Выбрать главу

– Pięć centymetrów – położna podłącza kroplówkę na przyspieszenie skurczów.

Przy ośmiu centymetrach zaczyna się znowu stukanie, coraz mocniejsze, próbujące rozłupać mi biodra. Proszę o podkręcenie znieczulenia.

Jedenasta w nocy, po trzydziestu godzinach jest nareszcie dziesięć centymetrów. Od dwunastu godzin jestem na znieczuleniu, gdyby nie to… zwariowałabym z bólu, wolałabym się zabić, po co dogorywać? Najpiękniejsza chwila… tortur. Taak, siłami natury, umiejącej zadręczyć na śmierć. Rozumiem kobiety nie mogące latami pogodzić się z tym bólem. Jestem nim zgwałcona. Oszukana opowieściami: „Zobaczysz jakie to wspaniałe”. Leżę i czekam, co dalej, żadnych myśli, troski o wszechświat, dziecko, metafizycznych rojeń. Wydrążona cierpieniem pustka, gotowa się bronić przed kolejnym ciosem. Pamiętam każdy, chociaż było ich kilkaset, każdy z osobna jak twarz wroga.

Proszę o większą dawkę znieczulacza, chyba przestał działać. Nikt mnie nie słucha.

– Piotr, powiedz im… – płaczę. – Po co to bezsensowne dręczenie?

– Jeżeli cię bardziej znieczulą, nie będziesz czuła skurczy i nie będziesz wiedziała, kiedy przeć.

– OK – napinam się. Robię wdech przez maskę i krzycząc, usiłuję wypchnąć ból.

– Dobrze, dobrze – dwie położne stoją między moimi nogami, Piotr obok.

– Zamknij oczy – prosi. – I usta, całą siłę pchaj w brzuch – trzyma mnie za rękę, prze razem ze mną.

– Dobrze, dobrze – położna widzi już główkę.

Czuję napierająca krągłość, chyba już wysunęła się z macicy. Za mato czasu na tłumaczenie, mój mózg przekłada natychmiast słowa położnej, ona mówi do mnie po polsku:

– Oddychaj głęboko, w masce jest teraz tlen dla dziecka.

Prę z Piotrem, mam jego siłę. Wrażenie odpruwania się od Poli szew po szwie, rozdzierania zrośniętych ciał. Ciepło między udami. Po dziewiątym pchnięciu, w niecały kwadrans krzyk. Kto płacze? Piotr? Mój brzuch?

– JEST!!!

Pępowina plącze się gdzieś między rurkami kroplówek. Odpadł strup zasychającego już bólu.

Kładą mi ją na piersi. Czarny, kudłaty łepek. Nieprzytomne oczy, tulące się do mnie, kwilące ciałko. Jest różowa i czysta. Spodziewałam się roztrzęsionego, pomarszczonego kawałka wątroby, krwi, śluzu.

– Piotr…

Pietuszka oparty głową o łóżko, modli się? Bierze nożyczki. Chcę powstrzymać mu rękę, to zaboli. Nie patrząc na nas, przecina stanowczo miękką pępowinę.

Polka, Polka, Półeczka.

Piotrowi, Pietuszce i Pietuszkinowi

Grödinge, 2001