Выбрать главу

Wlokłem GO z coraz mniejszą nadzieją, ale wiedziałem, że się GO muszę trzymać. Tak jak ON mnie. W baraku nocowałem często. W poprzednim miejscu szukali mnie. Sutenerstwo i takie różne sprawy. Wepchnąłem GO, byłem cholernie wymęczony. ON wywrócił się na łóżko. Odpoczywałem obok. Od upału miałem mokrą koszulę. Jednak sprawę trzeba doprowadzić do końca. Znowu długo trwało, zanim się podniosłem. W ogóle nie miałem sił. Dałem MU wodę. Wypił. Kopnąłem GO w twarz. Jednak się poruszył. Przewlokłem MU łańcuch pod ramionami, zawisłem na nim. Podjechał trochę w górę na skrzyżowane belki. Zaplątałem łańcuch z tyłu i miałem GO na własność. Z pozycji mógł być zadowolony. Nie odpocząłem sobie. ON otworzył oczy. Powiedziałem, że spotkałem dzisiaj matkę. Kiwnął głową, że wie. Jest kurwą, powiedziałem. A ON chyba wie dlaczego. W ogóle musi dużo wiedzieć, musi być strasznie mądry, bo chce odkupić świat. To niech mówi, dlaczego zabijam. Chyba to umie, nie? Może nie umie, może GO nie nauczył ten, co GO wynajął. Żeby coś powiedział, pewno bym GO przestał lać. Albo żeby zamknął oczy. Ale nie. Przeciągnąłem GO tym łańcuchem, darłem się, że przez NIEGO zabijałem. Że jest mordercą. Że przez NIEGO będę zabijał. Że GO zmuszę do mówienia. Albo wyrwę MU ten jęzor z pyska. Temu mądremu pieprzonemu pedałowi. Otworzył usta i powiedział „bracie”. Dobre, nie? „Bracie.” Zacząłem GO znowu lać. Co się dalej działo, nie wiem. Przyznaję się, że chciałem GO zabić. Kto strzelał? Ja strzelałem. Dlaczego strzelałem? Bo chciałem. Dlaczego chciałem? Nie wiem. Kto jest winien? Ja jestem. Kto jeszcze? Nie wiem. Kto wie? Nikt nie wie. Dlaczego? Nie wiem. Dlaczego się boję? Nie wiem. Co będzie ze mną? Nie wiem.

W tym momencie praktycznie nastąpił koniec nagrania. Zatrzymany wydawał wprawdzie nieartykułowane odgłosy, których już jednak nie przytaczam, ponieważ nie dostrzegłem w nich żadnej logiki. Wywrócił się na ziemię w takim ataku, o jakim uprzednio wspominał – należy przypuszczać, że był to atak choroby epileptycznej. Sierżant skuł go w tym stanie z kilku powodów: po pierwsze – ponieważ według naszej wiedzy z tego zakresu żelazo przynosi dobry rezultat w tej chorobie, po drugie – aby zmniejszyć mu możność rozbijania się po ziemi, po trzecie – aby tym łatwiej odtransportować go po odzyskaniu przytomności. Nagrywanie tego zajęło bardzo małą ilość czasu, a teraz oczekiwaliśmy jedynie na koniec ataku, aby wyruszyć do samochodu zaparkowanego, jak wspomniałem wyżej, w pewnej odległości. Przewidywania nasze okazały się słuszne. Mianowicie zatrzymany wkrótce się uspokoił i wyruszyliśmy, taszcząc ich obu w kierunku samochodu. Kiedy ukazaliśmy się już na ulicy, odgłosy, które od pewnego czasu niepokoiły nas, ujawniły swoje źródło. Z zakrętu wynurzył się tłum, wypełniając całą jezdnię, a także oba chodniki. Część ludzi niosła krzyże w różnych kolorach, wykonane z drzewa. Na nasz widok jakby przyspieszyli, a z przodu, jezdnią, przed wszystkimi, zataczała się ta prostytutka w ciąży, którą rozpoznałem nawet z dużej odległości. Pokazywała nas palcami, krzycząc coś, jednak ogólny hałas zagłuszał sława. Do samochodu mieliśmy jeszcze dobrych kilkadziesiąt metrów i stało się dla mnie rzeczą nie ulegającą wątpliwości, że z obciążeniem w postaci dwóch mężczyzn nie będziemy w stanie zdążyć do niego, uruchomić go i na czas odjechać. W tej sytuacji wydałem polecenie wycofywania się w stronę baraku, póki ostatecznie nie będę miał pewności co do intencji, z jakimi nosili się ci ludzie. Sam zatrzymałem się, wydobyłem broń, postanawiając w każdym razie zapewnić moim ludziom bezpieczne dotarcie do baraku. Tłum wydawał okrzyki, w których można już było odróżnić słowa: „Oddajcie nam GO” czy też „Wydajcie nam GO.” Takie okrzyki, moim zdaniem, mieszały się ze sobą, jak się później okazało, po prostu były takie i takie. Oddałem dwa strzały w górę, aby powstrzymać pęd tłumu, jednak ludzie prowadzeni przez tę sukę, wyjącą „tajniak, zdrajca”, zbliżali się z tą samą szybkością, jakby zdawali sobie sprawę, że sam nie będę w stanie ich zatrzymać. I rzeczywiście, moje upieranie się w tej sytuacji byłoby niczym innym jak dobrowolnym samobójstwem. Widząc, że moi ludzie osiągnęli już barak, wycofywałem się bardzo zaniepokojony o dalszy rozwój wypadków, bo tłum sprawiał wrażenie fanatycznego i gotowego postawić na swoim, a obecność tej kobiety na przedzie nie wróżyła nic dobrego. Wśród okrzyków, jakie wymieniłem, zastanawiając się, jak się mam zachować, wycofałem się do baraku, widząc jeszcze niszczenie naszego samochodu, który w sensie dosłownym został wywrócony, a następnie spłaszczony przy pomocy uderzeń krzyżami i licznymi transparentami, głoszącymi sprzeczne hasła.

W baraku poleciłem natychmiast jednemu z policjantów, który posiadał krótkofalówkę, na szczęście, zgodnie z regulaminem, przy sobie, a nie pozostawioną w samochodzie, aby nawiązał kontakt z centralą w celu uzyskania pomocy. Tymczasem poleciłem zabarykadować drzwi, a obaj mężczyźni umieszczeni zostali za naszymi plecami w wybetonowanej części baraku. Nie potrzebuję dodawać, że moi ludzie byli co najmniej w tym samym stopniu zaniepokojeni co ja. Wprawdzie kiedy wydałem polecenie przygotowania broni, wykonali je, jednak z wyraźną niepewnością i niechęcią. Przez długi czas nie mogliśmy uzyskać połączenia z Komendą Główną, tymczasem tłum rozlewał się dookoła, wyginały się deski pod naporem ludzi. Wśród narastającego wrzasku nie bardzo mogliśmy się nawzajem usłyszeć. Wystrzeliłem parę razy w górę – trochę się uciszyło – i zacząłem krzyczeć, że chcę porozmawiać. Wtedy właśnie dostaliśmy połączenie i czekając na odpowiedź, jak mamy się zachować w tej sytuacji, podjąłem postanowienie, aby w miarę możności zyskać na czasie, i wyszedłem przed barak z tym młodym chłopakiem, któremu wyraźnie broń trzęsła się w ręku. Rzeczywiście, tłum otaczający nas wywoływał wrażenie niebezpieczeństwa. Podniosłem rękę

– powoli robiło się cicho. Widziałem twarze zarośnięte i inne – wyglądało na to, że znalazł się tutaj cały tłum spod Parlamentu. To mogło być parę tysięcy osób. Zapytałem: „Czego chcecie?”, i usłyszałem okrzyki: „Wydajcie!” i „Oddajcie!” Krzyczeli długo, dobrą minutę – obliczałem z satysfakcją, oczekując wyjaśnienia sytuacji z KG. Kiedy już trochę przycichło, oświadczyłem, że w imieniu prawa wzywam ich do rozejścia się i że mam obowiązek odstawić GO do Komendy. Równocześnie zagroziłem konsekwencjami, jakiemogą wyniknąć z ich braku odpowiedzialności, nawoływałem do zdrowego rozsądku. Powiedziałem, żeby się przez chwilę wstrzymali, i wróciłem do baraku. Tłum za drzwiami czekał w milczeniu, a to było jeszcze bardziej męczące niż wrzask, do którego się przyzwyczaiłem. Tymczasem mogłem już wykonać polecenie, które otrzymałem, a które brzmiało: „Natychmiast GO wypuścić! Nie prowokować starcia!” Popatrzyłem na NIEGO, wyglądał spokojnie. Nie wiedziałem, co ci ludzie chcą z NIM zrobić, kazałem na wszelki wypadek nadać wiadomość, że nie mogę przyjąć odpowiedzialności za JEGO bezpieczeństwo. Tymczasem tłum zaczął się już niepokoić, po ścianach barak u dudniły kamienie. Zrozumiałem, że tak czy inaczej trzeba GO im oddać, i wtedy otrzymałem osobisty rozkaz Szefa, aby za wszelką cenę GO ratować i obronić, oraz wiadomość, że posiłki są już w drodze. Ściany baraku zaczęły pękać, miażdżone uderzeniami grubych kijów. Wysunąłem przez dziurę wścianie białą chustkę, wyszedłem ciągnąc za sobą tego drugiego, powiedziałem, że to morderca, że zabił jednego z nich i mogę go im wydać. Oświadczyli, że chcą JEGO. Dostałem kamieniem w głowę, krew zalała mi twarz, wystrzeliłem w powietrze, a wtedy oni zaczęli już zapalać kawałki desek. Zrozumiałem, że spalą nas w tym baraku jak szczury, podniosłem obie ręce i krzyknąłem, że zgadzam się, żeby zaczekali. Cofnąłem się do baraku i powiedziałem do NIEGO, że boję się, że nic się nie da zrobić i musi da nich iść. Dodałem, że nie mogę MU pomóc, ale oni chyba nic MU nie zrobią. Mówiłem to bez przekonania i czułem się niedobrze, najbardziej od czasu kiedy pełniłem służbę w policji. Ktoś rzucił zapaloną pochodnię przez wybity w ścianie otwór, w baraku pojawił się ogień, który sierżant zadeptał. Krew spływała mi na oczy i przestałem w ogóle widzieć. Nasłuchiwałem, czy nie słychać sygnałów naszych samochodów. Sierżant podprowadził mnie do kranu, puściłem strumień wody zmywając sobie krew z twarzy i rąk. Odwróciłem się, zobaczyłem, że ON ma twarz sprawiającą wrażenie zadowolonej, pomyślałem, że świat urządzony jest obrzydliwie, machnąłem ręką, żeby GO wypuścić, i powiedziałem do NIEGO, że chyba nie ma do mnie żalu. ON wyszedł przed barak, ciągle wyglądał na człowieka, który spodziewa się najlepszego. Za NIM podniósł się ten drugi, którego w międzyczasie poleciłem rozkuć, aby mógł chociaż posiadać swobodę ruchów w sytuacji, w której jamu bezpieczeństwa nie byłem w stanie zagwarantować, i on wyszedł za NIM. Otrzymaliśmy wtedy kolejny komunikat szefa policji, żeby GO w żadnym wypadku nie wypuszczać, jeżeli tłum ma wrogie zamiary, ale sytuacja była taka, że mogliśmy dostać jeszcze z dziesięć innych rozkazów, z których niestety ani jeden nie mógł zostać wykonany. Podszedłem do drzwi baraku, starając się zapanować nad bólem głowy, uszkodzonej uderzeniem kamienia. Zanim straciłem przytomność, zobaczyłem, jak oni obaj zostali wciągnięci do środka tłumu. Upadłem na ziemię, właśnie kiedy rozpoczęła się ta dwudniowa ulewa, w której rozgrywało się zakończenie znane mi wyłącznie z meldunków. Myślę, że deszcz w poważnym stopniu przyczynił się do takiego przebiegu wypadków. W każdym razie tłum, nie kierowany, jak to zawsze bywa, kiedy nie ma wyraźnego przywódcy, zdradzał się zrozmaitymi niejednomyślnymi poglądami na to, co robić dalej. Składała się na to także obecność sprzecznych stronnictw, z których część, podjudzana przez tę prostytutkę, uznała GO za zdrajcę i agenta policji, bo to za jej przyczyną tłum ścigał GO początkowo z zamiarem wykonania zemsty.