Выбрать главу

– Wcale nie jesteś za biały.

– A kiedy wypijesz, spojrzysz na nią i stwierdzisz, że byś się z nią położył, to znaczy, że jesteś już pijany i musisz iść do domu.

– Czy występowałeś kiedyś nago na wernisażu?

– Jednak z całą pewnością jestem za biały.

– Ja występowałem cały pomalowany na złoto, poza kutasem, żeby się kutas nie udusił.

– Nie zazdroszczę ludziom, który zdobyli wysokie kwalifikacje i którzy pod dostatkiem żyją sobie, ale w oderwaniu od ideologii marksistowsko-leninowskiej. Nauka ta przyszła im za darmo i uważam, że nie będą się tym panoszyć i nadęci chodzić jak burżuje. Rozczarowany jestem, że padłem ofiarą trudności. Bardzo wyczuwam poniżenie, dlatego że tak byłem spychany na samo dno. Nie mogę nabrać entuzjazmu, który umarł we mnie. Pod tym względem będę miał trudności dalej. Jestem na dnie, zmarnowany i niewinny – wychrypiał koło mnie, ciągle patrząc trochę obok. Potem przerwał, jakby czekając na odpowiedź. Stał spokojnie pod niebem srebrno-błękitnym i czekał na coś, co jego zdaniem powinienem odpowiedzieć czy wyjaśnić. Przepchnąłem się na próbę parę metrów w lewo i on, niemal automatycznie reagując, ruszył za mną. Oczywiście czuje się ofiarą, nie ma wyrzutów sumienia, jest tylko krzywda, jego krzywda. Wszyscy pokrzywdzeni, ja też skrzywdzony przez siebie, przez Ewę, przez wszystkich. Tylko co mu pomogę? Gdzie mam z nim iść? Postawić mu wódkę?

Zresztą może to w ogóle jakiś psychopata? Na pewno psychopata, który wymyślił sobie jakąś historię. Każdy może wymyślić taką historię, o to jest u nas bardzo łatwo.

– Zjawiłam się. Przyzna pan, że niespodziewanie. Tak po prostu przyszłam. I teraz zapraszam pana znowu do tańca. Tak sobie normalnie. Mnie na to stać.

– Tańczymy la-ba-da, la-ba-da, tańczymy la – ba-da, la-ba-da, bęc…

Ale mógłbym napisać o tym do gazety. Proponował mi współpracę pewien miesięcznik lśniący kolorami złoto-czerwono-niebieskimi, pokazujący Polskę przaśną i uroczystą, eksportowo uśmiechniętą.

– Tańczymy la-ba-da…

Kiedyś ojciec wypił dużo i opowiedział historię zlikwidowania leśnej bandy. Opowiedział ją, jak zawsze chodząc po pokoju, a za nim krążył pies. Ojciec przywiózł go z kolejnej wyprawy, kundel właściwie bardziej podobny do lisa. Pies chodził za nim czujnym, skradającym się krokiem, na nas nie zwracał uwagi, natomiast z ojcem rozumieli się świetnie. Ojciec rozpoczął od tego, jak trudno teraz mieć do kogoś zaufanie, bo o ludziach za mało się wie, nie można ich poznać. I opowiadał dalej, jak złapali zastępcę dowódcy bandy i musieli dowiedzieć się natychmiast, gdzie jest dowódca, bo mieli informacje, że szykuje nowy napad. Ale ten zastępca nie chciał mówić. – Wyjaśniłem mu, że musi powiedzieć, i on mnie zrozumiał, ale milczał. Wtedy musieliśmy go zmuszać, długo musieliśmy go zmuszać, bo od tego zależało życie innych. On nie powiedział nic, ale ja dowiedziałem się wtedy o nim bardzo wiele, patrząc, jak powoli umiera, i on też patrzył na mnie, czułem, że wie o mnie dużo. To była sprawa między nami. – Ojciec zamyślił się, stanął. – Wiedziałem od początku, że nic nie powie, ale dowiedziałem się od niego, jak się umiera. – Dolał sobie wódki, trochę chwiejnie ruszył znów przez pokój. – Kiedy się rozstawaliśmy, wiedzieliśmy chyba o sobie wszystko.

Blanka przytuliła się do mnie mocno w tańcu. Z boku pomachał mi tamten kolega. Gdzieś zgubił medal.

– Byłam piekielnie ambitna i dlatego wypłynęłam, tylko dlatego że byłam taka silna. Wszystkich miałam przeciwko sobie… Ktoś mi dobrze o panu mówił.

– Kto?

– Nie pamiętam. Zatrzymałam się tu w hotelu.

– Aha.

– Dziwny pan jest, taki powykręcany jak ja, ale też czuję w panu jakąś siłę. Podobam się panu? Powiedz tylko: tak czy nie?

Ta historia z psem rozegrała się w jakiś czas później. On rozrósł się, zżółkł jeszcze bardziej i prawie nie rozstawał się z ojcem. Czasem wychodził ze mną albo snuł się gdzieś z tyłu, jakby obserwując mnie. Wtedy rzeka była zamarznięta prawie zupełnie. Szedłem po lodzie, wyczuwając za sobą jego obecność. Kiedy wracałem, lód zaczął trzeszczeć, potem pękać. Zapadłem się jedną nogą, ale zdążyłem wyskoczyć na brzeg. Za mną z trzaskiem pękała kra. Odwróciłem się i zobaczyłem go – siedział na sporej bryle lodu, między nim a brzegiem było ze cztery metry wody. Prąd wolno poruszał krą i lada moment mógł wynieść ją na środek nurtu. Zdziwiłem się, że nie zdążył, że został. Patrzyliśmy na siebie, poczułem suchość w gardle, a on przyglądał mi się spokojnie, uważnie, rozpłaszczony na tej krze, nie dając żadnego znaku, nie zdradzając żadnego niepokoju, i dopiero później zrozumiałem, że po prostu czekał, ale już wtedy wszystko wiedział. Niedaleko mnie leżała gruba gałąź – mogłem przyciągnąć krę do brzegu. Cofnąłem się po gałąź nie spuszczając go z oczu, a on wtedy przesunął się na sam koniec kry i odsłonił zęby. Zrozumiałem nagle, że boi się mnie, nie liczy na pomoc, tylko mnie o coś podejrzewa. Zamachnąłem się gałęzią i zacząłem kruszyć krę obok, potem chyba starałem się go trafić, ale nie mogłem już dosięgnąć, więc waliłem wściekle gałęzią, krzycząc, że to jego wina, że celowo tam został, żeby pokazać, ile wie o mnie, a on obserwował mnie ciągle, już nie warcząc, spokojnie, nawet wtedy, kiedy kra wypływała na środek. Naraz zrobiło mi się słabo, usiadłem na brzegu, potem położyłem się jedząc śnieg i chyba na chwilę straciłem przytomność. Pies wrócił do domu w jakiś czas po mnie. Na mój widok nie zawarczał, nie dał żadnego sygnału, że między nami coś się rozegrało zniknął w pokoju ojca.

– Powiedz: tak czy nie?

– Tak.

– W porządku. Lubię jasne sytuacje. Chociaż nie tańczysz najlepiej la-ba-da.

– Nie.

– Próbuj, bardziej kołysząc się w biodrach, ograniczyć ruchy nóg. Ręce wyrzuć na boki. Tak, teraz lepiej.

Taka scena jak ta, która wydarzyła się na cmentarzu, kiedy ojciec idąc na spotkanie delegacji potknął się i zniknął w jakimś dole czy grobie, musiała się wydarzyć prędzej czy później. Wygrzebał się na czworakach, próbował wstać, zatoczył się znowu i chociaż spiker radiowy próbował ratować sytuację opowiadając, że ojciec klęka w celu rytualnego oddania czci, nie mogło to wiele pomóc. Było to jeszcze przed końcem tamtego okresu. Ojciec w nic nie grał i nawet nie miał świadomości, że później nim grano. Trochę wcześniej wyrażono mu uznanie za operatywność, a ja już wtedy wiedziałem, co to znaczyło. Po tej historii na cmentarzu ojca przeniesiono na emeryturę – to było właśnie niedługo przed końcem tamtego okresu, więc pijaństwo ojca niektórzy potraktowali z sympatią. Najgorsze jednak, że jego dawni współtowarzysze uwierzyli w te pogłoski idiotyczne, że on się rozpił, bo zrozumiał, nabrali do niego niechęci i odsunęli się. On nie wiedział, o co chodzi. Krążył między nimi od mieszkania do mieszkania, przysięgał, że się nic nie zmienił, że jest taki sam, jak był, że się po prostu nad tym grobem pośliznął. Ale już mu nie wierzyli. A znowu ci nowi stwierdzili, że za późno zrozumiał, poza tym pijak, człowiek skończony. Zresztą dostał wysoką emeryturę – bo ordery. Powtórne małżeństwo matki przyjęto jako jednoznaczny gest potępienia męża, o którym dowiedziała się wszystkiego.

Tańczyliśmy z boku sali, z góry sypało się jeszcze ciągle confetti, sputnik wirował już tylko na biało. Dookoła tańczono trochę wolniej, w naszą stronę przepychał się Kubula.

– Może chodźmy stąd – powiedziałem gdzieś na bok, może napijemy się czegoś…

– Rozumiem cię – powiedziała Blanka. – Chodźmy. To mi się w tobie podoba. Przeszliśmy przez bar. Hotel był po drugiej stronie, za parkingiem.

– Nie warto się ubierać – powiedziała Blanka. – Przebiegniemy.