Выбрать главу

— Na którym końcu?

Śmierć uśmiechnął się i odsunął na bok.

To, co Brutha wziął za kamień na piasku, okazało się zgarbioną postacią siedzącą na ziemi i obejmującą rękami kolana. Wyglądała jak sparaliżowana strachem.

Przyjrzał się uważnie.

— Vorbis? — powiedział. Zerknął na Śmierć.

— Przecież Vorbis zginął sto lat temu!

TAK. MUSIAŁ PRZEJŚĆ PRZEZ PUSTYNIĘ CAŁKIEM SAM. TYLKO ZE SOBĄ. GDYBY SIĘ OŚMIELIŁ.

— I siedzi tu przez sto lat?

MOŻE NIE. CZAS TUTAJ PŁYNIE INACZEJ. JEST BARDZIEJ… OSOBISTY.

— Aha. Chcesz powiedzieć, że sto lat może minąć jak kilka sekund?

STO LAT MOŻE MIJAĆ PRZEZ CAŁĄ WIECZNOŚĆ.

Czarne-na-czerni oczy spojrzały badawczo na Bruthę, który odruchowo, bez namysłu wyciągnął rękę… i zawahał się.

BYŁ MORDERCĄ, powiedział Śmierć. I TWORZYŁ MORDERCÓW. OPRAWCA. BEZ LITOŚCI. OKRUTNY. BEZDUSZNY. NIE ZNAJĄCY WSPÓŁCZUCIA.

— Tak. Wiem. Jest Vorbisem — odparł Brutha. Vorbis zmieniał ludzi. Czasami zmieniał ich w martwych ludzi. Ale zmieniał zawsze. W tym tkwił jego tryumf. Brutha westchnął ciężko.

— Ale ja jestem sobą — oświadczył.

Vorbis wstał niepewnie i ruszył za Brutha przez pustynię.

Śmierć przyglądał się, jak odchodzą.