnicę. Precyzja życia i prostactwo śmierci.

Nadymam się, puchną mi stopy i dłonie. Podobnie czuje się spęczniała materiałem genetycznym bakteria, tuż przed podziałem?

2 IV

Od skomputeryzowanej Wisły (dentystki) wysyłam e – maila z korektą. W gabinecie właśnie dekorowane są ściany. Zdjęcia z jakąś paradontozą i fotki wyleczonych zębów. U ginekologa specjalizującego się w skrobankach też powinny wisieć zdjęcia: przed i po zabiegu.

Wisłę interesują nie tylko dziury w zębach, ale także ich otoczenie. Co którąś wizytę dowiaduję się od niej kolejnych rewelacji: wpływ zgrzytania zębów na ból głowy, chory ząb przyczyną nagłej śmierci. Dentystów musi to strasznie hajcować. Urządzają sobie konferencje („Dolna lewa szóstka”) i zjeżdżają na nie z całego świata. Wisła wygłasza referaty w Japonii, Europie, publikuje naukowe artykuły. W gabinecie przyjmuje też międzynarodowe towarzystwo. Jej francuska asystentka nauczyła się polskiej komendy dentystycznej: „Zagryź!”. Kojarzy się jej to ze znanym z dzienników telewizyjnym słowiańskim miastem „Zagreb” (Zagrzeb). Rozkazuje polskim pacjentom zacisnąć zęby komendą „Zagreb”, a gdy się pomyli, woła „Sarajewo!”.

Próba snu. Zasypiam o dwudziestej trzeciej. Z czterema przerwami na siku, przebudzeniem o piątej, zaliczę cztery, pięć godzin odpoczynku. Budzi mnie warkot. Niech sobie… traktor, wiosna, sieje, orze. Trzęsie szybami. Jest północ. Na podwórku Apocalypse now, we mgle ląduje helikopter, czerwona pożoga świateł. Przyleciał po babcię, zabiera ją do szpitala. My mamy samochód, po mnie nie przylecą.

3 IV

Gapię się na aresztowanie Miloszevicia, nie podejrzewając, że może to mieć jakikolwiek związek ze mną. Telefon z Belgradu, szalona tłumaczka:

– Nareszcie możemy wydać My zdies’ emigranty!

Tyle razy wyjaśniałam dziewczynie: Nie możecie. Prawa do książki mają Francuzi.

– Wystarczy twój podpis.

Nie wystarczy. Serbia to jakaś sowiecka Rosja, gdzie nie obowiązują prawa autorskie? Dlaczego akurat My zdies’…, rosyjski tytuł? I co ma zamknięcie tego bandyty do mojej książki…

Nie mogę się dogadać z tłumaczką. Pośredniczyła kiedyś między nami pani z konsulatu, ambasady polskiej czy Instytutu. Jest dotacja, jest przetłumaczona książka, wszystko zależy ode mnie. Podejrzewam szaleństwo albo hucpę. Dostałam list od tłumaczki o podsłuchach, komunistach. Odesłałam ją do polskiej Wydawczyni.

Miloszević może się wymiga od sądu europejskiego (stąd entuzjazm tłumaczki, przeczuwającej bezkarność także jego poddanych?), Serbia wymiga się od sądu, ale ja niczego nie podpiszę, wierząc w prawo autorskie i europejskie.

Wraca wyczulony węch z początku ciąży. Dzisiaj oprócz trujących zapaszków i aromatów pozornie bezwonnych przedmiotów czuję zapach niemowlęcia. Pachnie nim moje ciało, dziecięco.

Oprócz zmysłu węchu budzi się też zmysł szczęścia. Od dawna nie czułam się tak dobrze. Wiosna, Piotr nie chodzi na te cholerne nocne dyżury, mam morze, ocean czasu. Maluję, czytam, wygrzewam się na tarasie. Ludzie uśmiechają się.