Выбрать главу

Moja nimfomanka zmierzała w naszą stronę posuwając się ruchem dryfującego żaglowca. Była tak sympatycznie upita, że mógłbym dokładnie wymienić, co piła, aby osiągnąć tak przyjemny nastrój. Zakotwiczyła się przy wydawcy, ziewnęła przejmująco i przeciągnęła się w sposób, który mnie otrzeźwił. „Słuchaj – uśmiechnęła się do niego – czy twój gość nic nie wykona? Obiecywałeś jakieś cuda.” „Słusznie, słusznie – dorzucił ktoś z boku mógłby coś zrobić. Byłem parę dni temu w lokalu, gdzie facet wszedł do butelki – do tej pory nie wiem, jak to zrobił.” Chłopo-baba z tronu patrzyła na NIEGO wyczekująco. „No, co Ty na to? Nie chcę CIĘ do niczego namawiać…” Jakaś luksusowa dama, mająca na sobie dwa razy więcej rzeczy niż nimfomanka, co nie znaczy, że nie zostałaby natychmiast zatrzymana na ulicy za obrazę moralności, opuściła się na kolana, zawołała „cudu!”, wyciągnęła do NIEGO ręce i uznawszy to za świetny dowcip, wybuchnęła śmiechem. Sporo osób zaczęło się z tego idiotyzmu śmiać, co oznaczało, że dama była ważną osobą.

„Niech wskrzesi twojego męża” – powiedział do nimfomanki ten wredny przystojniak w białym smokingu i objął ją w taki sposób, że powinien dostać w pysk i mnie powinno się powierzyć wykonanie tego zadania. „Cudu!” – powtarzała ciągle dama na klęczkach, przerywając to co jakiś czas wybuchami śmiechu, przypominającego dźwięk, jaki wydaje odkorkowywana butelka. Tymczasem wredniak wziął nimfomankę za rękę, przeszedł przez salon i zniknęli za jakimiś drzwiami. W tym momencie straciłem ochotę do życia, zresztą większość obecnych tu osób straciła ją już dawno, więc poczułem się bliźnim.

Zainteresowanie NIM trochę słabło, a ten drugi król, biała morda, także wyglądał na trochę rozczarowanego, pewno liczył na silniejsze przeżycia. Zresztą się nie zawiódł, o czym będzie za chwilę, ale na razie oświadczył tylko: „Umowę możemy podpisać zaraz, potem zapozna się pan z tekstami. Na razie niech się pan czuje jak u siebie w domu.” Podniósł się z fotela i stracił zainteresowanie dla całej sprawy. ON podniósł się także i ruszył w stronę wychodzącego na ogród tarasu. Przez uchylone drzwi wszedł do ogrodu. Kiedy zatrzymał się tam, oświetlony z tyłu, jego sylwetka znowu wydała mi się cholernie znajoma.

Teraz jednak rozpoczęły się atrakcje, które wymarzył sobie gospodarz, a mianowicie mąż nimfomanki obudził się z krzykiem, wykonał rękami znak krzyża, przewracając przy tym, bo zamach wziął potężny, kandelabr naszpikowany płonącymi świecami. Firanki zaczęły się palić – takie rzeczy zawsze palą się dobrze – a ja pomyślałem, patrząc na drzwi, za którymi zniknęła nimfomanka z tamtym przystojniakiem, że jest sprawiedliwość boska.

Zamieszanie zrobiło się potężne. Firanki opadły na ziemię, zaczęły palić się meble. Odtworzony z drugiej taśmy ciąg dalszy zeznań zatrzymanego w baraku mężczyzny, brak stałego miejsca zamieszkania, imię i nazwisko nieznane, od słów „Nic się nie zdziwił” do słów „Nie wiem.”

Nic się nie zdziwił. W ogrodzie podszedłem do rozgiętych krat. Przez nie przedtem tu wlazłem i czekałem. Już jasne było, że idzie za mną. Nie musiałem się oglądać. A ten dom się palił bardzo dobrze. Pozrzucałem z NIEGO płaszcz i koronę. Na ulicy, jak na razie, nikogo nie było. „Ładnie podpaliłeś firanki. To umiesz ładnie. Reszta ci kiepsko wychodzi.” Zagdakał, że ofiara musi się spełnić. Już miałem dosyć tego pieprzenia. Ale trudno. Zaczął dochodzić hałas. Sklepy cwaniacy bali się otwierać. Przeleciała grupa z krzyżem. Mieli się do czego spieszyć. ON się na nich nie patrzył, tamci na NIEGO też nie. Przejechały samochody policji. Zanim skapowałem, co jest, znaleźliśmy się w niezłym burdelu. Ktoś darł się jak na wiecu. Ale to było przedstawienie. Jeden aktor przebrany za NIEGO, drugi za Piłata. Pierwszy się pyta drugiego, czy jest żydowskim królem, a drugi, czy sam to wie, czy mu to inni powiedzieli. Niezła szopa, tego brakowało, nie? Przepychanka coraz cięższa. I dusiłem się z gorąca. Gadali o napadach na sklepy i zniszczeniu fabryk. Głośnik wydzierał się:

„Módlcie się za spotwarzających.” Przepychały się stare baby z kościelną chorągwią. Dalej to już regularny wiec. Jeden wrzeszczał: „Nie możemy iść z NIM, bo głosi przestarzałe religijne poglądy!” Drugi na to: „Najważniejsze, że jeszcze gorszymi wrogami są ci, co są przeciw NIEMU.” „Jak zostaną zwyciężeni wrogowie z bronią, pozostaną wrogowie bez broni, ale oni też są wrogami” – znowu pierwszy. Ładowałem łokciami. To była pieprzona zabawa. Złodzieje mieli dobry dzień. Gadali o robotnikach, że się ruszyli. Przez radio podawano przesłuchania ludzi, co zdemolowali fabrykę. Mówili, że ON im kazał, że działali jak w natchnieniu. Ładny numer! Najlepsze, że JEGO nikt nie poznawał. Zapomnieli o NIM czy jak? Przepychaliśmy się przez tłum. Nie mogłem już skapować, o co chodzi. Władowaliśmy się w park. Tak samo gorąco jak w mieście. Pod drzewem wywrócił się. Ja obok. To trochę trwało. Pewnie spałem.

Po zachodzie nie było nic chłodniej. Ciągnąłem GO do tej knajpy. Wyglądało, że się kończy, myślałem, że z głodu. Weszliśmy od tyłu na mniejszą salę. Facet, który wpuszcza, poznał mnie. Tu się nic nie zmienia. Trochę facetów siedziało na podłodze. Dostarczałem tu kiedyś towar: hasz, konopie. Przeszliśmy do sali oficjalnej – to przejście było dobrze schowane. Od światła bolały oczy. Oparłem GO o stół. Nie było dużo ludzi. Otworzyłem MU usta i wlałem trochę wina. Zmuszałem, żeby jadł. Nie wiem, jak znalazło się koło nas paru facetów, tych, co wjechali z NIM na początku do miasta. Nie widać było po nich, żeby się cieszyli. Jakby trochę żalu mieli, że ich w to władował. Pieprzyli o bijatykach, starciach z glinami – oni się do tego nie rwali, ale ich cały tłum zapchał. Kiepsko wyglądali, jak na świętych odnowicieli. Nie widać było, żeby GO słuchali, kiedy zaczął mówić, że ofiara musi się spełnić. Ten świat musi się zapalić. Namawiał, żeby byli cierpliwi, to ON to za nich załatwi. Ale jednak jeszcze trochę muszą MU dopomóc. Tylko jeden osiłek oświadczył, że trzyma z NIM do końca. Z taką twarzą nie miał dużo do stracenia. Jednego z nich gliny zatrzymały za zamordowanie paru facetów. Ten osiłek mruknął, że jak im będzie potrzebne, to GO zmuszą, żeby się przyznał. Tak czy tak dostanie czapę.

Zobaczyłem ją. Poznałem najpierw po śmiechu. Siedziała z dwoma facetami. Wyglądali, tak jak powinni. Solidne świnie. Wstała. Jeden z nich chciał ją złapać, ale się wyrwała. Zagapiona w NIEGO lazła jak kaczka, chlupiąc po tej cholernej wodzie. ON się ucieszył. Namawiali się. Ona nie chciała czegoś zrobić. Kazał jej. „Jak mnie kochasz, zrób to” – tak usłyszałem. Odeszła. „Jest tu ktoś, kto mnie wyda – powiedział. – Niedługo już spełni się ofiara.” „Który to? – zawołał ten byczek. Pokaż go!” Reszty to w ogóle nie obeszło. Kilku się pożegnało. Szedłem za nią. Wlazła za kotarę. Wrzuciła monetę do automatu telefonicznego. Ten numer akurat znam dobrze. Usłyszałem parę razy, że „jest tu na pewno”. Odwiesiła słuchawkę. Trafiła na zepsuty automat, bo się sypnęły monety. Wzięła je ze śmiechem. Przeszła obok. Nie poznała mnie. Ale ci dwaj faceci nie zapomnieli, po co z nią przyszli. Jeden złapał ją za rękę, szarpnął na krzesło. Na widok jej głupiej miny przypalił jej rękę papierosem. Roześmiała się. Tak się zdziwił, że ją puścił. Ten osiłek drzemał, reszta się rozeszła, szarpnąłem GO do drzwi. Wywlokłem na ulicę. Trochę próbował się opierać. Odeszliśmy już daleko, kiedy przed tą knajpą zaparkował wasz wóz.