Выбрать главу

– Wznosząc ten kieliszek symboliczny życzę wszystkim pracownikom szczęśliwego Nowego Roku.

– Nie łamałem się, działałem sercem i duszą i z siłą, jak było potrzeba w spółdzielni. Około dwa razy w tygodniu prowadziłem wieczorki taneczne. Ciężko pracowałem półtora roku w warunkach niehigienicznych, po szesnaście godzin. Przez cały czas nie miałem święta, pracowałem jako oborowy opiekując się dwudziestoma siedmioma sztukami bydła.

Jednak nie mogłem odejść od Ewy zbyt daleko. Ta odległość teraz była dobra, lepsza, chociaż właściwie nie była to nawet odległość, tylko przepaść. Nie chciałem w to do końca uwierzyć i myślę, że ona też, chociaż była już z kimś, a ja temu nie przeszkodziłem. Dalej czepialiśmy się siebie płacąc za to wielką cenę, bo nie mogliśmy wypełnić tego niczym ani poprawić, ani złączyć. Wykonywaliśmy tylko półposunięcia, półgesty, potem przykrywane różnymi słowami, których fałszu ukryć się nie udawało.

– Więc jej mówię: „Co będziemy łazić po mieście jak osły. Mam w domu kawał pysznej polędwicy i coś do wypicia.”

– Niezwłocznie po północy przystąpimy do noworocznego rozdawania upominków. Koleżanko, zechciejcie ustawić ten akt od strony organizacyjnej.

– Przez towarzyszy z wyższego, szczebla często publicznie byłem krytykowany niesłusznie za niedopilnowanie obory. Mówili, że się muzyki chce leniowi. Wieczorki zaczęły być coraz to bardziej monotonne. Byłem już wyczerpany.

– Przyprowadzam ją do domu i mówię: „Kochana, znamy się stosunkowo niedawno i nie chciałbym, żebyś mi wycofała z mieszkania jakieś precjoza.”

W sali głównej trwały eliminacje do konkursu na wykonanie tańca la-ba-da. Wyłoniono już cztery pary finałowe. Potem nastąpiła dekoracja zwycięzców. Pod sufitem wirował sputnik błyskając teraz światłem żółto – niebieskim. Przez wywiercone w suficie otwory sypało się miarowo confetti. Anna przytuliła się do mnie w tańcu, zapytała, dlaczego jestem smutny, potem roześmiała się szepcząc, żebym nie był głupi i że chyba nie jestem zazdrosny. Odpowiedziałem, że raczej nie jestem, ale że może by wróciła do Tomasza, któremu może być przykro. Przytuliła się do mnie jeszcze mocniej i pokręciła przecząco głową, bo przecież Tomasz mnie bardzo lubi.

Tomasz chyba lubił mnie rzeczywiście, a w każdym razie, kiedy spotykaliśmy się w mieszkaniu Anny, zachowywał się serdecznie i wyrozumiale. Właśnie się rozwodził i miał się żenić z Anną. Powstał między nami rodzaj porozumienia: ten, który zjawiał się pierwszy, wychodził w parę minut po wejściu drugiego. Oczywiście, zdarzały się sytuacje, kiedy to się nie sprawdzało, na przykład przychodziłem tuż po nim albo on w parę minut po mnie, jednak i wtedy przestrzegaliśmy tej zasady.

Kubula pojawił się u Anny po dziesięciu chyba dniach. Kiedy przyszedłem wieczorem, kręcił się po mieszkaniu, potężny, opalony, z twarzą rozjaśnioną nieustającą radością życia i wielkim z siebie zadowoleniem. Krążył w białej koszuli z zawiniętymi rękawami i pokazując białe zęby przygotowywał kolację. – Już Kubula zaparzył herbatę i Kubula chleb pokroił – oświadczył po uściśnięciu mi dłoni. – Miły jest Kubula, prawda? – Musiałem przyznać, że jednak było coś rozbrajającego w jego idiotycznym zadowoleniu z siebie. – To mój przyjaciel z Katowic – przedstawiła go Anna. – Bardzo miły. Dziewczyny w Katowicach za nim szaleją. – I wyczuwając moje zakłopotanie, pogłaskała mnie po twarzy. Pomyślałem wtedy z przykrością o Tomaszu, który przecież zaraz miał nadejść. Kubula rozłożył tymczasem obrus, a Anna włączyła telewizor. Zauważyłem, że denerwuję się z powodu Tomasza, pomyślałem, że go polubiłem, poczułem się żałośnie śmieszny, chociaż przez chwilę starałem się wydobyć z tej sytuacji jakieś momenty dramatyczne. Żałowałem, że nie ma Ewy, żebym mógł jej to opowiedzieć, wykrzyczeć swój upadek, chociaż Ewa oznajmiła ostatnio, że nie zgadza się na żadne oczyszczanie się przy niej, że to będę musiał załatwiać sam. Potem rzeczywiście przyszedł Tomasz, rozejrzał się niepewnie, ale Kubula posadził go zaraz przy stole, Anna pocałowała i zdjęła płaszcz. Tomasz usiadł, podał mi rękę ze smutnym uśmiechem.

– Może cukru? – Kubula już sam sobie osłodził. – Mizerny jesteś, Tomku. – Kubula jeszcze zje. – Co u pana słychać? – Może wino otworzyć? – Kubula otworzy. – Usiłowałem wmówić w siebie, że upaja mnie płaskość tej sytuacji, jednocześnie zastanawiałem się nad zakończeniem. Ja przecież wyjdę, ale czy Kubula przyjmie reguły gry, które się zresztą niesłychanie skomplikują? – No to będę leciał – podniosłem się. Tomasz pokiwał smutnie głową. Anna uśmiechnęła się, a Kubula powiedział, że ma do mnie dwa słowa. – Bo widzi pan – przystanął w drzwiach – ja tu przyjechałem na dziesięć dni urlopu, żeby się zabawić. Anna to, wie pan, stara historia. A pan musi mieć jakieś kontakty, pan wygląda na fajnego chłopaka, Kubula zna się na ludziach. Ja bym się odwdzięczył w Katowicach. A ten, co przyszedł, to jej narzeczony. Swoją drogą, co ona w nim widzi? Zdechlaczek. Mam wyjść za pół godziny. – Odpowiedziałem, że oczywiście bardzo chętnie, że się skontaktujemy, i wyszedłem na korytarz. Kubula zamknął drzwi, a ja oparłem się o ścianę i wyprowadziłem z wściekłością parę ciosów, po czym utwierdziłem się w przekonaniu, że postąpiłem słusznie, bo i tak nie dałbym rady Kubuli.

– Do tego budowałem domek murowany, wprawdzie mały, o powierzchni trzydzieści dwa metry kwadratowe, jedna izba, jeden pokój. Na dobre załamałem się, jak na działce przyzagrodowej zaprowadziłem fermę drobiu i zaatakowany zostałem przez towarzyszy z wyższego szczebla, że robię się kapitalistą. Prezesowi z geesu zapowiedziano, że pod karą nie wolno ode mnie kupić jaj ani sprzedać pasz treściwych. Kurczęta trzeba było zlikwidować.

– Następnie wprowadziłem ją do pokoju egzekucyjnego i mówię, że dla mnie ten wieczór jest bez puenty.

– Bezpartyjni i partyjni mogli mieć dwie krowy, trzy świnie i tak dalej, a mnie zrobili kapitalistą.

– Tańczymy la-ba-da, la-ba-da, la-ba-da, tańczymy la-ba-da, la-ba-da, bęc!

Znów zatrzymał mnie tamten kolega. Na szyi bujał mu się papierowy medal za drugie miejsce w konkursie la – ba-da. Plecy przysypane miał confetti. – Wpadnij koniecznie po dwunastej! To jest moja… narzeczona – zaprezentował ją Annie. Aha, pytała o ciebie Blanka. Powinieneś z nią zatańczyć, świetna dziewczyna.

– Więc, uważasz pan, ten nauczyciel emeryt miał służącą i żonę i z tą służącą miał córkę. Następnie wybuchła wojna…

– W tym czasie na wsi zrobiono zabawę. Zespół orkiestralny prosił mnie, abym wziął udział na akordeonie. Chętnie parę złotych zarobię pomyślałem, i tak się stało, że na zabawę ekstratowarzysze z wyższego szczebla zaplątali się pijani. Jeden kopnął do mojego akordeonu. Ja, do ostatniego zrujnowany nerwowo, zabrałem akordeon do domu.