Выбрать главу

Potem mówiłem, że jej nie wolno, że dobrze wie, że jej nie wolno, że nigdy tego nie robiła. Usiadłem na podłodze obok tapczanu, opuściłem nisko głowę i po długiej chwili poczułem wreszcie jej rękę; przez chwilę siedziałem dalej nieruchomo, zanim objąłem ją.mocno, przycisnąłem, i teraz już nie wyrywała się i już wiedziałem, że wszystko zostanie jak dawniej. Wiedziałem, że wygrałem, kiedy nie opierała się zupełnie, i potem leżałem obok niej ciągle obejmując ją mocno. Ale robiłem już wtedy to, co teraz, to znaczy szukałem w sobie różnych odczuć, i znowu czułem do siebie wielką niechęć za bezradną, głupią płaskość.

– …I wtedy oświadczyli mi w telewizji, że te sprawy zaliczkowe muszą uzgadniać. Wtedy nadąłem się niesłychanie i opuściłem ich. Oczywiście, szło tu w ogóle o śmieszne sumy. No, ale muszę pędzić; na jedenastą eseista Sobieski wyznaczył mi spotkanie, przedtem chciałbym jeszcze powirować w „Snobie”. Numer specjalny miesięcznika ukaże się już niedługo, więc eseista musi się skoncentrować przed kolejnym poważnym sukcesem. Notabene eseista przygotowuje bardzo snobistyczny wieczór autorski.

Jan B. rozluźnił jeszcze bardziej krawat i skręcił w stronę kawiarni elitarnego wydawnictwa. Szedłem dalej w stronę domu i widziałem wyraźnie, jak Ewa wstaje, ubiera się, a ja ciągle nie podejrzewałem zakończenia. Patrzyłem na nią ufnie, kiedy powiedziała mi, że sytuacja się nie zmieniła, ale że chętnie będzie się ze mną spotykać. Znów rozpoznałem swoje słowa i myśli, i wtedy chciałem ją uderzyć, ale nie zrobiłem tego, nie czułem zresztą prawdziwego oburzenia, tylko wielkie zmęczenie, więc ubierałem się też, bo wiedziałem, że decyzja już zapadła, dlatego nie mówiłem ciągle nic. Razem wyszliśmy z mieszkania, ale ja nie wziąłem swoich rzeczy, co było oczywiście żałosne, ale zostawiało mi jakąś możliwość powrotu, tak w każdym razie myślałem wtedy. Kiwnąłem głową, kiedy prosiła, ażebym zadzwonił, nie zagryzał się, tylko pracował, żebym to jedno dla niej zrobił, i niepotrzebnie, długo, teatralnie pocałowałem ją w rękę. Patrzyłem za nią trochę, potem odwróciłem się i szedłem prosto, jeszcze dwa razy zatrzymywałem się, zawracałem za nią, ale zaraz stawałem i szedłem z powrotem. Później myślałem, ile znów mam dziś przed sobą czasu, a jeszcze później, od paru minut, już po odejściu Jana B., nie myślałem o niczym.

Przed domem dopiero po kilku okrzykach: „Proszę pana, proszę pana!”, zatrzymałem się i słuchałem, jak zażenowany sąsiad z góry prosi mnie o dyskrecję. „Bo wie pan, ludzie sobie pomyślą Bóg wie co, a ona nie jest zła i kocha mnie naprawdę” – mówił patrząc na mnie żałosnym, psim wzrokiem i że w ogóle to zdarzyło się pierwszy raz – wołał prawie, kiedy wchodziłem już po schodach.

WIZYTA

Koło siódmej wieczorem ciężkie kroki i kołatanie. Teresa jest już przy drzwiach, myśląc, że przyjechali wcześniej, że Andrzej z Bodziem będą dopiero za godzinę, że będzie musiała sama ich przyjmować. Zdenerwowana, nienawidząc Andrzeja za to niepotrzebne wyjście i jednocześnie czując jednak ulgę, że już są, otwiera drzwi rozjaśniając się w uśmiechu. A oni już tam stoją, oboje zakutani w kurty, grube chusty, zawsze wyglądające brudno – on w kaloszach, ona w trzewikach wysokich, przydeptanych, mali oboje i bardzo starzy. Więc Teresa, uśmiechając się w tym następnym momencie już łatwiej, zaprasza do środka i wypełniając lęk przed ciszą za głośno i za szybko pyta o podróż, tłok, mówi, że Andrzej z synkiem będą za chwilę. Oni, nieufni, czujni, ostrożnie wchodzą na lśniącą posadzkę, która od razu im się nie podoba, bo jest obca, inna i niepotrzebna. Ciągle niewiele mówiąc wyłaniają się z tych kurt i chust, robią się jeszcze mniejsi i jeszcze starsi. Potem, uroczyście prowadzeni, wchodzą do stołowego, gdzie kwiaty zdobyte z trudem w zimie, Matka Boska i ślubna fotografia na ich cześć zawieszone nad niskim, modnym tapczanem, radio solidne, szerokie, lśniące politurą i bogato obite krzesła.

Siadają na tych krzesłach przy stole nakrytym biało i teraz zaczynają się dla Teresy najtrudniejsze momenty. Bo oni o nic nie pytają, nie patrzą na pokój, tylko na nią – bardzo spokojnie, jakby jej nigdy przedtem nie widzieli. Opowiadając, jak to mieszkanie w nowych blokach zdobyli, Teresa wie, że nie słuchają, że jej nie lubią za to, że jest z miasta, że może to przez nią Andrzej ze wsi uciekł, odszedł od nich i od ziemi obojętnie, bez żalu, czego nigdy nie przebaczą, bo nie mogą zrozumieć. Patrzą na nią, trzydziestoletnią, zgrabną, ale już trochę tyjącą, z włosami jasnymi, ostrzyżonymi za krótko, w spódnicy też chyba za krótkiej i w sweterku czarnym za obcisłym. Niechęci się w ich oczach gromadzi coraz więcej. Więc Teresa urywa. Wybiega do kuchni, ale zaraz wraca, proponuje herbatę, bo chociaż kaloryfery dobrze grzeją, oni przemarzli i raz po raz pocierają spierzchnięte, czerwone dłonie z brudnymi paznokciami. Potem, żeby ciągle coś robić, szynkę i chleb cienko pokrojone stawia na stole. I jeszcze jedną i drugą karafkę z przygotowaną przez Andrzeja nalewką. Potem znów mówi tylko ona. Ale jest już lepiej, bo za piętnaście minut wraca Andrzej, więc swobodniej opowiada o pracy Andrzeja w Prezydium Powiatowej Rady, o swojej w szkole, o synku Bodziu, do ojca podobnym i dziadka.

Stary mówi oszczędnie, starczym, skrzekliwym głosem, bo chociaż sam trzyma się jeszcze prosto, głos ma już umarły. Tylko ona, bez wieku, pocięta zmarszczkami, ciągle zimna, patrzy ostro i nie może zrozumieć, co się podobało w tej jazgotce jej synowi. Głosu nie zdziera, tylko czeka, bo przyjechali z interesem poważnym, robić zgodę, a czas rozmowy jeszcze nie nadszedł.

Teresa nalewa do kieliszków, ale oni dziękują, czekają na syna, i znów się robi gorzej. Ale teraz już zgrzyta klucz w drzwiach i wchodzi Andrzej, palto lodenowe i kapelusz rzucając na wieszak i zrywając futerko z Bodzia. Teresa oddycha z ulgą, kiedy Andrzej spiesząc się matkę i ojca w rękę całuje, a Bodzio tym wyćwiczonym „dziadku, babciu” wyłom w chłodzie robi. Potem siedzą przy stole, a Bodzio przegląda zdjęcia na tapczanie i wszystko jest, jak zaplanowali, więc można już chwilę odsapnąć przed tą zasadniczą rozmową, która już teraz odbędzie się na pewno, a o której możliwych wspaniałych następstwach aż strach pomyśleć.