Выбрать главу
*

Po długim krążeniu przed kawiarnią wszedł do środka. Ołubca pokazała mu szatniarka. Był chyba niewiele od Włodka starszy. Siedział sam przy stoliku, pijąc wolno kawę. Włodek podszedł, przedstawił się i usiadł patrząc z nadzieją w duże, mądre oczy tamtego, obserwując jego bladą, skupioną twarz. Zaczął mówić tak, jak nakazała mu Irena zapewniając, że Ołubcowi musi się spodobać, bo on lubi takich mocnych, pewnych siebie i spokojnych. Opowiadał więc od początku, opanowując z wysiłkiem drżenie głosu, starając się mówić dowcipnie, opowiadał od początku, od Gribojedowa i zawieszenia na studiach, a swoich siedmiu semestrach i o tym, jak ceni Ołubca, więc że gdyby właśnie Ołubiec mógł mu coś pomóc albo zaryzykował nawet, że Włodek przetłumaczy jego książkę, a jeśli nie, to dał mu jakiś kontakt – zwierzał się, rozczulając się nad sobą i wycierając zwilgotniałe dłonie. A Ołubiec ciągle milczał, pił wolno kawę, obserwując go uważnie. Dodał więc jeszcze o zachwytach Ireny nad nim, a potem jeszcze o swojej sytuacji, skotłowanym życiu – to słowo, „skotłowane”, podsunęła mu wczoraj Irena, bo to było Ołubca słowo ulubione – i wreszcie umilkł zmęczony, wiedząc, że powiedział wszystko jak trzeba, i czując zadowolenie i wielką ulgę, bo bał się, że nie będzie umiał tylu z siebie wydobyć spraw intymnych. Czekał więc teraz, patrząc ufnie na tamtego. A Ołubiec skończył wreszcie kawę, popatrzył na niego długo i bardzo wyraźnie powiedział: – Spierdalaj.

*

Bardzo trudno było znaleźć dobry i tani pokój. Koledzy mrugali i pytali, na ile godzin potrzebuje, a on nie mógł im odpowiedzieć, że na całe życie. Długo nie dawały te próby żadnego wyniku, zresztą nie miał dużo czasu na szukanie, bo akurat ciotka wyjechała na trzy dni, więc wziął zwolnienie z biura, a w domu udało mu się wytłumaczyć, że wyjeżdża służbowo, i to były chwile tak wspaniałe, że aż nierealne. Pili herbatę, rozmawiali o planach, jedli coś, co ona przygotowywała, potem byli razem i znów pili herbatę w najlepszych filiżankach ciotki, wyciągniętych ze znanego Irenie schowka. Ona nie wydała się być wstrząśnięta historią z Ołubcem. Mam nowy pomysł – powiedziała od razu. A chodziło teraz o jednoaktówkę radziecką, którą wskazał jej ktoś jako interesującą, a znajomy redaktor miesięcznika obiecał jej, że gdyby tłumaczenie było dobre… O Ołubcu powiedziała tylko, że może rzeczywiście jest trochę chamem, i dodała, że kiedy dwa tygodnie temu rozmawiała z nim w klubie o jego twórczości, bo przygotowywała właśnie referat pt. Ołubca wizje transcendentalne, którego fragmenty miał przedrukować awangardowy miesięcznik, Ołubiec był najpierw bardzo miły, wyjaśnił jej wszystko, a potem, kiedy wyszli z kawiarni na spacer i przechodzili akurat koło jego domu, nagle zaprosił ją do siebie na górę, żeby pokazać dziennik pisanej obecnie powieści. I wtedy rzeczywiście zaczął się do niej nawet dość ostro zalecać, co z jednej strony było miłe, ale jednak sprzeczne z etyką pisarza, gdyż straciłaby do jego pisarstwa dystans, poza tym kochała już przecież wtedy jego – Władka. Dlatego odmówiła kategorycznie i może to właśnie była Ołubca zemsta. Chodziła po pokoju w kąpielowym kostiumie, nosząc herbatę, bardzo zgrabna, młoda i inteligentna, i znów mówili o planach dalszych, o wynajętym, a potem własnym pokoju, o tym, co będzie, kiedy on przetłumaczy tę jednoaktówkę i następne, a ona także zdobędzie pozycję, o ich życiu przyszłym, cudownym, o stypendiach, Morzu Czarnym, Goldmannie, Ołubcu, salonie u Bądkowiaka, do którego tak trudno się dostać, że wydaje się to prawie nierealne, ale oni się tam dostaną, o wspólnej pracy w domu twórczym i spacerach w cichym parku, gdzie była niedawno u profesora prowadzącego seminarium, o półmroku wielkich sal wypełnionych antykami i nazwiskach pochylonych nad obiadem. Potem te trzy dni się skończyły i Włodek wrócił do domu z rozpaczą i wysiłkiem równym temu, z jakim z niego wychodził przed miesiącem po raz pierwszy, kiedy nie wiedział jeszcze, że spotka Irenę. Widywali się wtedy rzadko, bo ona kończyła referat, a on szykował przekłady, wystukując je potem na maszynie polskiej. Siedział dłużej niż zwykle i czytając tłumaczenia inne starał się nadawać słowom odpowiednią giętkość, wyrazistość i nawet chwilami sądził, że mu się to udaje, lecz zaraz załamywał się, potem znów podrywał z rozpaczliwym wysiłkiem, brnąc przez zdania ciągnął to dalej, umacniany, a jednocześnie coraz to wytrącany jej spokojną pewnością, wiarą absolutną, uśmiechem, jakim przyjmowała jego niepewność, nazywając ją kokieterią. Potem przyniósł jej piętnaście gęsto zapisanych kartek, szybko pożegnał się i czekał znowu na jej telefon, bojąc się strasznie tego, co powie, bojąc się, że ją zawiedzie, że przekreśli jej plany, które były już teraz także i jego planami. Kiedy wreszcie zadzwoniła, nie mógł się zdobyć na pytanie, co o tym sądzi, tylko przeprowadził rozmowę obojętną, udając, że do tamtego nie przywiązuje żadnej wagi. A gdy spotkali się w kawiarni, ona powiedziała, że owszem, że pewne rzeczy wydają się jej niezłe, ale jednakże w sumie jeszcze trzeba nad tym popracować, i wytknęła mu szereg błędów stylistycznych, przy czym nie straciła ani odrobiny pewności, że się uda, ale powiedziała, żeby teraz to odłożył, bo na razie ma pomysł inny.

Nic też nie dał wtedy po sobie poznać, że nie chodziło naprawdę o te noce zarwane, tylko właśnie o rozbudzoną nadzieję, wezbraną wyobraźnię, pogardliwą wyższość, którą już zaczął okazywać w biurze, ironiczną odmowę brania do domu listów, podbudowaną otrzymanym od milicji wazonem za odwagę, kawy wypijane w klubie, strzępy rozmów dolatujące od tamtych stolików, rozmów, które już wkrótce stać się mogły jego rozmowami. Ale opanował to w sobie, chociaż chciało mu się uciekać i krzyczeć, że go oszukała i że on ją też oszukał, że trzeba przerwać to wszystko, wracać, ratować się, póki jest jeszcze czas. Ale nie powiedział jej tego, częściowo ze wstydu, upokorzenia, a może jeszcze dlatego, że nadzieja nie zniknęła tak zupełnie, z dumy wreszcie, jaką w nim rozbudziła, a na wyzbycie się jej nie był jeszcze przygotowany. Jednak wiedział już wtedy, że płaci cenę przewyższającą jego odporność, że dalsze oczekiwanie na telefony, na rozmowy, decyzje, szarpanina, w której wynik już nie wierzył tak mocno, ciągną go w dół coraz wyraźniej. Zacisnął więc szczęki i po chwili słabość ustąpiła, ale nie mógł wybaczyć jej zbyt łatwego przejścia nad całą sprawą, wynikającego nie z troski o to, aby go nie zranić, ale z niezbitej pewności, wiary, nie mógł znieść jej uśmiechu nie przemijającego i tego właśnie, że miała już pomysł następny, lepszy.

Tymczasem zbliżały się wakacje i Hanka zażądała wczasów w Krynicy lub w Kudowie, oczywiście z małym, podpierając się jednomyślną opinią rodziny. Jednocześnie Irena zaproponowała Mazury, gdzie jest kompletnie dziko, można rozbić namiot, uciec od chaosu kulturowego, chodzić nago i czytać Toynbee’go w oryginale. Tak więc zbliżała się chwila powiadomienia Hanki o wszystkim, rozpoczęcia chybotliwego życia bez niej. Jednocześnie realizował pomysł Ireny następny, tłumaczenie paru wierszy radzieckiego poety, którego poznała na uniwersytecie, a dwutygodnik obiecał jej, że przekład taki by zamieścił. Wtedy wreszcie mógłby rzucić pracę, zapisać się do Koła Młodych przy Związku Literatów, wystąpić o mieszkanie i skończyć z bezsensownym rozmienianiem się na drobne.