Выбрать главу

W dużym pokoju rozstawili pod ścianą zbity z kawałków tamtej beczki krzyż. Kołysali się na podłodze. Powtarzali za jednym: „TY jesteś życiem, TY jesteś wiarą, TY jesteś nadzieją. TY jesteś miłością, TY jesteś dobrocią.” I takie inne kawałki. Część miała w ręku kawałki beczki. Zagłuszali gliniarskie komunikaty. Dobrze się wymęczyłem, łażąc po piętrach. Na samej górze, w pustym pokoju, zobaczyłem GO, kulącego się przy ścianie. Klęczał bez koszuli. Całe plecy miał poorane pręgami. Musiał nieźle oberwać. Coś mamrotał. Wyglądało, że się boi. Może waszych komunikatów, gliniarze.

Rozpiąłem płaszcz, wyciągnąłem karabin i skręciłem go. Musiał widzieć, jak wchodziłem, ale nie odwracał się. Powiedział: „Jesteś. To ty strzelałeś do ludzi.” To wcale nie było pytanie. Tym już mnie zaskoczył. Ale w końcu coś musiał mieć w sobie, że tyle narozrabiał.

,;Chcesz wiedzieć po co?” Pokręcił głową. A ja miałem smak potu w ustach. „Z nienawiści. Strzelasz z nienawiści.” „A TY? A TY myślisz, że tylko z miłości można zabijać.” „Nie chcę zabijać.” A ja, że będzie musiał. Podniosłem karabin wycelowany w NIEGO. Jak już mówiłem, nie chciałem GO wtedy zabić. A zaraz potem wcisnąłem MU karabin do ręki, bo przez to, przez celownik, wszystko wygląda inaczej. I to trzeba wiedzieć, żeby coś rozumieć. Podniósł broń. Myślałem, że wystrzeli. Potem oddał mi broń. „No to czego chcesz? Czego się tu pętasz? Po co ci te wszystkie kawały?” Wyglądało na to, że czuje do mnie wstręt. Ucieszyłem się, że się mnie brzydzi. Powiedziałem, że się mnie brzydzi. „Potrzebujesz mnie”

– powiedział. Ale mnie błysnęło coś w głowie. Że to ON mnie potrzebuje. „Myślę nawet, że wiem, o co Ci chodzi” – powiedziałem. Podniosłem karabin do oka i strzeliłem. Na dole upadł jeden z tych, co w NIEGO wierzyli. Strzeliłem drugi raz. To były dobre strzały. Wywalił się gliniarz, trafiony chyba w brzuch. Poleciał na druty kolczaste.

W tym miejscu nastąpiły zakłócenia, gdyż kierowca rzucił się na zeznającego, ponieważ był przyjacielem zabitego policjanta.

„Morderco” – tak powiedział: „Morderco.” Dobra. Zrobiłem to dla NIEGO i powtórzyłem MU to. Stać mnie jeszcze na taki prezent. „Przestań zalewać, bo wiesz, że zrobiłem to, czego nie chciałeś zrobić. Nie? Pewnie się bałeś?” Wcisnąłem MU w rękę karabin. Żebyście widzieli JEGO minę. Wtedy wyście zaczęli strzelać. Seriami z pistoletu maszynowego. Potrzaskał się tynk nad naszymi głowami. Poderwał się. Wyszedł na taras. Patrzyłem, jak podnosi broń. Wydawało się, że zacznie strzelać. Ale tylko podniósł ręce do góry. Przestaliście strzelać. Kiedy schodził na dół, krzyknąłem za NIM „morderca!” JEGO ludzie chcieli GO zatrzymać. Taki osiłek o wyglądzie boksera objął GO w pasie. Odepchnął GO. Doszedł do drutów, które wasi ludzie rozcinali. Karabin miał nad głową. Gliniarze podeszli blisko. JEGO ludzie podlecieli z prętami z żelaza. Ale to już był koniec. Bo ON ich zatrzymał. Widziałem, jak otoczyliście GO, skuli. Chciał spojrzeć w górę, na mnie, ale dostał pałą w łeb. Wepchnęli GO do radiowozu. Równocześnie inni oczyszczali teren budynku. Myślałem, że zrobiłem MU cholerny prezent…

Tutaj skończyła się taśma i powstała konieczność wymiany jej, co zrobiono, jednak ten człowiek nie przestał mówić i cały fragment został w związku z tym niestety nie utrwalony. Był to czasokres od momentu aresztowania JEGO aż do oczekiwania przed pałacykiem wydawcy, czyli do słów: „Nic się nie zdziwił.” Ten fragment utracony nie wydawał mi się zresztą wyjątkowo istotny, dotyczył mniej ważnych z mojego punktu widzenia szczegółów JEGO wydostania się z bloku, udania się pod Komendę Policji w celu kontynuowania obserwacji oraz dalszego tropienia samochodu wydawcy aż do momentu właśnie oczekiwania w ogrodzie.

W tym miejscu postanowiłem jednak w celu wywołania pewnej chronologii zamieścić fragmenty raportu porucznika W.K.M., który, jak wiadomo, zginął tragicznie następnego dnia rano w okolicznościach w moim mocnym przeświadczeniu nie wyjaśnionych, a który będąc zatrudniony jako fotoreporter w najpoważniejszym dzienniku, uczestniczył w przyjęciu w pałacyku tego prasowego potentata i od pierwszej chwili obserwował rozwój wydarzeń. W celu przypomnienia dodaję, że są to zdarzenia rozgrywające się 19 września. Po dwóch dniach przetrzymywania GO w celi.

Fragment raportu porucznika W.K.M., dotyczący odnośnego momentu wydarzeń, od słów „Siedzieliśmy w samochodzie” do „Zaczęły palić się meble” (s. 4 – 7).

Siedzieliśmy w samochodzie dobre pół godziny, zanim wreszcie otworzyły się drzwi i zobaczyliśmy szarpiącego się, czepiającego drzwi człowieka, który wyraźnie upodobał sobie mieszkanie w areszcie, i trzeba było wcale dużego wysiłku, żeby zachęcić go do zmiany planów. Co najzabawniejsze, ani ja, ani kierowca Rolls-Royce’a, który wyglądał jak jego właściciel i siedział przy mnie jak nadęta żaba, nie spodziewaliśmy się, że to ON, dopóki nie sturlał się z tych schodów, i wtedy nagle zobaczyłem, że to jest nasz pacjent. Kierowca zorientował się dopiero wtedy, wyskoczył z samochodu, otworzył drzwiczki i kłaniając się zaprosił GO do środka; recytował tekst „Witaj Panie”, którego nauczono go w pałacyku, co robił z tak wyraźną niechęcią, że o mało się nie roześmiałem. Ale ON usiadł z tyłu, na tej ogromnej kanapie, na której zmieściłoby się sześciu takich jak ON, siedział jak manekin, nie zadawał żadnych pytań i patrzył przed siebie wzrokiem stałego bywalca barów w momencie zamykania lokalu.