Manuela Gretkowska
Polka
Początek czerwca. Warszawa
Dostawałam już honorarium w czekoladzie wysyłanej paczkami na moją szwedzką wieś, gdzie protestanci od pokoleń zajadają się czymś niegrzesznie czekoladopodobnym. Dzisiaj księgowy z wydawnictwa dał mi olbrzymi lapis lazuli, na szczęście. Prawie kilogramowy, niebieski,, oszlifowany kamień ze złotymi żyłkami. Mój kamień z horoskopu dla Wag. Z lapisem w plecaku maszerowałam więc Nowym Światem, wypatrując szczęścia, jakie miał mi przynieść. Przy Foksal spotkałam Grzegorzewskiego – dyrektora Teatru Narodowego. Dyrektor, świeżo po operacji, huknął na przywitanie:
– Kto nie ma by – passów, ten frajer pompka!
On w znakomitej formie szykował się do premiery Operetki. Zapytał, czy nie przyjęłabym roli Albertynki. Złote żyły nabrzmiały. Debiut na scenie narodowej… Niewinność, prawda, młodość i… nagość. Nie wyrwę się jednak ze Szwecji, zostawiając Piotra Pietuszkę Pietuszkina samego po to tylko, żeby rozbierać się wieczorami w teatrze. Pietuszkin uwielbia Gombrowicza, ale chyba jeszcze bardziej mnie. Nie, absurdalne, ta Albertynka i skandal, zbyt tania prowokacja.
– Niestety, panie dyrektorze, doceniam, chciałabym, ale… się nie nadaję. Oczywiście pomyślę.
Wróciłam na swoją skandynawską wieś. Wyczyściłam lapis lazuli i położyłam koło łóżka.
Czerwiec. Sztokholm
Boję się badań, lekarzy: wykryją paskudztwo, zamieniając życie w hospicjum. Nie obmacuję sobie piersi w poszukiwaniu guzów. I tak już wyglądają dziwnie, jak dwa sterczące nowotwory zalakowane różowymi strupami sutek, gotowe chrupnąć pod palcami.
Coroczna wizyta u ginekologa. W poczekalni szpitala ulotki: Specjalistyczna poradnia dla lesbijek. Czy one chorują na coś innego, specjalistycznego?
Wchodzę do gabinetu, rozkładam nogi w fotelu. Wywiad:
– Wiek?
– Trzydzieści sześć lat.
– Tabletki antykoncepcyjne?
– Nie. Nie mogę, nadciśnienie.
– Inne środki?
– Od tylu lat znam swój organizm… wiem, kiedy jajeczkuję, w płodne dni prezerwatywa.
– Ciąże? Aborcje? – Nie.
– Problemy? – Żadnych.
Wszystko powinno być w porządku. Mam jednak złe przeczucie. Macica to organ jasnowidzenia – uważa mój znajomy, Jarek M. Tłumaczył mi tydzień temu, kiedy odwiedziłam go w secesyjnym mieszkaniu, obwieszonym ezoterycznymi symbolami: