Выбрать главу

– Jakie ładne! – ucieszyła się żona ekonomisty.

– To ogromnie ciekawe – pochylił się rzecznik.

– Proszę, niech pan kosztuje… – Żona ekonomisty powstrzymała ruch Pawła, który poderwał się, aby dopomóc przy umocowaniu tarczy. – Niech pan siedzi, dadzą sobie radę sami. – Przysunęła się bliżej, wysoko zakładając nogę na nogę. – Koniak, winiak, jarzębiak czy soplica?

Wypił starając się nie patrzeć na jej nogi. Ile w ogóle mogła mieć lat? Może czterdzieści? Trochę za gruba, starannie wepchnięta w obcisłą błyszczącą suknię, wypełniała dokładnie fotel. Twarz też miała jakby opuchniętą, za dużą, jeszcze te nogi najlepsze, i ona o tym wiedziała. Kiedyś na pewno mogła być bardzo dobra. Spojrzał na jej męża myśląc, że tamten wtedy miał ją całą dla siebie codziennie w tym mieszkaniu albo w innym, równie puszystym, mógł kłaść ją na tapczanie, jeśli tylko miał na to ochotę. Zakrztusił się wódką. W każdym razie to picie pomoże na przeziębienie, to chociaż na pewno. Gardło nie stawiało już żadnego oporu. Nieufnie parę razy z rzędu przełknął ślinę.

– Pan tutaj pierwszy raz? – Zobaczył obojętną twarz wychylającą się zza wielkiej czerwonej róży nad chudym dekoltem.

– Tak, rzeczywiście…

– Aha – żona rzecznika wyłączyła się z rozmowy.

– Następnie, prawda, ustala się dystans, o, na przykład taki, i rzuca do tej tarczy starając się trafić jak najbliżej środka, przy czym fragmenty czerwone premiowane są dodatkowo. To typowo jugosłowiańska gra – dyrektor uśmiechnął się z satysfakcją. – Wyrabia pewność ręki, ćwiczy oko, hartuje nerwy, napawa nawykiem fizycznym.

– Ogromnie interesujące.

– To proszę, niech pan może rozpocznie, dyrektorze – powiedziała żona ekonomisty.

– Bardzo ci dziękuję, Stefan, uroczy prezent.

– Tak myślisz? – ucieszył się dyrektor ściskając dłoń gospodarza.

– Ale to musi być bardzo drogie – załamała ręce żona ekonomisty. – Na pewno tyle pieniędzy pan wydał!

– Co też pani mówi! Chociaż, oczywiście, nie przeczę, ma to swoją wartość. Kupiłem to z myślą o tobie, Erneście. Pamiętasz, dawniej miałeś oko i rękę, że pozazdrościć.

– Koniak, winiak, jarzębiak czy soplica?

– Ogromnie interesujące.

– Nie, Stefan, muszę zaprotestować. Najlepszym snajperem w całym plutonie byłeś ty. Pamiętasz wtedy w oknie trzeciego piętra, przed nami barykada…

– No to, dyrektorze, niech pan rozpoczyna. Jestem ogromnie zainteresowany.

Tamten skupił się, ważył przez chwilę strzałkę w dłoni, zmrużył oko, odchylił się do tyłu, wreszcie rzucił trafiając w sam dół tarczy.

– Świetnie! – wykrzyknęła żona ekonomisty.

– Ogromnie udany rzut.

– No, lepiej byłoby, prawda, bliżej środka. Dyrektor, nieco zakłopotany, rzucił następną, a gdy wbiła się tuż koło pierwszej, machnął niechętnie ręką.

– Ogromna regularność, jaki mały rozrzut. – A może pani też spróbuje.

– Och, nie, to taka męska gra! – uśmiechnęła się żona ekonomisty. – Jak długo był pan w Jugosławii?

– No cóż, konferencja trwała tydzień. To ciekawy kraj. O – zmiął w palcach rękaw marynarki – tam kupione. I widzicie, nie gniecie się. Ciekawy kraj!

– A – wtrącił się rzecznik – czy widział pan tam w Belgradzie pewien lokalik, notabene ogromnie nieprzyzwoity?

– Ależ co pan! – żachnął się dyrektor.

– A jak tam z hotelami? – włączył się ekonomista próbując odwrócić uwagę od swoich niezbyt udanych rzutów.

– Daj nam Boże takie hotele. Oczywiście nie musicie zaraz tego gdzieś chlapnąć – spojrzał ostro na rzecznika. – Mówię to między nami.

– A jak kobiety? – spytała kokieteryjnie żona ekonomisty.

– Och, absolutnie nie tak piękne jak u nas. Podniósł kieliszek. – W pani ręce perswaduję.

– Bynajmniej – uśmiechnęła się z satysfakcją gospodyni.

– To nie był pan w tym lokaliku ogromnie nieprzyzwoitym, o którym wspominałem? – Rzecznik był już mocno rozkołysany wypitym alkoholem. – Zwłaszcza, prawda, po dwunastej dzieją się tam rzeczy ogromnie zajmujące – zachichotał nerwowo.

– Co wy, co wy!…

Rzecznik rozpaczliwie zmobilizował się:

– A… tego… budownictwo?

– No, nieźle; trzeba przyznać, nieźle. Oczywiście nie mamy powodu się wstydzić naszego dumnego budownictwa, ale, prawda, organizacja to daj nam Boże. Tylko nie chlapnijcie gdzieś tego… Ależ pan ma oko, kolego – zwrócił się do Pawła, który umieścił właśnie strzałkę w samym centrum tarczy – czy pan się gdzieś przygotowywał?

– Nie, nie… – Paweł, przestraszony swoim sukcesem, odłożył strzałki.

– Koniak, winiak, jarzębiak czy soplica? – zbliżyła się na moment żona ekonomisty i naraz delikatnie przesunęła mu ciepłą, trochę wilgotną dłoń po policzku i ustach.

Cofnął się gwałtownie. Jeśli jej mąż to widział… Przecież zaraz go stąd wyrzucą. Co ona wyprawia? Jeżeli tamten nawet chciał mu coś zaproponować, to teraz, o ile widział, wszystko już przepadło. Odważył się spojrzeć w jego stronę. Tak, widział to chyba na pewno, nie ma się co łudzić. O co im w ogóle chodzi? O co im wszystkim chodzi? Poczuł roztkliwienie nad sobą. Już po dziesiątej, do domu pół godziny. Jeśli wcześniej wyjdzie, to może łatwiej dogada się z Wandą, szybciej będzie mógł zakończyć całą sprawę.

– A, panie dyrektorze, w tym lokaliku nieprzyzwoitym… – rzecznik zakołysał się na krześle i urwał. – Przy okazji – rozpoczął znowu – dyrektorze, mam taką prywatną sprawę…

– Na miłość boską, nie tutaj – zniecierpliwił się tamten.

Rzecznik odwrócił się do niego bokiem i wypił jeden po drugim dwa kieliszki.

– Idiota! – wypłynęło znad suchego dekoltu.

– O, ósemka – ucieszył się dyrektor. – Popatrz, Erneście, ósemka. – Przystanął przy oknie. – Tutaj tak miło, ciepło, a na dworze chłodny dzień. Przypomina mi to inny wieczór, zaraz po powstaniu. Pamiętasz, Erneście? Spotkaliśmy się – sami koledzy. Jeden rodzinę stracił, drugi dom, trzeci – zastanowił się – wszystko.

– W tym lokaliku… – rozpoczął rzecznik i machnął ręką. – Wie pan co? Ja mam w dupie zagranicę – poufnie zwierzył się Pawłowi. Co mi się pan tak przygląda? Toż pana wykołują. Myśli pan, że się pan przy niej długo utrzyma? Niesłusznie. – Skrzywił się i pokręcił przecząco głową. – Może i jestem idiota – spojrzał na żonę – może i jestem, ale uczciwy. Napijemy się? – Niezdarnie rozlewając wódkę napełnił kieliszki.

A może właśnie dziś – Paweł zacisnął ręce – zastanie mieszkanie puste? Puste mieszkanie i kartka od niej. Krótka, ordynarna. Że dłużej nie wytrzymuje, że się zabiera, że ma dosyć takiego… Albo może właśnie kiedy wróci, ona będzie się pakować. Im później wróci, tym szanse są większe. No bo rzeczywiście może się na to zdecydować. Odgrażała się przecież, że go zostawi, że dopiero wtedy on zrozumie, czym dla niego była, co w ogóle znaczyła w jego życiu. Może jest jednak jakaś szansa…

– …Więc jeden rodzinę stracił, żonę drugi, siedzimy, wspominamy, nagle lekarz pewien, zasłużony człowiek, poważny, podnosi się z zapalonym papierosem i wychodzi do pokoju obok…

– Otóż mówię panu – zabełkotał rzecznik – że długo się pan przy niej nie utrzyma. A w ogóle to nie pan pierwszy i nie ostatni jest sprowadzony, ma temperament. Chociaż – przyjrzał się uważnie Pawłowi – jak jej pan dobrze dogodzi – mrugnął porozumiewawczo – a on się z nią rozejdzie, to i mieszkanie może zostawi… – Wykonał jeszcze jeden skomplikowany grymas, podniósł się, zakołysał i rzucił strzałkę w kierunku tarczy, odłupując spory kawał tynku pod czarno-białym obrazem. Żona gospodarza przykucnęła tam zaraz, oglądając wyrwaną strzałką dziurę.