— Dzięki Omowi!
Brutha wyciągnął szyję i rozejrzał się dookoła.
— Czy on tu jest?
— Jest? Jak się czujesz?
— Ja…
Głowa go bolała, grzbiet zdawał się stać w ogniu, a kolana przeszywał tępy ból.
— Słońce mocno cię spaliło — wyjaśnił Nhumrod. — I jeszcze brzydko rozbiłeś sobie głowę przy upadku.
— Jakim upadku?
— Upadku? Ze skały. Na pustyni. Byłeś z Prorokiem. — Nhumrod westchnął. — Wędrowałeś z Prorokiem. Jeden z moich nowicjuszy.
— Pamiętam… pustynię… — Brutha ostrożnie dotknął głowy. — Ale… żeby… prorok…?
— Prorok? Ludzie mówią, że możesz zostać biskupem, a nawet iamem. Sam wiesz, że były precedensy. Świątobliwy św. Bobby został biskupem, gdyż przebywał na pustyni z prorokiem Ossorym, a przecież był osłem.
— Ale… ja nie pamiętam… żadnego proroka. Byłem tylko ja i… Chłopak urwał. Nhumrod uśmiechnął się promiennie.
— Vorbis? — domyślił się Brutha.
— W swej łaskawości opowiedział mi o wszystkim — oświadczył z dumą Nhumrod. — Miałem zaszczyt przebywać na Placu Żalów, kiedy tam przybył. Było to tuż po modłach sestyńskich. Cenobiarcha właśnie odchodził… zresztą znasz przecież ceremoniał. I nagle pojawił się Vorbis, cały pokryty kurzem i prowadzący osła. Obawiam się, że ty byłeś przewieszony przez grzbiet tego osła.
— Osła nie pamiętam — stwierdził Brutha.
— …pamiętam. Zabrał go z jakiejś farmy po drodze. Szedł za nim spory tłumek. — Nhumrod aż się zaczerwienił z podniecenia. — Ogłosił miesiąc Jhaddra i podwojenie pokuty. Rada wręczyła mu Laskę i Uzdę, a sam cenobiarcha udał się do pustelni do Skantu!
— Vorbis jest ósmym Prorokiem — szepnął Brutha.
— …Prorokiem. Oczywiście.
— A… był tam żółw? Czy wspominał coś o żółwiu?
— …żółwiu? A co żółwie mają z tym wspólnego? — Nhumrod złagodniał nagle. — Ale naturalnie, Prorok uprzedzał, że słońce mogło na ciebie wpłynąć. Mówił, że bredziłeś… przepraszam… o najdziwniejszych szalonych zjawiskach.
— Tak mówił?
— Przez trzy dni siedział przy tobie. To było… wspaniałe.
— Ile czasu… jak dawno wróciliśmy?
— …wróciliśmy? Prawie tydzień temu.
— Tydzień!
— Powiedział, że droga bardzo cię wyczerpała. Brutha wpatrywał się nieruchomo w ścianę.
— I rozkazał, żebyś stanął przed nim, gdy tylko odzyskasz przytomność — dodał Nhumrod. — Był bardzo stanowczy w tej kwestii.
Ton głosu sugerował, że brat Nhumrod nawet teraz nie ma pewności, czy Brutha jest całkiem przytomny.
— Jak sądzisz, zdołasz już chodzić? Jeśli wolisz, przyślę kilku nowicjuszy, żeby cię przenieśli.
— Mam iść się z nim spotkać już teraz?
— …teraz? Natychmiast. Sądzę, że zechcesz mu podziękować.
Te części Cytadeli Brutha znał tylko ze słyszenia. Brat Nhumrod także nigdy ich nie oglądał. Co prawda nie był bezpośrednio wymieniony w wezwaniu, ale poszedł i tak. Z ważną miną krzątał się wokół Bruthy, którego dwóch nowicjuszy niosło w czymś zbliżonym do lektyki i wykorzystywanym zwykle przez wiekowych wyższych kapłanów.
W samym środku Cytadeli, za Świątynią, znajdował się otoczony murem ogród. Brutha ocenił go okiem fachowca. Na nagiej skale nie było nawet cala naturalnej gleby. Każda łopata ziemi, w której rosły te cieniste drzewa, musiała być dostarczona.
Vorbis czekał tu w otoczeniu biskupów i iamów. Obejrzał się, kiedy wniesiono Bruthę.
— Oto mój towarzysz z pustyni — powiedział. — I brat Nhumrod, jak sądzę. Bracia moi, pragnę wam oznajmić, iż mam zamiar wynieść naszego Bruthę do godności arcybiskupa.
Rozległ się cichy pomruk zdumienia zebranych kapłanów, a potem chóralne chrząknięcia. Vorbis spojrzał na biskupa Treema, który był archiwistą Cytadeli.
— Cóż, formalnie rzecz biorąc, nie jest nawet wyświęcony — stwierdził z wahaniem Treem. — Ale oczywiście wszyscy wiemy, że był już precedens.
— Osioł Ossory’ego — dodał natychmiast brat Nhumrod. Podniósł rękę do ust i zaczerwienił się ze wstydu i zakłopotania. Vorbis uśmiechnął się tylko.
— Dobry brat Nhumrod ma rację — rzekł. — A on także nie był wyświęcony, chyba że wymagania w owych czasach były nieco skromniejsze.
Zabrzmiał chór nerwowych śmiechów, jak zwykle wśród ludzi, którzy swoje stanowiska, a może i życie, zawdzięczają kaprysowi osoby, która właśnie rzuciła niezbyt zabawny żarcik.
— Co prawda osioł został tylko biskupem — przypomniał biskup „Samobójca” Treem.
— Rola, do której posiadał znakomite kwalifikacje — rzekł ostrym tonem Vorbis. — A teraz odejdźcie wszyscy. Włączając sub-diakona Nhumroda — dodał. Nhumrod poczerwieniał i zbladł natychmiast, słysząc o swym niespodziewanym wyróżnieniu. — Ale arcybiskup Brutha zostanie. Chcemy porozmawiać.
Kapłani wycofali się posłusznie.
Vorbis zasiadł na kamiennym fotelu pod rozłożystym drzewem. Było ogromne i starożytne, niepodobne do swych krótko żyjących krewniaków poza ogrodem. Jego owoce dojrzewały.
Prorok siedział, opierając łokcie o kamienne poręcze. Splótł palce. Długo i uważnie przyglądał się chłopcu.
— Odzyskałeś siły? — zapytał w końcu.
— Tak, panie — potwierdził Brutha. — Ale, panie, nie mogę zostać biskupem. Nie mogę nawet…
— Zapewniam cię, że ta praca nie wymaga inteligencji. Gdyby było inaczej, biskupi nie mogliby jej wykonywać.
Znowu zapanowało milczenie.
Gdy Vorbis znów się odezwał, brzmiało to tak, jakby coś wyrywało każde słowo z wielkiej głębi.
— Mówiliśmy kiedyś, nieprawdaż, o naturze rzeczywistości.
— Tak.
— I o tym, jak często to, co postrzegamy, nie jest fundamentalnie prawdziwe.
— Tak.
Znów chwila ciszy. Wysoko nad ich głowami krążył orzeł i wypatrywał żółwi.
— Jestem pewien, że twoje wspomnienia naszej wędrówki przez pustkowia są nieco… chaotyczne.
— Nie.
— Nic w tym dziwnego. Słońce, pragnienie, głód…
— Nie, panie. Moja pamięć niełatwo ulega chaosowi.
— A tak, przypominam sobie.
— Ja również, panie.
Vorbis lekko odwrócił głowę i spoglądał na Bruthę z ukosa, jakby próbował się ukryć za własną twarzą.
— Na pustyni Wielki Bóg Om przemówił do mnie.
— Tak, panie. Przemawiał. Codziennie.
— Twoja wiara jest potężna i prosta, Brutho. Kiedy chodzi o ludzi, jestem dobrym sędzią.
— Tak, panie. Panie?
— Słucham cię, Brutho.
— Nhumrod powiedział mi, że to ty prowadziłeś przez pustynię mnie.
— Pamiętasz, co ci mówiłem o fundamentalnej prawdzie, Brutho? Oczywiście, że pamiętasz. Otóż była tam fizyczna pustynia, naturalnie, ale także pustynia duchowa. Mój Bóg prowadził mnie, a ja ciebie.
— Aha. No tak. Rozumiem.
Krążący w górze punkt, który był orłem, przez moment zdawał się wisieć nieruchomo w powietrzu. Potem złożył skrzydła i runął w dół…
— Wiele otrzymałem na pustyni, Brutho. Wiele się dowiedziałem. Teraz muszę ogłosić to światu. Tak nakazuje prorokowi obowiązek: iść tam, dokąd nie dotarli inni, i nieść prawdę.
…szybciej niż wiatr. Całe jego ciało i mózg istniały tylko niczym mgła wokół czystego, skoncentrowanego jądra celu…
— Nie spodziewałem się, że nastąpi to tak szybko. Ale Om kierował moimi krokami. Teraz, kiedy mamy cenobiarchię, musimy… musimy ją wykorzystać.