Выбрать главу

Na ogół biorąc ludzie lubili Cundalończyków. Tym samym jednak nie lubili Skontarian i przypisywali im wszystkie winy. Zresztą przed wojną Skontar nie cieszył się sympatią. Brano mu za złe izolacjonizm jego mieszkańców, ich kurczowe trzymanie się przestarzałych tradycji, twardy akcent ich mowy, wyzywający sposób bycia, nawet wygląd.

Dalton miał wielkie trudności, nim skłonił Zgromadzenie do zgody na objecie Skontaru zaproszeniem na konferencję pomocy gospodarczej. Niełatwo przyszło mu wytłumaczyć, że jest to konieczne — zarówno, by zdobyć dostęp do bogactw Skangu, zwłaszcza mineralnych, niezbędnych przy odbudowie, jak i dla pozyskania przyjaźni mocarstwa, w zasadzie potężnego, a trzymającego się dotąd z dala.

Program pomocy istniał zaledwie w sferze projektów. Potrzeba jeszcze było uchwały Zgromadzenia, określającej komu należy pomagać, a później — formalnych traktatów z zainteresowanymi systemami planet. Obecne nieoficjalne spotkanie było więc tylko pierwszym i wstępnym krokiem. Ale krokiem decydującym.

Przy wejściu Skontarianina Dalton skłonił się uroczyście. Poseł w odpowiedzi rąbnął o ziemie drzewcem olbrzymiej włóczni, oparł swą zabytkową broń o ścianę, po czym wyjął zza pasa i podał atomowy rozsadzacz. Dalton wziął to ostrożnie i złożył na stole. — Witam i pozdrawiam — rzekł widząc, że Skorrogan milczy. — Zjednoczenie Republik Solar…

— Dziękuję — przerwał ochrypły bas, metaliczny i wyrazisty. — Valtam Imperium Skontaru śle pozdrowienia premierowi Solarii przez usta Skorrogana, księcia Kraakahaymu.

Wyprostował się w środku sali zdając się ją wypełniać swą potężną, odrażającą postacią. Należąc do świata wysokiej grawitacji i niskich temperatur, Skontarianie byli jednak rasą olbrzymów, powyżej dwóch metrów wzrostu, tak przy tym rozrosłych wszerz, iż wyglądali na krępych. Można ich było uznać za człekokształtnych, jako że byli dwunogimi ssakami, ale na tym właściwie kończyło się podobieństwo. Spod szerokiego, niskiego czoła i nawisłych brwi Skorrogana patrzyły bystre, złociste, krogulcze oczy. Dół twarzy wyglądał jak ścięty pysk, szczeki miał wypełnione straszliwymi, kłami, krótkie uszy osadzone wysoko na okazałej czaszce. Krótka, brunatna sierść pokrywała muskularne ciało aż po czubek ruchliwego ogona, z głowy i szyi spływała rudawa grzywa. Nie bacząc na tropikalną, jak na niego, temperaturę, przybrany był w ceremonialne futra i skóry i wydzielał ostry zapach potu.

— Książę spóźnił się — z wątpliwą uprzejmością rzekł jeden z ministrów. — Mam nadzieję, że nie zaistniały jakieś poważne przeszkody.

— Nie — odparł Skorrogan. — Po prostu przeliczyłem się z czasem. Przepraszam — dodał niezbyt przepraszającym tonem, opadł ciężko na najbliższy fotel i otworzył tekę. — Przystąpimy do interesu, panowie?

— Mm… chyba tak — Dalton zasiadł pośrodku długiego konferencyjnego stołu. — Właściwie, w tej wstępnej rozmowie nie będziemy się zbytnio zajmować cyframi i faktami. Chcemy tylko uzgodnić cele podstawowe, ogólne zasady polityki.

— Naturalnie, będziecie chcieli zapoznać się dokładnie z obecnym stanem zasobów Avaiki i Skangu, jak również allańskich kolonii — powiedział swym łagodnym głosem Vahino. — Rolnictwo na Cundaloa i kopalnie Skontaru już teraz mają znaczną wydajność, a z czasem gospodarka powinna osiągnąć samowystarczalność.

— Będzie to także kwestia wyszkolenia — rzekł Dalton. — Poślemy cały zastęp ekspertów, doradców technicznych, nauczycieli…

— Ponadto — zaczął szef sztabu — wyniknie kwestia zasobów wojennych…

— Skontar ma własną armię — burknął Skorrogan. — Chwilowo nie ma co o tym mówić.

— Może i nie — przyznał minister skarbu. Wyjął papierosa i zapalił.

— Proszę pana! — ryknął Skorrogan. — Proszę nie palić! Pan wie, że Skontarianie są uczuleni na tytoń…

— Przepraszam! — Minister skarbu zgniótł papierosa. Ręka mu lekko zadrżała i spojrzał na posła. Obawa była płonna, urządzenia klimatyzacyjne momentalnie usuwały dym. A w każdym razie nie krzyczy się na członka rządu. Zwłaszcza, gdy się przychodzi prosić o pomoc…

— W grę wchodzą inne jeszcze planetarne układy — rzekł z pośpiechem Dalton rozpaczliwie starając się załagodzić incydent. — Nie tylko kolonie solarne. Sadzę, że ekspansja waszych obydwu ras sięgnie poza wasz własny troisty układ, a zasoby uzyskane w ten sposób…

— Dla nas ekspansja jest konieczna — zawołał kwaśno Skorrogan. — Traktat ograbił nas z wszystkich czterech planet… Mniejsza z tym. Przepraszam. Przykro siedzieć przy jednym stole z wrogiem. Szczególnie jak ktoś przypomni, że to taki niedawny wróg.

Tym razem milczenie trwało długo. Dalton z nieomal fizyczną przykrością pojął, że Skorrogan nieodwołalnie zrujnował swoją pozycję. Nawet gdyby zdał sobie sprawę, co robi, i próbował sytuację naprawić — a któż widział, by arystokrata Skontaru kiedykolwiek tłumaczył się — było już za późno. Miliony ludzi widziały w telewizji jego niewybaczalna wprost arogancję. Zbyt wiele wpływowych osobistości, czołowych, działaczy solarnych, siedziało w tej samej sali, patrzyło w jego wzgardliwe oczy i czuło ostry odór nieludzkiego potu.

Skontar nie otrzyma pomocy.

* * *

O zachodzie chmury zawisły nad ciemną linią szczytów na wschód od Geyrhaynu i mroźny podmuch wiatru przyniósł w dolinę zapowiedź zimy. Przyniósł ze sobą pierwsze płatki śniegu; kołowały na tle ciemnoszkarłatnego nieba, zaróżowione odblaskiem gasnącej krwawej łuny. Przed północą będzie śnieżyca.

Z ciemności wyłonił się statek kosmiczny i wpłynął do hangaru. Za małym kosmoportem widać było w półmroku stary gród Geyrhayn kulący się pod wiatrem. Rudy blask świateł padał od starych domów o spiczastych dachach, ale kręte uliczki były jak puste wąwozy wijące się aż na szczyt wzgórza, gdzie sterczał ponury zamek, dawne gniazdo baronów. Valtam obrał go na swoją siedzibę i mały Geyrhayn był teraz stolicą Imperium. Albowiem z dumnego Skirnoru i wspaniałego Thruvangu zostały tylko radioaktywne ruiny, a dzikie bestie wyły teraz na zgliszczach dawnego pałacu.

Skorrogan syn Valthaka wyszedł z kabiny statku. Poczuł dreszcz i szczelniej owinął się futrem. Skontar był zimną planetą. Marzli tam nawet miejscowi.

Przed wyjściem czekali najwyżsi wodzowie Skontaru. Pod maską obojętności Skorrogan zadrżał wewnętrznie. Może wśród tej milczącej posępnie grupy czekała nań śmierć? Pewien był niełaski, a nie wiedział…

Na spotkanie przybył sam Valtam. Jego biała grzywa powiewała na wietrze. Złote oczy świeciły w zapadającym mroku złowieszczym blaskiem, wyzierała z nich dzika, źle ukrywana nienawiść. Tuż przy nim stał jego najstarszy syn i następca tronu, Thordin. W purpurze zachodu ostrze jego włóczni wyglądało jak umazane krwią. Obok czekali możni całego Skangu, margrabowie Skontaru i innych planet. Za nimi połyskiwały hełmy i kirysy lejbgwardii. Twarze były w cieniu, ale biła od nich pogarda i wrogość.

Skorrogan podszedł do Valtama, uderzył na powitanie włócznią i pochylił nieznacznie głowę. Zapadła cisza, tylko wiatr pojękiwał i unosił śnieżne tumany.