Na dworze chwycił nas na moment ostry mróz, potem weszliśmy do hotelu. Blanka miała pokój na pierwszym piętrze, z widokiem na jezioro, teraz zresztą niewidoczne.
– Spodobałeś mi się od pierwszej chwili powiedziała siadając na tapczanie. Uważnie zsuwała przez głowę balową suknię, starannie powiesiła ją na wieszaku. – Tu masz wieszak dla siebie. – Rzuciła go w moją stronę. – Fatalnie grzeją. – Wsunęła się do łóżka, szczelnie otulając kołdrą. – Przypomina mi się od razu Dom Dziecka. Połóż się raczej od ściany. Kontakt jest na lewo.
Przekręciłem kontakt, położyłem się obok niej i wszystko narzuciła już ona. Wykonywałem więc tylko ruchy, czując na sobie jej uważne spojrzenie, wtedy też zacząłem patrzeć na nią, a ona przymknęła oczy poruszając się wprawnie. Spoglądałem teraz ponad nią w stronę zasłoniętego okna i pomyślałem, że tamten człowiek mógł mówić prawdę, i naraz wyobraziłem sobie tę scenę ostro, wyraźnie. Zobaczyłem otwarte szeroko okno i po chwili usłyszałem z dołu na asfaltowym podjeździe histeryczny krzyk, później dołączyły się inne głosy, biegłem więc korytarzem, za mną dudniły jakieś kroki, przepychałem się przez stłoczoną grupę ludzi, rozstępujących się powoli, niechętnie, a on leżał tam z rozrzuconymi szeroko rękami, twarzy nie mogłem zobaczyć w pierwszej chwili, bo zasłaniał ją klęczący lekarz, ale przecież od razu dostrzec musiałem te za duże, sine teraz dłonie z zesztywniałymi, zagiętymi palcami wyciągnięte ku mnie, a za chwilę, kiedy lekarz już wstał, patrzące na mnie nieruchome oczy; lekarz coś mówił, usłyszałem tylko „nie żyje”, potem powtórzył to jeszcze raz i spytał, czy ktoś go zna, nie odzywałem się, bo to już nie miało żadnego znaczenia, kierownik hotelu martwił się, że ta właśnie u niego się stało i w Nowy Rok, ktoś z boku dodał, że to musiało być z pijaństwa, dwaj sanitariusze umieścili ciało na noszach i przebijali się przez niechętny tłum, a ja zacząłem się oskarżać: przecież mogłeś mu pomóc, gdybyś się wtrącił w jego życie, chociaż z nim porozmawiał, może by nie doszło do tego, tak, byłeś obrzydliwie nieufny, to jego krążenie za tobą mogła być właśnie wołaniem o pomoc ostatnim, więc może to by się nie stało, to by się nie stało, gdybyś wypytał, poradził, miałeś możność uratowania go, sposobność uratowania życia nareszcie prawdziwą i przepuściłeś ją, jesteś teraz wciągnięty w tę śmierć, osaczony przez nią i wiesz, że już jest za późno, żeby coś odrobić, żeby uratować jego i siebie, odnaleźć prawdę o krzywdzie, która dosięgła tego człowieka właśnie dzisiaj, na noworocznym balu.
Usłyszałem ostry krzyk Blanki. Krzyczała coraz głośniej. Poczułem coś w rodzaju satysfakcji. Oto odsłoniła się wreszcie zupełnie, zmusiłem ją do tego. Zrozumiałem, że jest mi jakoś bliższa, że coś między nami zostało usunięte. Nagle spytała bardzo spokojnie: – A ty, kochanie, czemu nie krzyczysz? – I znów zaczęła krzyczeć, patrząc wyczekująco, więc ja też krzyknąłem na próbę, potem jeszcze raz i krzyczeliśmy oboje bardzo głośno jeszcze dość długo.
– Było ci kiedyś tak cudownie? Odpowiedz: tak czy nie? Odpowiedziałem, że nie, a ona z aprobatą kiwnęła głową.
– Musimy wstawać. Nie znoszę plotek. Chodźmy, podaj mi suknię. Musimy się jeszcze kiedyś zobaczyć. Zrobiło się późno.
Szedłem przy niej analizując jeszcze przez chwilę wszystko, co odczułbym, gdyby tamta scena wydarzyła się rzeczywiście, gdyby tamten człowiek się zabił. Szedłem smakując ową porażkę ostateczną, której świadomość towarzyszyłaby mi na zawsze, z której nie mógłbym już się wyzwolić, i wywoływałem w sobie uczucie ulgi, doznanie niemal prawdziwego odprężenia, że to się nie stało.
Blanka postanowiła, że wejdę w chwilę po niej, aby uniknąć podejrzeń. – Po co ludzie mają wiedzieć, są zawistni, chcą wykończyć każdego, kto się wybił, a wiesz, ile mnie kosztowała ta droga z Domu Dziecka tutaj, wyzwolenie się od tego muru i innych wspomnień.
– Tańczymy la-ba-da, la-ba-da, la-ba-da, tańczymy la-ba-da, la-ba-da, bęc!
– A kiedy ten konsul szwedzki rzucił się, żeby żonę bronić, to ci Turcy jego też zerżnęli.
Żeglował w moją stronę Kubula. – Zawieruszyłeś się, szukałem cię, mam coś ciekaw ego.
– Halo – powiedziała Anna – gdzie się podziewasz?
– Cześć, cześć – uśmiechnął się z boku tamten kolega.
Na dworze zrobiło się już szaro, przez zasłonięte błękitną bibułką okna przeciskało się trochę światła. Teraz już na pewno widać było jezioro. Wszyscy naokoło odczuwali wyczerpanie radością, tańczyli anemicznie, nawet wodzirej trochę przygasł. Rozglądałem się szukając tamtego człowieka. Stał oparty o postrzępioną, srebrno – błękitną planszę nieba i patrzył na mnie. Zastanowiłem się, czy czekał, czy szukał mnie, i wydał mi się naraz bardzo bliski. Oczywiście nie mógł wiedzieć, ile mnie z nim teraz łączy, ile wspólnie przeszliśmy. Przez chwilę chciałam nawet do niego podejść, odkryć przed nim swoją wrażliwość, ofiarować mu rzeczywiście jakąś pomoc, zapytać chociaż, czego ode mnie oczekiwał. I kiedy tak patrzyliśmy na siebie, nie wydawało mi się to pozbawione sensu. Potem szarpnął mnie za ramię Kubula. – No więc zobacz, że mam coś ciekawego. – Popchnął młodą, wydekoltowaną dziewczynę. – Mariolka, to jest Mariolka. Zakochała się w Kubuli, będziemy się z nią kochać.
Mariolka kiwnęła potakująco głową, zatoczyła się lekko i wsparła na Kubuli. Kubula spojrzał na zegarek. – No to będziemy szli. Jutro muszę wpaść do mojego starego na grób, wypada go odwiedzić, no nie? Pewne formy obowiązują. Znowu trącił mnie porozumiewawczo w ramię.
Biłem go po głowie zaciśniętymi pięściami, był silniejszy, ale dał się zaskoczyć, z tyłu łapał mnie za ręce tamten kolega, bełkotał: „ty łobuzie, ty łobuzie” – wykręcając mi je boleśnie – „wiedziałem, że to kiedyś z ciebie wyjdzie!”, kopnąłem go w kolano, rozluźnił chwyt, wyrwałem się i złapałem krzesło, dookoła zrobiło się pusto, uderzyłem w zasłonięte okno rozrywając błękitno-srebrzyste niebo, posypało się stłuczone szkło, a ja zachłystywałem się głęboko świeżym, mroźnym powietrzem i krzyczałem: „wy dranie, chodźcie tu, no chodźcie!”, potem z boku błysnęła znów spocona twarz tamtego kolegi, rzuciłem się w jego stronę, ktoś mnie podciął, upadłem na parkiet, wtedy rzucili się na mnie wszyscy, próbowałem się wyrwać, ale nie miałem już sił, nad sobą widziałem rozwścieczone, poczerwieniałe twarze…
Coraz wolniej unosiły się wyrzucane w la-ba-da ręce, biodra tańczących zataczały mniejsze kręgi, ale nadal kołysali się miarowo. Między parami na parkiecie słaniał się brat narzeczonej tamtego kolegi, Stasio, chichocząc wykrzykiwał: – Nowy taniec gli-gli! – i łaskotał tańczących, próbując ożywić ich i rozśmieszyć. Oni opuszczali uniesione w górę ręce opędzając się przed nim leniwie. Gli-gli-gli – próbował dalej Stasio. Potem bełkot jego ucichł gdzieś w drugim końcu sali.
– Bo w końcu wypada starego odwiedzić. To jak, Mariolka, idziesz ze mną? – ziewnął Kubula. – A wy zostajecie jeszcze, co?
Rozluźniłem zaciśnięte pięści, oparłem się o ścianę i wzruszyłem ramionami.
– Cholerny świat! – zakołysał się tamten kolega, wspierając się na narzeczonej. – To jest wszystko pech, paskudny pech, pech w pertambolo. – Chodź! – pociągnął mnie na bok. – Ty wiesz, jak ja się męczę? Zrozum mnie. Ty myślisz, że co? Że mnie to moje życie teraz odpowiada? Że mi to wszystko odpowiada? Ty – zastanowił się – pamiętasz? Zanucił coś, zakrztusił się i zaczął jeszcze raz. – No, co, pamiętasz?
Praca w hucie będzie się paliła Jak miliony rozpalonych serc, hej?