Выбрать главу

– Stoję więc w oknie piątego piętra – płynnie, z wprawą zaczął dyrektor – pode mną barykada, za nią Niemcy. Chaos, pożary. Repetuję, strzelam, repetuję, strzelam, łuski się sypią… Nagle gołębiarz!…

Piętnaście po dziewiątej. Aga może już być w domu. Ciekawe, jak wyglądała ich rozmowa. Ciekawe – to określenie trochę za słabe, jeżeli chodzi o moją sytuację. Bo na pewno poszła się z nim spotkać. Oczywiście, on mógł w ogóle nie przyjść, sądzę jednak, że przyszedł. Wczoraj, podczas rozmowy w Hotelu, powiedział mi, że przeżył wojnę, latał nad Anglią, a teraz ma dość spraw i problemów i uważa, że mu się to należy. To brzmiało obiecująco. Wyglądało, że dał się trochę zastraszyć. Przewidywał zresztą kłopoty raczej słusznie, bo sytuacja była teraz krytyczna. Od momentu kiedy pojawiło się słowo: rozwód, musiałem coś przeciw niemu wymyślić. Równocześnie zaczęła zaostrzać się sytuacja w Instytucji. Wcale nie były przypadkiem coraz krótsze, surowsze rozmowy z dyrektorem, który jednak coś wyczuwał, i nie opowiadał mi już o czołgu. Dlatego powiedziałem szczerze reżyserowi na jego: że Agę lubi, ceni i szanuje i przy niej naprawdę odpoczywa, że dla mnie znaczy ona o wiele więcej, stąd moje na razie uprzejme propozycje, żeby się zgubił. Przed sprawą z reżyserem dyrektor radził tylko, bo też do niego coś niecoś dochodziło, oczywiście, nie ode mnie, ale radził dość serdecznie, potem bardzo ochłódł. To była też działalność ciotki, która wyczuwała wszystko o wiele lepiej. Jakieś pół roku temu, kiedy powtórzyła się historia z architektem, wpadłem na pomysł, żeby wykorzystać swojego ojca. Mieszkał sam po wymianie mieszkań, miał emeryturę i paczki od matki ze Stanów, z których dawniej urywałem sporo, a teraz już nie musiałem. Ojciec pisywał również anonimy, najpierw dla przyjemności, z żalu do ludzi i do matki, potem już prawie zawodowo, na zamówienia sąsiadów. Dawali mu za to prezenty i dziękowali. Poprosiłem więc, żeby na Agę napisał, że dziwka, i coś w tym rodzaju. Zrobiłem mu wielką przyjemność, bo miał do mnie żal, że go rzadko odwiedzam i nie proszę o rady, a sam pokazałem anonim Adze.

– Proszę, co piszą! – Ona zaczęła się śmiać, chociaż anonim był zupełnie zgrabny. Powiedziała, że ludzie się zmieniają, więc ona i ja też się zmieniamy, bardzo zmieniamy. Śmiała się jednak trochę boleśnie i widać było, że wrażenie to na niej zrobiło. Potem znów trochę wychodziliśmy razem, poprawiły się stosunki w Instytucji, zrobiłem dyplom i wymieniłem Volkswagena na nowszy model. I dopiero wtedy zaczęła się sprawa reżysera.

– Zupełnie ostygła ci herbata – ostry, karcący szept ciotki.

– Rzeczywiście – szybko podniosłem filiżankę. Złapałem ciepłe spojrzenie Leona, który coraz bardziej zaczynał czuć się ze mną solidarny. Zupełnie mnie to nie cieszyło.

– …I wtedy zza zakrętu wyjeżdża na nas kompania czołgów…

Więc skończył już z gołębiarzem. Angielka pilnie notowała, dyrektor miał zaczerwienioną twarz i niezgrabnie machał rękoma. Poprawiłem się w fotelu. Było wpół do dziesiątej. Czułem wzrastające napięcie. Coraz niecierpliwiej czekałem na dzwonek u drzwi albo telefon. Dyrektor przechodził już do trzeciej, ostatniej historii, wuj z porozumiewawczym uśmiechem podsunął mi ciasteczka, ciotka rozłożyła przed Erykiem ilustrowany angielski album, po czym z pewnym roztargnieniem rozejrzała się po pokoju, szukając następnej atrakcji, gdyż dyrektor wyraźnie zbliżał się do końca. Ja wiedziałem już, że Aga nie przyjdzie, i zastanawiałem się, czym naprawdę mogę zagrozić reżyserowi, jeżeli się nie wycofa. A wszystkie pomysły wydawały mi się głupie i nieprzydatne, nawet ten z pobiciem. I powróciła znowu myśl, że źle postawiłem, od samego początku źle postawiłem, i wtedy poczułem, że wilgotnieją mi ręce i ogarnia mnie wielka złość i żal. Potem zmusiłem się, żeby przestać o tym myśleć, i obserwując pokój zagłębiłem się jeszcze bardziej w fotelu, pociągnąłem spory łyk wystygłej herbaty, ciepło, serdecznie uśmiechnąłem się w stronę dyrektora, postanawiając, że niezależnie od wszystkiego nie dam się przekreślić i usunąć, nie będę zaczynał od nowa, nie zaprzyjaźnię się z wujem Leonem. Poczułem się mocniej i pewniej i zauważyłem, że ogromna słomiana mata zasłaniająca okno przestaje mi się wydawać tak obskurnie tandetna.

POLOWANIE NA MUCHY

Zanim Włodek wyszedł na ulicę tego wieczoru, a był to maj, dwudziesty piąty, godzina dwudziesta, dzień raczej ciepły, i zanim zatrzymał się w kilkanaście minut później przed klubem, gdzie stało kilka samochodów, skuterów oraz grupy osób w jego wieku i znacznie młodszych, siedział w domu i przepisywał biurową korespondencję na wypożyczonej z biura maszynie rosyjskiej, pod oknem zaś, w tym samym pokoju, leżała na przykrytej kolorowym kocykiem amerykance Hanka, która była jego żoną. Przed nią na dywanie nieco wytartym bawił się sześcioletni Ewek, który był jego synem, a trochę w lewo, półtora metra przed telewizorem, pochylał się z napięciem do przodu ojciec Hanki, kierownik szkoły; do którego Włodek nie mógł się nauczyć mówić

„ojcze”, podobnie jak ciągle nie mógł zacząć nazywać matką teściowej, tęgiej stenografki, zajętej właśnie przyrządzaniem kolacji.

„Głuboko uważajemyje Towariszczi!

W swiazi s Waszym pismom ot 7-2-68 soobszczajem, czto my wysłali Wam 15 intieriesujuszczich Was izdanij. Niedostajuszczije Wam jeszczo knigi, a imienno:

1. Hornby Albert Sydney. «Oxford progressive English for adult learners.» London. Oxford Univ. Press.

2. Prejbisz A., Jasieńska B. «Gramatyka angielska w ćwiczeniach»…”

– „…Lud zowie te wyspy Wyspami Porannymi, dlatego że one pierwsze witają dzień i one pierwsze żegnają go” – wzruszył się lektor, czytając komentarz do filmu.

– Oho! Wieloryb! – Popatrzcie, wieloryb! – ucieszył się ojciec. – Włada! – krzyknął w stronę kuchni – wieloryb!

– Co? – zajrzała do pokoju matka Hanki. – Co mówisz?

– Właśnie wieloryb!

– Aha – powiedziała nieuważnie. – Muszę wrócić, bo mi się wygotuje – zakręciła w stronę kuchni.

– Nie możesz zaczekać z kolacją? Jakby na złość, nie możesz popatrzeć. Choćby teraz – są rekiny!

– A opowiedz, jak dziadziuś uratował całą armię Andersa, no, opowiedz… – Hanka poprawiła włosy synowi. Ojciec spojrzał na nią życzliwie i znów zapatrzył się w telewizor.

„… w nastojaszczeje wremia połnostju isczerpany. Kak tolko my smożem priobriesti ich na kniżnom rynkie, to nie zamiedlim wysłat’ ich w Wasz adres…”

– Wieloryby, trzymają się stada.

– Była noc i dziaduś siedział w okopie. Niemcy chodzili na zwiady, jeden Niemiec pierdnął, a dziadziuś myślał, że to strzelają, i wyrzucił granaty, ale nie odwoskowane.

„…Żełajem Wam uspiechow w Waszej rabotie…”

– Foki – mruknął ojciec. – Sporo ich.

– Tak – odpowiedział Włodek. – Widzę.

– Włada!

– No co – weszka matka – o co chodzi?

– No właśnie popatrz, foki.

– Rzeczywiście.

– Ładne te foki, zaraz będą delfiny. I zamknij drzwi do kuchni, bo leci straszny zapach. Bywa, że delfin przeskoczy przez obręcz.

„Z iskrennim uważanijem. Zawiedujszczij Otdiełom Mieżdunarodnogo Knigoobmiena…”

– Rano słońce przygrzało, granaty się odwoskowały i cała armia Hitlera wyleciała w powietrze.

– „…Inaczej niż foka, rekin jest wrogiem człowieka. To dobrze, że jak ona nie wychodzi na brzeg” – ucieszył się lektor.