— A, to ty — powiedział żółw. — Oderwij kawałek swojej szaty i podaj mi tutaj.
Jak we śnie Brutha wykonał polecenie.
— Zejście tam na dół i powrót to nie jest miła wycieczka, nie ma co — narzekał Om.
Wziął szmatkę w pyszczek, cofnął się ostrożnie i zniknął w otworze. Po chwili wrócił, wciąż wlokąc za sobą skrawek materiału.
Zmoczonego materiału… Brutha poczuł, że płyn ścieka mu do ust. Ciecz smakowała błotem, piaskiem, tanim brązowym barwnikiem i trochę żółwiem, ale mógłby jej wypić cały garniec. Mógłby pływać w wypełnionym nią stawie.
Oderwał od szaty następny pasek, a Om wciągnął go do otworu.
Kiedy Bóg wrócił, Brutha klęczał przy Vorbisie.
— Szesnaście stóp w dół! Szesnaście piekielnych stóp! — krzyknął żółw. — Nie marnuj wody na niego! Jeszcze nie umarł?
— Ma gorączkę.
— Zakończ jego cierpienia.
— Zabieramy go do Omni.
— Myślisz, że tam dotrzemy? Bez jedzenia? Bez wody?
— Przecież znalazłeś wodę. Wodę na pustyni.
— Nie ma w tym nic cudownego — zapewnił Om. — Na wybrzeżu trwa pora deszczowa. Zdarzają się ulewy tropikalne. Sezonowe rzeki. Wyschnięte koryta. Można znaleźć skały wodonośne — dodał.
— Dla mnie to cud — odparł chrapliwie Brutha. — Możesz to wytłumaczyć, ale i tak jest cudowne.
— W każdym razie tam w dole nie ma nic do jedzenia, wierz mi na słowo — stwierdził Om. — Żadnego pożywienia. Nic w morzu, jeśli w ogóle potrafimy znowu znaleźć morze. Znam pustynię. I te skalne grzbiety, które trzeba obchodzić. Wszystko spycha cię z drogi. Wydmy, które przesuwają się nocą… lwy… inne rzeczy…
…bóstwa.
— No to co chcesz zrobić? — zapytał Brutha. — Powiedziałeś, że lepiej być żywym niż umarłym. Chcesz wracać do Efebu? Myślisz, że powitają nas tam z otwartymi ramionami?
Om milczał.
Brutha skinął głową.
— W takim razie przynieś jeszcze wody.
Łatwiej maszerowało się nocą, z Vorbisem przerzuconym przez ramię i Omem pod pachą.
O tej porze roku… …blask na niebie, o tam, to Aurora Corealis, Zorza Osiowa, gdzie pole magiczne Dysku stale rozładowuje się wśród szczytów Cori Celesti, Góry Centralnej. O tej porze roku słońce wschodzi ponad pustynią w Efebie i nad morzem w Omni, więc trzeba iść tak, żeby Zorza Osiowa była po lewej, z lśnienie zachodzącego słońca za plecami…
— Czy bywasz czasem na Cori Celesti? — zapytał Brutha. Om, który drzemał w chłodzie, ocknął się nagle.
— Co?
— To tam, gdzie żyją bogowie.
— Ha… Długo mógłbym opowiadać… — rzekł ponuro Om.
— Co?
— Wydaje im się, że są nie wiadomo jaką elitą!
— Więc nie mieszkałeś tam?
— Nie. Do tego trzeba być bogiem gromu albo czymś takim. Trzeba mieć cały tłum wiernych, żeby zamieszkać na Wzgórzu Zarozumialców. Trzeba być antropomorficzną reprezentacją czy czymś w tym rodzaju.
— Czyli Wielki Bóg nie wystarcza?
Co tam, przecież są na pustyni. A Brutha i tak tu zginie.
— Właściwie mogę ci powiedzieć — mruknął Om. — Raczej nie wyjdziemy stąd żywi. Widzisz, każde bóstwo jest dla kogoś Wielkim Bogiem. Ja sam nigdy nie chciałem być aż tak wielki. Garstka plemion, jakieś miasto czy dwa. Czy to za wiele?
— Imperium ma dwa miliony mieszkańców — przypomniał Brutha.
— Tak. Niezły wynik, co? Zacząłem od ledwie jednego pasterza, który słyszał głosy, a doszedłem do dwóch milionów ludzi.
— Tylko że nigdy niczego z nimi nie robiłeś.
— Czego na przykład?
— No… Nie powiedziałeś, żeby się wzajemnie nie zabijali i w ogóle.
— Właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Po co miałbym im mówić coś takiego?
Brutha szukał jakiegoś powodu, który mógłby trafić do boskiej psychiki.
— Wiesz, gdyby ludzie się nawzajem nie zabijali, więcej by ich zostawało, żeby w ciebie wierzyć — zasugerował.
— Coś w tym jest — przyznał Om. — Ciekawy argument. Sprytne. Na wydmach połyskiwał bielą szron. Brutha szedł naprzód w milczeniu.
— Słyszałeś kiedy — odezwał się nagle — o Etyce?
— To gdzieś w Howondalandzie, tak?
— Efebianie bardzo się nią interesowali.
— Pewnie chcieli ją podbić.
— I często o niej myśleli.
— Możliwe, że to jakaś długoterminowa strategia.
— Nie wydaje mi się, żeby to było miejsce. Etyka ma jakiś związek z tym, jak ludzie żyją.
— Niby z tym leniuchowaniem po całych dniach, kiedy niewolnicy wykonują całą robotę? Uwierz mi, gdy widzisz bandę nierobów, gadających o prawdzie i pięknie, i najlepszej metodzie zaatakowania Etyki, możesz postawić swoje sandały, że tak sobie gadają, bo tuzin innych biedaków zajmuje się pracą, żeby ci mogli żyć jak…
— …bogowie? — dokończył Brutha. Zapadła straszliwa cisza.
— Chciałem powiedzieć: królowie — poprawił go Om z wyrzutem.
— Brzmiało to trochę jak bogowie.
— Królowie — powtórzył z naciskiem Om.
— Po co ludziom potrzebni bogowie? — zapytał Brutha.
— Och, musicie przecież mieć bogów — odparł Om serdecznym, rzeczowym tonem.
— Ale to bogowie potrzebują ludzi — przypomniał mu chłopiec. — Żeby wierzyli. Sam mówiłeś. Om zawahał się.
— Rzeczywiście — przyznał w końcu. — Ale ludzie też muszą w coś wierzyć. Prawda? Inaczej dlaczego by grzmiało?
— Grom… — Oczy Bruthy zaszkliły się lekko. — Nie bardzo… Powodowany jest przez zderzające się chmury; kiedy uderza błyskawica, pozostawia korytarz w powietrzu i chmury generują dźwięk, wypełniają go szybko i zderzają się ze sobą, zgodnie ze ścisłymi zasadami cumulodynamiki.
— Masz zabawny głos, kiedy cytujesz — zauważył Om. — Co to znaczy „generują”?
— Nie wiem. Nikt nie pokazał mi słownika.
— Zresztą to i tak tylko wyjaśnienie. Ale nie powód.
— Babcia mówiła mi, że grom powoduje Wielki Bóg Om, kiedy zdejmuje sandały — przypomniał sobie Brutha. — Tego dnia była w dobrym humorze. Prawie się uśmiechała.
— Wyjaśnienie poprawne w sensie metaforycznym — przyznał Om. — Aleja nigdy nie grzmiałem. Podział kompetencji, rozumiesz. Gromami zajmuje się ten przeklęty Ślepy Io, co to ma wielki młot i mieszka na Wzgórzu Zarozumialców.
— Wspominałeś chyba, że są setki bogów gromu…
— Tak. I on jest nimi wszystkimi. To racjonalizacja. Parę plemion łączy się w jedno, a wszystkie miały boga gromu, tak? Więc ci bogowie tak jakby się zlewają. Wiesz, jak się dzielą ameby?
— Nie.
— No więc to wygląda podobnie, tylko że na odwrót.
— Wciąż nie rozumiem, jak jeden bóg może być setką bogów gromu. Oni nawet inaczej wyglądają.
— Sztuczne nosy.
— Co?
— I zmiana głosu. Przypadkiem wiem, że lo ma siedemdziesiąt różnych młotów. Nie jest to fakt powszechnie znany. Tę samą sytuację masz z boginiami matkami. Jest jedna, tylko ma mnóstwo peruk. No i sam byś się zdziwił, gdybyś zobaczył, co można zrobić z wypchanym stanikiem.
Na pustyni zaległa absolutna cisza. Gwiazdy, rozmazane lekko przez wilgoć w górnych warstwach atmosfery, przypominały maleńkie nieruchome rozetki.
Niebo migotało lekko od strony tego, co Kościół nazywał Biegunem Górnym, a o czym Brutha zaczynał myśleć jako Osi.
Odłożył Oma i opuścił Vorbisa na piasek.