– Następnie, po wojnie, jak zaginęła żona i służąca, on się ożenił z córką…
– A papiery?
– Wojna była, panie, zafałszował.
– Po kilku dniach ogłosiłem sprzedaż akordeonu. Sprzedałem za siedem tysięcy, a mogło być dziewięć, niestety, był zepsuty. Sprzedałem aparat foto i radio, bo jak bez kultury, to bez kultury. Tak zostałem zepchany na samo dno.
– Następnie on z tą córką miał trzy dalsze córki i tak się, uważasz pan, urządził, że z dwiema starszymi już po trzynastce również normalnie prowadził życie.
– Dlaczego pan jest sam? – uśmiechnęła się Blanka.
Wyjaśniłem, że nie jestem sam, tylko z Anną, Tomaszem i Kubulą.
– Ale bez dziewczyny. Powiedziałem, że tak jakoś wyszło.
– Chciałam z panem zatańczyć od razu, kiedy pana zobaczyłam. Jest pan zaskoczony? Niech pan powie tylko: tak czy nie?
Powiedziałem, że tak, że jestem zaskoczony.
– No to tańczmy. Widzi pan, pana to dziwi, a to naturalne. Ja po prostu do wszystkiego doszłam sama. Mieszkałam w czasie okupacji w Warszawie niedaleko muru, za którym było getto. Jeszcze dziś, jak tam idę, chce mi się płakać. Tam są takie stare bramy… Potem byłam w Domu Dziecka – nie lubiano mnie, byłam ambitna, wszystko musiałam zdobywać sama. Dlatego mogę tańczyć, z kim chcę.
Powiedziałem, że ją rozumiem.
– Czy słyszał pan moją ostatnią piosenkę? Odparłem, że nie, ale podobno jest udana.
– Jest fatalna, niech pan nie wierzy. Robią ze mnie kogo innego. Napijmy się.
– Dobrze.
Wypiliśmy przy barze.
– Niech pan słucha – mówiła dalej – teraz odejdę od pana, ot tak, po prostu. Stać mnie na to. Zaskoczy to pana? Tak czy nie?
– Tak – oświadczyłem – bardzo.
– No właśnie. Ale może wrócę.
– Tak?
– Tak, może. Teraz odejdę.
Sputnik zawirował po raz ostatni, zatrzymał się i zgasł.
– Uwaga, zbliża się godzina dwudziesta czwarta, czyli równa północ. Zapraszamy w stronę okien w celu obserwowania fajerwerków wykonanych przez wytwórnię „Fajerwerk”, od niemieckiego Feuer – ogień.
Zaczął się, ruch w stronę okien, potem na niebie rozsypały się czerwono-niebieskie gwiazdy. Równocześnie zegar zaczął wybijać północ. Strzeliły korki od szampana, zgasło światło, orkiestra wykonała efektowny tusz. Z daleka pomachali do mnie Tomasz i Anna. Przeciskali się w moją stronę przez zbity tłum.
– Pertambolo – mój dawny kolega ucałował mnie trzykrotnie. Potem ściskałem się z jego narzeczoną. – Ożenię się z nią – powiedział. – Jej ojciec ma warsztat, przejdzie się tylko po Chmielnej, i już ma piętnaście tysięcy. Trochę z nim współpracuję. A ty co?
– Tak jakoś. Skończyłem studia, coś kombinuję.
– No to w porządku. Grasz?
– W co?
– No, czy grasz w pertambolo? Na pewno grasz, musisz grać. Twój stary przegrał w pertambolo i ja przegrałem w pertambolo. Może nie wiesz, ale grasz. No, to wypijmy. Wypijmy za to, co było, za dawne czasy; no i za to, co teraz. Ujął mnie silnie pod ramię, byk już chyba mocno pijany, czerwoną, szeroką twarz pokryły mu kropelki potu. Odprowadził mnie na bok. Chodź, pogadamy – mruczał przepychając się przez kotłujący się tłum ludzi, wymieniających życzenia, okrywających się pocałunkami. – To jest poker, rozumiesz, poker! – Odciągnął mnie pod błękitno-srebrzystą ścianę, pięknie odbijającą połyski znów zapalonej lampy-sputnika. Za nami przeciskała się narzeczona. – Licytujesz, rozumiesz, zostajesz na końcu z jednym facetem, cała reszta odpada, a ty masz najwyższego pokera. Wykładacie karty i on nie ma nic, jedną parę czy coś. Więc myślisz, że wygrałeś, ale wtedy on mówi: pertambolo. Rozumiesz?
– Jakie pertambolo? – wtrąciła się narzeczona. – Jakie pertambolo?
– Czekaj, Inga. Otóż, rozumiesz, on ma spluwę i dlatego wygrywa pertambolo, a nie poker, rozumiesz mnie? Tak jest, stary, tak jest.
– Upiłeś się – powiedziała narzeczona.
– Czekaj, czekaj. Ty przegrywasz, ale ciągniesz grę dalej i teraz, uważasz, ty masz pertambolo, ale nie wygrywasz, bo pertambolo jest już nieważne, skończone, tylko znowu poker. Tak jest, stary, to jest hazard kontrolowany. Pozdrów ojca – machnął ręką.
– Chodź już, posiedź trochę – narzeczona Inga uśmiechnęła się do mnie. – Zawsze, jak się upije, to tak gada. Chodź.
– Dobra. W porządku. Ożenię się z nią. No, na razie. Twój ojciec na tym wyorłował, na pertambolo. Pokręciłem przecząco głową.
– Jak to nie?
– Nie na tym.
– Ty wiesz, kto to był twój stary?
– Wiem.
– No i klawo. Był wspaniały facet. Ty nie myśl, że ty nie grasz. Wszyscy grają. Ale twój stary grał w to namiętnie i dlatego dał takiego dubla. – Poprawił medal za drugie miejsce w la-ba-da i wycofał się, pociągnięty przez narzeczoną.
– Wznawiamy obecnie zabawę – rozpoczął wodzirej. – Wznowimy ją tańcem la-ba-da. Pożegnaliśmy wszyscy rok stary z uczuciem żalu, gdyż przeżyliśmy w nim wiele intensywnych chwil z naszego życia. Prosimy orkiestrę! Tak więc – z Nowy Rokiem nowym krokiem!
– Najlepsza spółdzielnia w całym powiecie rozwiązała się. Bronić jej byłem bez sił. Po załamaniu się duchowo załamany zostałem fizycznie. Po zbadaniu mnie przez lekarza chwycił się za głowę. W pięćdziesiątym szóstym roku towarzysze pochowali głowy w piasek, a do mnie wszystkie pretensje wsi i spółdzielców. Stanąłem oficjalnie i publicznie na zebraniach. Od czterdziestego ósmego dopiero teraz zakupiłem garnitur. Tak wyglądało moje życie, dlatego że głowę położyłbym za rzeczywistość, która zaistniała. Obecnie pracuję za tysiąc osiemset złotych w Miejskim Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej. Nie chcę się szczycić swymi zdolnościami, które przepadły.
Tamten kolega widocznie doszedł już do siebie, bo wyginał się z narzeczoną, znowu uśmiechnięty, w la-ba-da.
Nie, ojciec z całą pewnością w nic nie grał, nie tak jak tamten, który teraz ma koncepcję Golgoty i z patetyczną rezygnacją przejmuje wyhodowaną córkę z dodatkiem warsztatu. W nic nie grał chyba do końca, i wtedy, kiedy chodził po domu ciężkim krokiem czekając na przyjazd samochodu, i przedtem, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy w mundurze zwycięskiej armii i kiedy z płaczem uczepiłem się jego szerokiej, dużej ręki, a świat wrócił od razu do normy, bo wiedziałem, że to już koniec krzywd moich i matki. On chyba też bardzo się wzruszył, tak w każdym razie opowiadała później matka, bo mu byłem potrzebny ze swoim zaufaniem bezgranicznym, pragnieniem słuchania go i przestrzegania zasad i praw, które teraz miały stać się obowiązujące w moim życiu. Tak samo chodził po pokoju w parę lat później, tłumacząc mi życie, porządkując sprawy. Wtedy pił więcej, o czym też powiedziała mi matka, zresztą uważałem, że wiedział, co robi. Matka zawsze była z boku. Kiedyś próbowała mnie odzyskać opowiadając o kochance ojca. To była prawda, ale ojciec zaprzeczył – i matka poniosła ostateczną klęskę.
– I rozumiesz, żonę tego konsula szwedzkiego złapali za ręce, zaciągnęli na bok i zerżnęli.
– Śmieją się z Hitlera, że malarz, że wąsy ma, a on chciał mądrze…
– Bo to trzeba robić tak: jak przychodzisz na zabawę albo gdzieś do lokalu, to wybierasz sobie najbrzydszą na sali, patrzysz na nią i pijesz, pijesz i patrzysz…
– My we dwójkę moglibyśmy uratować ten film…
– A on chciał, żeby Niemcy leżeli sobie na hamaczkach, a Słowianie żeby im winko przynosili…
– Ratowanie tego filmu nie ma sensu…
– Ty wiesz dobrze, że miałaby sens.
– Ale jestem w nim za biały.
– Wypijesz znowu i znów na nią patrzysz, i jest w porządku.