Выбрать главу

Laska brzęknęła, uderzając o boki Ruchomego Żółwia.

— Nigdy cię nie uczyłem takich rzeczy! — krzyczał filozof. — Filozofia powinna czynić życie lepszym!

— To poprawi życie bardzo wielu ludzi — odparł spokojnie Urn. — Pomoże obalić ciemięzcę.

— A potem? — spytał Didactylos.

— A potem co?

— Potem rozłożysz to na części, tak? Rozbijesz? Zdejmiesz koła? Pozbędziesz się tych ostrzy? Spalisz plany? Tak? Kiedy spełni już swoje zadanie, tak?

— No… — zaczął Urn.

— Aha!

— Co aha? A jeśli to zachowamy? Posłuży jako… jako przestroga dla innych ciemięzców!

— Myślisz, że inni ciemięzcy nie zbudują czegoś podobnego?

— Ale ja… Ja mogę zbudować jeszcze większe! — zawołał Urn. Didactylos jakby nagle opadł z sil.

— No tak — rzekł. — Na pewno możesz. No to wszystko w porządku. Słowo daję… I pomyśleć, że się martwiłem… A teraz muszę chyba iść gdzieś odpocząć.

Wydawał się przygarbiony i nagle bardzo stary.

— Mistrzu… — odezwał się niepewnie Urn.

— Przestań z tym mistrzem — odparł Didactylos, wymacując drogę wzdłuż ścian do wyjścia z szopy. — Widzę przecież, że wiesz już wszystko, co tylko można wiedzieć o ludzkiej naturze. Ha!

* * *

Wielki Bóg Om zjechał po zboczu rowu nawadniającego i wylądował na grzbiecie wśród zielska na dnie. Przewrócił się, chwytając pyszczkiem korzeń. Kształt myśli Bruthy przemykał tam i z powrotem wjego umyśle. Nie rozróżniał słów, ale nie musiał — jak człowiek nie musi widzieć zmarszczek na wodzie, by wiedzieć, w którą stronę płynie rzeka.

Od czasu do czasu, kiedy dostrzegał Cytadelę jako błyszczący punkt wśród zmierzchu, próbował wykrzyczeć własne myśli tak głośno, jak tylko potrafił:

— Stój! Zaczekaj! Wcale tego nie chcesz! Możemy popłynąć do Ankh-Morpork! Do krainy wielkich możliwości! Z moim mózgiem i twoją… i z tobą, świat otworzy się jak ostryga! Porzucimy to wszystko…

A potem zjeżdżał do następnego rowu. Raz czy dwa zauważył wiecznie krążącego w górze orła.

— Po co pakować rękę między kamienie młyńskie? To miejsce zasługuje na Vorbisa! Owce zasługują na to, żeby je pędzić!

Tak się czuł, kiedy został ukamienowany jego pierwszy wyznawca. Oczywiście, wtedy miał już tuzin innych, ale przeżył wstrząs. To było trudne. Nigdy nie zapomina się pierwszego wyznawcy. On nadaje kształt.

Żółwie nie są przez naturę wyposażone do marszów przełajowych na orientację. Potrzebują dłuższych nóg i płytszych wykopów.

Om oceniał, że pokonuje niecałą piątą część mili na godzinę, a Cytadela leżała w odległości co najmniej dwudziestu mil. Czasami udawało mu się rozwinąć niezłą szybkość między drzewami w gaju oliwnym, jednak zaraz znowu hamowały go skaliste tereny i nasypy wokół pól.

I przez cafy czas, kiedy przebierał łapkami, myśli Bruthy brzęczały mu w głowie niczym daleka pszczoła. Znowu spróbował krzyknąć w umyśle.

— Co masz? On ma armię! No a czy ty masz armię? Ile masz dywizji?

Jednak takie myśli wymagają energii, a istnieje granica energii dostępnej w jednym małym żółwiu. Znalazł opadłą kiść winogron i pożerał je, aż sok zmoczył mu głowę, lecz niewiele to pomogło.

Wreszcie zapadła noc. Noce tu nie były tak zimne jak na pustyni, ale też nie tak ciepłe jak dni. Nocą, kiedy krew mu wystygnie, będzie musiał zwolnić. Nie potrafi już tak szybko myśleć. Ani tak szybko chodzić.

Już teraz tracił ciepło. A ciepło oznaczało prędkość.

Wpełzł na szczyt mrowiska…

— Zginiesz! Zginiesz!

…i zsunął się po drugiej stronie.

* * *

Przygotowania do inauguracji cenobiarchy proroka zaczęły się wiele godzin przed świtem. Najpierw, nie całkiem zgodnie ze starożytną tradycją, diakon Cusp i kilku jego kolegów bardzo dokładnie zbadało wnętrze Świątyni. Szukali linek potykaczy, sprawdzali, czy w jakichś zakamarkach nie kryją się łucznicy. Co prawda zwykle nie podejmowano takich działań, ale diakon Cusp nosił głowę nie od parady. Wysłał też do miasta kilka oddziałów, by aresztować zwykłych podejrzanych. Kwizycja zawsze uważała za celowe, by kilku podejrzanych zostawiać na swobodzie. Wtedy wiadomo było, gdzie ich szukać, gdy byli potrzebni.

Potem przybyło kilkunastu niższych kapłanów, by ezgorcyzmować pomieszczenie i wygnać wszelkie ifryty, dżiny i demony. Diakon Cusp przyglądał się im bez słowa. Osobiście nie miał nigdy kontaktów z siłami nadprzyrodzonymi, wiedział za to, co dobrze wymierzona strzała może uczynić z niczego nie podejrzewającym żołądkiem.

Ktoś stuknął go pod żebro. Diakon syknął, gdy prawdziwe życie podłączyło się nagle do ciągu jego myśli, i odruchowo sięgnął po sztylet.

— Co? — powiedział.

Lu-Tze skinąi głową, uśmiechnął się i wskazał miotłą, że diakon stoi na tym fragmencie podłogi, który on, Lu-Tze, pragnie zamieść.

— Dzień dobry, ty paskudny żółty głupku — rzucił diakon. Skinienie, uśmiech.

— Nigdy nie powiesz ani słowa, co? Uśmiech, uśmiech.

— Idiota.

Uśmiech. Uśmiech. Obserwacja.

* * *

Urn cofnął się.

— Już — powiedział. — Na pewno wszystko zapamiętałeś?

— Spokojnie — odparł Symonia, który zajmował miejsce na siodełku Żółwia.

— Powtórz jeszcze raz.

— Rozpalić-na-palenisku. Kiedy-czerwona-igła-wskaże-XXIV, przekręcić-mosiężny-zawór; kiedy-zadźwięczy-mosiężny-gwizdek, po-ciągnąć-wielką-dźwignię. I kierować, pociągając za liny.

— Dobrze — pochwalił Urn. Wciąż jednak miał niepewną minę. — To precyzyjne urządzenie — przypomniał.

— Jestem zawodowym żołnierzem — oświadczył Symonia. — Nie zabobonnym chłopem.

— Świetnie, świetnie… No cóż, jeśli jesteś pewien…

Mieli dość czasu, żeby dodać do Ruchomego Żółwia kilka dodatkowych elementów. Pojawiły się zębate wstęgi na pancerzu i ostrza na kołach. I oczywiście rura odprowadzająca parę. Nie był zbyt przekonany do tej rury…

— To tylko maszyna — powiedział Symonia. — Nie sprawi kłopotów.

— W takim razie daj nam godzinę. Powinieneś dotrzeć do Świątyni akurat kiedy otworzymy wrota.

— Tak jest. Zrozumiano. Ruszajcie. Sierżant Fergmen zna drogę. Urn zerknął na rurę parową i przygryzł wargę. Nie wiem, jak to podziała na przeciwnika, pomyślał, ale mnie przeraża już teraz.

* * *

Brutha obudził się, a przynajmniej przestał próbować zasnąć. Lu-Tze zniknął. Pewnie gdzieś zamiata. Wędrował opuszczonymi korytarzami sektora nowicjuszy. Miną jeszcze godziny, zanim dobiegnie końca koronacja nowego cenobiarchy. Najpierw trzeba dopełnić kilkunastu ceremoniałów. Każdy, kto był kimś, stał teraz na placu i otaczających go skwerach. Podobnie jak jeszcze większa liczba ludzi, którzy byli właściwie nikim. Sestyny stały puste, nieskończone modlitwy pozostawiono niewypowiedziane. Cytadela sprawiałaby wrażenie martwej, gdyby nie potężny, nieokreślony, rozbrzmiewający w tle grom dziesiątków tysięcy ludzi zachowujących milczenie. Promienie słońca wpadały do wnętrza przez szyby oświetleniowe.

Brutha nigdy jeszcze nie czuł się taki samotny. W porównaniu z dzisiejszym dniem pustynia wydawała się pasmem zabaw. Zeszłej nocy… Zeszłej nocy, kiedy rozmawiał z Lu-Tze, wszystko było tak oczywiste. Zeszłej nocy miał ochotę zmierzyć się z Vorbisem natychmiast. Zeszłej nocy sądził, że istnieje szansa. Wszystko było możliwe zeszłej nocy. Na tym właśnie polega kłopot z zeszłymi nocami: zawsze po nich następują dzisiejsze ranki.