Proszę o większą dawkę znieczulacza, chyba przestał działać. Nikt mnie nie słucha.
– Piotr, powiedz im… – płaczę. – Po co to bezsensowne dręczenie?
– Jeżeli cię bardziej znieczulą, nie będziesz czuła skurczy i nie będziesz wiedziała, kiedy przeć.
– OK – napinam się. Robię wdech przez maskę i krzycząc, usiłuję wypchnąć ból.
– Dobrze, dobrze – dwie położne stoją między moimi nogami, Piotr obok.
– Zamknij oczy – prosi. – I usta, całą siłę pchaj w brzuch – trzyma mnie za rękę, prze razem ze mną.
– Dobrze, dobrze – położna widzi już główkę.
Czuję napierająca krągłość, chyba już wysunęła się z macicy. Za mato czasu na tłumaczenie, mój mózg przekłada natychmiast słowa położnej, ona mówi do mnie po polsku:
– Oddychaj głęboko, w masce jest teraz tlen dla dziecka.
Prę z Piotrem, mam jego siłę. Wrażenie odpruwania się od Poli szew po szwie, rozdzierania zrośniętych ciał. Ciepło między udami. Po dziewiątym pchnięciu, w niecały kwadrans krzyk. Kto płacze? Piotr? Mój brzuch?
– JEST!!!
Pępowina plącze się gdzieś między rurkami kroplówek. Odpadł strup zasychającego już bólu.
Kładą mi ją na piersi. Czarny, kudłaty łepek. Nieprzytomne oczy, tulące się do mnie, kwilące ciałko. Jest różowa i czysta. Spodziewałam się roztrzęsionego, pomarszczonego kawałka wątroby, krwi, śluzu.
– Piotr…
Pietuszka oparty głową o łóżko, modli się? Bierze nożyczki. Chcę powstrzymać mu rękę, to zaboli. Nie patrząc na nas, przecina stanowczo miękką pępowinę.
Polka, Polka, Półeczka.
Piotrowi, Pietuszce i Pietuszkinowi
Grödinge, 2001