Jak bardzo jesteś zaangażowana?
Chyba za bardzo. W końcu dla Piotra rzuciłam wszystko – kraj, rodzinę, przyjaciół. Czy to nie wariactwo? Przecież nie mam dwudziestu lat, żeby po raz kolejny jechać za kimś na koniec świata. A zrobiłam to. Wyjechałam dla Piotra do Szwecji, na wieś, na wyspę. Dla mnie to jest koniec świata. Nie ta kultura, nie ten klimat, owszem, piękna przyroda, ale cała reszta to jak NRD, bez Weimaru i Lipska.
Zatem Piotr musi być kimś nadzwyczajnym.
Dla mnie on jest jak coca – cola. To jest to! To jest po prostu Piotr. Nie chcę używać banalnych słów „ukochany”, „najdroższy”…
Ale jest mężczyzną twojego życia?
On jest kimś więcej. Więcej niż mąż (męża to ja już miałam), więcej niż partner, bo nie mamy żadnej spółki, poza tym, że razem piszemy scenariusz, nawet chyba więcej niż kochanek. Kiedy jestem na niego wściekła, mówię do niego „facet”, i to jest obraźliwe, równam go wtedy z mężczyznami.
Rozumiem. Mężczyzna to urządzenie bardzo proste w obsłudze, bo posiada tylko jedną dźwignię. Tak napisałaś w którejś ze swoich książek.
Napisałam, bo to prawda, chociaż oczywiście nie cała. Prawdą jest też, że będąc z Piotrem, uczę się mężczyzny, uczę się szacunku do mężczyzny. Nasz związek jest całkowicie partnerski, my się wzajemnie wspieramy i na zmianę nosimy się na rękach. Chociaż jest trochę tak, że to Piotr wbija słupy milowe, a ja dziergam wokół tego koronki.
A kto, na przykład, gotuje?
Na ogół każde z nas gotuje sobie. Mamy trochę odmienne upodobania smakowe, różne zalecenia zdrowotne, a bywa, że jemy o różnych porach. Piotr długo śpi, zwłaszcza po nocnych dyżurach, więc kiedy on je śniadanie, ja jem obiad. Piotr częściej gotuje i szczerze wyznam, że mam zdecydowanie większe zaufanie do jego kuchni niż on do mojej.
Jak wygląda wasz dom? Co jest w nim najważniejsze?
Dom jest zwyczajny, drewniany, stoi niedaleko jeziora. A w środku najważniejsze są kolory. Panuje w nim pomieszanie estetyki zachodniej z geomancją i zasadami feng shui. Niektóre sprzęty stoją dosyć dziwacznie z powodu żył wodnych i dlatego, aby energia mogła przepływać swobodnie. I to nie są żadne zabobony. Mam na to dowód. Kiedyś, kiedy jeszcze nie wprowadziłam się do Piotra, tylko do niego przyjeżdżałam, zostałam sama w domu, wypiłam dwa piwa i upiłam się w sztok. W tym stanie zobaczyłam „coś”, czego nie nazywałam jeszcze wówczas energią, a co było w tym domu, odbijało się od sprzętów, inaczej od metalowego garnka, inaczej od drewnianego stołu… Kiedy później dowiedziałam się o fengshui, to pomyślałam, że skoro miliard Chińczyków wierzy w to, co ja widziałam, to coś w tym musi być. I zaczęłam to stosować.