Выбрать главу

Ona nie zdziwiła się wcale jego odwagą, nie podziwiała go, bo po prostu wiedziała, że taki jest, umocniło się w niej może tylko postanowienie uwznioślenia mu życia, wyciągnięcia z nielubianej pracy. Dlatego znów wróciła do swojego pomysłu, że przecież mógłby tłumaczyć. Było to po premierze sztuki Mądremu biada, na którą wybrali się razem, gdzie on właśnie wspomniał, że to jest źle przetłumaczone, bo Gorie od uma to przecież znaczy co innego. Tak więc wtedy właśnie objawiła się jej już ta droga jako oczywista. Będzie tłumaczył, może dostać stypendium na wyjazd, potem wyda zbiór szkiców o współczesnej literaturze radzieckiej i o klasykach, przy czym ona mogłaby mu robić z początku korektę stylistyczną. Uświadomiła sobie też radośnie, że Ołubca mają tłumaczyć na rosyjski i że może on zgodziłby się na to, żeby Włodek przy tym współpracował, w każdym razie, oczywiście, porozmawia z Ołubcem, który ma stosunki wszędzie, a znowu ona ma z nim, stosunki znakomite. Wyjechała na zjazd polonistów, a on wyciągnął książki rosyjskie, dawno nie oglądane, kupił parę słowników i zaczął czytać gazety, potem spróbował przetłumaczyć artykuł o teatrze i wychodziło źle, o czym wiedział, ale tak przecież zawsze jest na początku, więc wcisnął to zamiast przepisywania na maszynie między opowiadania o dziadziu, ryby mórz południowych i szklanki i przesiadywał długo, czekając na jej powrót, o ona spóźniła się o trzy dni, w czasie których nie mógł już pracować nad tłumaczeniem, bo nie mógł wytrzymać czekania, dzwonił stale do jej ciotki i nie mówiąc nic odkładał słuchawkę, nie rozumiejąc, dlaczego się spóźnia, czując się strasznie opuszczony, śmieszny z artykułem o dramacie radzieckim i słownikiem wyrażeń idiomatycznych. W biurze, nie mogąc znieść napięcia, wychodził co chwila, najpierw wynajdując jakieś preteksty, a potem już nie, wychodził, żeby skrócić oczekiwanie, mając nadzieję, że w czasie jego nieobecności zadzwoni, bo nie mógł znieść teraz telefonów od osób innych, którym odpowiadał teraz agresywniej, budząc wreszcie zainteresowanie szefa. Wybiegał więc na piętnaście, potem na dwadzieścia minut, a potem na godzinę i wracał wypełniony radosną pewnością, że przecież już musiała zadzwonić, i najpierw pytał, czy ktoś nie dzwonił, wreszcie patrzył już tylko prosząco, starając się jak najszybciej wyjść znowu. Wracał do siebie, dzwonił do ciotki i szedł pod jej dom, licząc na to, że właśnie wróci, i kładł się do łóżka z Hanką, czekając na dzień następny, który stwarzał nową możliwość. Bo wieczory nie dawały właściwie żadnych szans i były stracone całkowicie.

*

Na dzień przed jej powrotem dostał wezwanie do komisariatu i usiadł przy długim stole z komendantem posterunku, kilkoma milicjantami i jakimś mężczyzną w cywilnym ubraniu, po czym wręczono mu wazon za pomoc w poskramianiu elementów chuligańskich – tak to właśnie sformułował kapitan i dodał, że gdyby każdy obywatel tak jak on, filolog, pomagał milicji, był tak odważny, zdecydowany, ta sprawa wyglądałaby inaczej. – Bo, panie filologu – mówił dalej – pan nawet nie wie, jak nam jest czasem przykro, jak nas społeczeństwo nie rozumie. – Potem długo nie mówiono nic, ale wszyscy siedzieli uśmiechnięci za stołem, tylko ten w cywilu, widocznie wymęczony okropnie, stale drzemał, więc Włodek wyciągnął sto złotych i spytał, czy nie można by kupić winiaku, myśląc wtedy, że w ten sposób skróci ten dzień, bo dziś już listu być nie mogło, a przed południem telefonu nie było, czego nie mógł zrozumieć, i zaczynało już w nim nawet powstawać podejrzenie jakiejś gry z jej strony czy oszustwa. Tymczasem do czapki sierżanta zebrano ponad dwieście złotych, kapitan wezwał szeregowca i polecił mu zakupić litr winiaku i co tam trzeba, więc tamten przyniósł winiak i ćwiartkę czystej, a dalej już się rozmawiało swobodnie.

– Panie filologu – mówił kapitan – dalibyśmy panu order, ale z tym jest dużo zachodu, a wie pan, wazon jest zupełnie przyjemny.

– A właściwie to jak wy się nazywacie? ocknął się ten zmęczony w cywilnym ubraniu, któremu ciągle myliło się, czy Włodek jest gościem, czy przesłuchiwanym, spojrzał czujnie – a jednak wpadliście! – dodał i znów głowa osunęła mu się na ramię.

– Panie redaktorze – uśmiechnął się sierżant, któremu ta forma wydała się prostsza niż filolog – jakby co, to może pan już na nas liczyć.

Włodek podziękował i wypili znowu.

– Właściwie to jakie jest wasze nazwisko? – poruszył się cywil.

– Nie miejcie do niego żalu – wyjaśnił kapitan. – On zaharowany, całą noc w robocie.

– Raz, panie redaktorze – rozpoczął sierżant – napadło mnie trzech ze sprężynami. I wie pan redaktor co? Zawiedli się.

*

Następnego dnia z samego rana w biurze zadzwonił telefon i to był jej głos. Więc chociaż przygotował sobie, a nawet częściowo zanotował ostre słowa, zapytał tylko, gdzie jest, i wybiegł przepraszając po drodze szefa. A ona, opalona, uśmiechnięta, wzięła go za rękę i zaprowadziła do mieszkania, gdzie tego dnia nie było ciotki do szesnastej. Rozebrała się od razu, położyła na tapczanie i widząc jego niepewność, zmieszanie, uśmiechnęła się ciepło mówiąc:

– Skończmy już z tym drobnomieszczaństwem, chodź. – A kiedy potem spytał ją, jak to się stało, co ją do tego skłoniło, powiedziała, że semantyka. Potem opowiadała o zjeździe, o profesorze, koincydencji, infrastrukturze i Ingardenie, którego sądy są quasi. Potem znów opowiadała o Goldmannie i Popperze i że każda świadomość jest świadomością czegoś. Była już teraz zupełnie spokojna o ich przyszłość, bo wszystko, jak oświadczyła, przemyślała bardzo dokładnie. Ona jest mu całkowicie oddana, jeżeli chce, to mogą iść razem i porozmawiać z jego rodziną, wyjaśnić, czemu obecność ich przy Włodku jest zupełnie absurdalna. Potem wyszli, bo dochodziła szesnasta, i Włodek już wierzył, słuchał uważnie, kiedy mówiła o konieczności wynajęcia na razie mieszkania i aby popytał kolegów lub znajomych, z których, być może, ktoś wyjeżdża za granicę i zostawia mieszkanie, bo to jest sposób najlepszy. Powiedziała mu też, że jutro o godzinie czternastej umówiony jest w kawiarni z Ołubcem, któremu musi opowiedzieć o sobie szczerze wszystko, a wtedy Ołubiec pomoże mu z pewnością, bo już jej to obiecał. Włodek starał się wyśliznąć z tej rozmowy, która wydawała mu się kłopotliwa, nie do przeprowadzenia, ale ponieważ poprzednio powstrzymał ją od odbycia rozmowy z rodziną, teraz zgodził się w końcu, zwłaszcza że ona uważała to za pomysł bardzo dobry i wiązała z tym wielkie nadzieje.

Po powrocie do domu, gdzie jego coraz częstsza nieobecność nie wywoływała wrażenia żadnego, poza może pogardliwą litością, usiadł przy stole i najpierw nie mógł wypowiedzieć ani słowa, bo myślał ciągle o Irenie, o tym, że musiał się z nią rozstać, i o Ołubcu, ale potem, kiedy pomyślał o bliskiej konieczności rozmowy z Hanką ostatecznej, wpadł w panikę, zaczął bawić się z Ewkiem i spróbował włączyć się uprzejmie w życie wieczorne. Zachwycał się wraz z ojcem ośmiornicami, znalazł szklankę matce i dwukrotnie pocałował swoją żonę Hankę, po czym bujając Ewka na kolanach wysłuchał opowieści o tym, jak dziadziuś gonił gestapowca pod lodem do przerębli, potem poszedł z Hanką do łóżka, gdzie po wypełnieniu solidnym obowiązków mógłby wreszcie zasnąć, gdyby nie Irena i przybliżający się Ołubiec. Postanowił tych swoich pierwszych prób tłumaczeń Irenie nie pokazywać.